Ukraińscy tirowcy na polskiej granicy myją się wodą z plastikowych butelek, jedzą raz dziennie i tęsknią za domem. Utknęli w wielokilometrowej kolejce tysięcy ciężarówek, które nie mogą wjechać na Ukrainę w związku z protestem polskich przewoźników. Polacy, którzy blokują granicę, domagają się zaostrzenia zasad wjazdu dla ukraińskich firm. Sytuacja jest napięta i zarówno Polacy, jak i Ukraińcy skarżą się na groźby, a konflikt musi tonować policja. Reporterzy Vot-tak, rosyjskojęzycznego portalu Biełsatu, odwiedzili granicę i porozmawiali z przedstawicielami dwóch stron sporu.
Dorohusk jest jednym z trzech przejść granicznych zablokowanych przez polskich kierowców ciężarówek. Protest trwa od 6 listopada i w jego efekcie przed granicą utworzył się ponad 33-kilometrowy korek. Blokada nie jest wprawdzie totalna, bo protestujący przepuszczają ukraińskie pojazdy, jednak nie więcej niż cztery na godzinę.
W kolejce na powrót do kraju czeka ponad tysiąc samochodów z ukraińskimi tablicami rejestracyjnymi. Na otwartych naczepach widać, co wiozą: koparki, kombajny, uszkodzone samochody.
Na poboczach pojawiają się patrole policji. Dbają o to, aby ciężarówki nie opuszczały kolejki. Tymczasem kierowcy w jasnozielonych i pomarańczowych kamizelkach co jakiś czas wysiadają z samochodów i zbierają, aby wymienić się najnowszymi wiadomościami.
Jednym z kluczowych żądań polskich przewoźników jest powrócenie do systemu zezwoleń dla ukraińskich tirowców obsługujących transport na trasach w Unii Europejskiej. 16 listopada Komisja Europejska stwierdziła, że jego wdrożenie jest prawnie niemożliwe, gdyż unieważnianie zezwoleń dla ukraińskich kierowców przewiduje umowa o transporcie drogowym między Ukrainą a UE. Podpisanie tego dokumentu w marcu 2023 r. poparli wszyscy członkowie Wspólnoty.
Ukraińscy zdobywają zaopatrzenie w pobliskim Chełmie. Ci z końca kolejki mają do niego jedynie kilometr, ci z początku aż 33. Niektórzy więc idą na zakupy pieszo, inni dojeżdżają na wysłużonych rowerach. Od czasu do czasu wzdłuż linii przechodzi sprzedawca gorących obiadów (za około 20 złotych). Bywa tak, że niektórym z odruchu życzliwości wręcza je za darmo. Kierowcy proszą o wodę okolicznych mieszkańców. Nikt im nie odmawia.
– Musisz myć się na dworze – w nocy, kiedy jest ciemno i nikt nie widzi – mówi korespondentowi Vot-tak jeden z kierowców. — Wkładamy do samochodu pięciolitrowy baniak, żeby się rozgrzał, potem wysiadamy i oblewamy się wodą. Jest zimno, niekomfortowo, ale my też jesteśmy ludźmi i musimy dbać o czystość.
Pochodzący z obwodu kijowskiego Andrij czeka w kolejce już piąty dzień. W tym czasie zdążył zapuścić gęsty zarost i wydać ponad sto euro na paliwo. Przestój będzie go kosztował połowę miesięcznej pensji. Andrij po raz pierwszy wybrał się w podróż własną, kupioną na kredyt ciężarówką. Jak twierdzi nie będzie w stanie zapłacić kolejnej raty w terminie.
– Nie zapłacili mi za transport, bo jeszcze niczego nie dostarczyłem! – mówi oburzony. — Mój syn miał niedawno przeszczepioną wątrobę. Mam 300 tys. (hrywien) długów (ponad 33 tys. zł) w szpitalu. W prywatnej klinice. Muszę im zapłacić. A nie mogę zapłacić. Ponieważ źli ludzie postanowili zablokować granicę. Chcą równości. Jaka równość? W jaki sposób ich prawa były dotychczas łamane?
Andrij twierdzi, że wraz z kolegami chciał porozmawiać z blokującymi granicę Polakami, wyjaśnić im swoją sytuację, ale policja ich nie przepuściła. Dlatego kierowca zdaje sobie sprawę jedynie z niektórych postulatów wysuwanych przez protestujących.
– Chcą, żeby polskie ciężarówki przekraczały granicę bez stania w kolejkach, a wszyscy inni stali tak jak dotychczas. Chcą dostępu do naszego systemu „Szlach” – wtedy będą mogli dodać ukraińskich kierowców, którzy przed wojną wyjechali z kraju i pracują w Polsce. Teraz, ze względu na stan wojenny, jeśli taki kierowca wjedzie na Ukrainę, już z niej nie wyjedzie. A jeśli jest w „Szlachu” to nie ma problemu – mówi Andrij.
Elektroniczny system „Szlach ” (pol. Szlak) umożliwia ukraińskim kierowcom podlegającym poborowi przekraczanie granicy, jeżeli transportują pomoc humanitarną, zaopatrzenie medyczne lub wykonują inne zadania ważne dla państwa.
Andrij nie ma zastrzeżenia do tego postulatu, ale nie ma pojęcia, jak można go spełnić, ponieważ baza zawiera dane osobowe tysięcy kierowców – numery paszportów, numery telefonów, kont bankowych.
— W jaki sposób można przekazać takie informacje innemu państwu? Stronom trzecim? Co z nimi zrobią? Nie chcę tego – mówi Andrij.
Ihor, który stoi w kolejce przez osiem dni, opowiada, że polscy strajkujący domagają się także powrotu do systemu zezwoleń na wjazd dla ukraińskich kierowców. Ukraina i kraje UE udzielały ich na zasadzie wzajemności, aby nie naruszać interesów firm transportowych. Jednak Unia Europejska zniosła je po rozpoczęciu wojny, aby ukraińscy kierowcy ciężarówek mogli szybko przewieźć ładunki. Szczególnie te wojskowe i humanitarne bez dodatkowych dokumentów i ograniczeń.
— 27 krajów UE podpisało decyzję o unieważnieniu zezwoleń, a jeden kraj chce powrotu do nich. I to w jaki sposób? – Ihor jest oburzony. — Polacy są niezadowoleni, że Ukraińcy zaczęli na tym robić interesy i teraz tracą przez to pieniądze. Taniej jest zamówić u Ukraińców. Mówią, że przed wojną bilans w przewozach ładunków był następujący: 60 proc Ukraińców i 40 proc Polaków, a obecnie, w związku ze zniesieniem wszelkich ograniczeń dla przedstawicieli kraju walczącego, udział Polaków wynosi tylko 5 proc. Powodem są podobno nowe uprawnienia. Wcześniej ludzie [kierowcy – belsat.eu] z Ukrainy jeździli też a Białoruś, do Rosji i do Kazachstanu, ale teraz nie ma takiej możliwości. Może to jest powód, a nie cofnięcie zezwoleń? – mówi ukraiński kierowca.
Kilku kierowców przysłuchujących się Ihorowi z aprobatą kiwa głowami. Uważają, że żądania ich polskich kolegów są nie do zrealizowania i nie wiedzą, jak rozwiązać sytuację. Mają jednak nadzieję, że władzom obu krajów uda się dojść do porozumienia.
– Ale to jakiś nonsens: mówią, że dostają za mało pieniędzy, a my stoimy i nie dostajemy żadnych pieniędzy. Kto na tym zyskuje? — zadaje pytanie retoryczne jeden z nich.
Kilometr przed przejściem granicznym w Dorohusku około dziesięciu polskich tirowców rozbiło swój obóz złożony z kilku ciężarówek, które blokują przejazd ukraińskich samochodów. Tablice rejestracyjne zastąpiono napisem PROTEST. Obok pojazdów piętrzą się worki z węglem, drewno, zgrzewki wody. Jest też piec-koza, przy którym grzeją się blokujący.
Uczestnicy protestu okresowo się wymieniają, bo jak tłumaczy jeden z nich „wszyscy mają biznesy i swoje sprawy”.
Na terenie obozu polskich tirowców dyżuruje ambulans. Lekarz nie chce powiedzieć, czy podczas protestu potrzebna była jego pomoc. Jednak być może medycy zaczęli pełnić dyżury w rejonie przejścia granicznego po tym, jak na pobliskim parkingu zmarł w swoim samochodzie ukraiński kierowca. Ukraińskie media napisały, że ich rodak zmarł „w wyniku strajku”. Polscy kierowcy wątpią w swoją winę. Według nich we krwi zmarłego polscy lekarze stwierdzili alkohol.
Protestujących strzeże także kilka radiowozów. Mówią, że są zadowoleni z obecności funkcjonariuszy.
– Gdyby nie policja, w ogóle by nas tu nie było! – mówi polski kierowca ubrany w jasnożółtą ostrzegawczą kamizelkę. – Któregoś dnia zebrało się 20 osób i podeszło do nas, dobrze, że policja ich zatrzymała.
To nie pierwszy przypadek eskalacji konfliktu wśród kierowców ciężarówek. 13 listopada na kolejnym zablokowanym przejściu granicznym w Korczowej ukraińscy kierowcy chcieli w grupie kilkudziesięciu osób udać się do obozu protestujących, ale drogę zagrodziła im policja z tarczami, kamizelkami kuloodpornymi i pałkami. Do starcia nie doszło.
Marek to postawny, siwowłosy mężczyzna w czarnej kurtce. Mówi, że podczas protestu polscy kierowcy ciężarówek spotykają się z groźbami – obrażano ich na portalach społecznościowych i grożono spaleniem samochodów, gdy znajdą się na Ukrainie. Marek sam nie pokazał dowodów takich gróźb, ale nie jest pierwszym, którego dotyczą. Polscy przewoźnicy z przejścia w Korczowej także informowali dziennikarzy, że do internetu wyciekły ich dane osobowe, po czym w prywatnych wiadomościach grożono im m.in. wybiciem zębów.
Również Andrij przyznaje, że jego koledzy otrzymują groźby od Polaków, choć nie tak konkretne. Podobno organizatorzy protestu „zapowiadali konsekwencje” dla podpisujących się na stronie internetowej Prezydenta Ukrainy pod petycją domagającą się ukarania uczestników strajku. Polscy kierowcy ciężarówek jednak temu zaprzeczają.
Marek twierdzi, że wcale nie chcą konfliktu. Ich celem jest przywrócenie wjazdu ukraińskich tirów do Polski na podstawie zezwoleń.
— Mam firmę w Polsce, jest legalna. Jestem w swoim kraju, płacę podatki i chcę tu zarabiać – wyjaśnia Marek. – Dlaczego ktoś miałby mieć przywileje, dlaczego konkurencja miałaby być nieuczciwa? Jak mamy konkurować z kimś, kto ma większe możliwości? Kiedy zapadła decyzja o odwołaniu zezwoleń, wszyscy myśleli sercem, bo trwała wojna, ale nikt nie myślał o tym z biznesowego punktu widzenia. Nie jesteśmy przeciwni zrezygnowania z pozwoleń na transport ładunków humanitarnych i wojskowych, ale nie w przypadku innych towarów.
Uważa, że również ukraińscy kierowcy, którzy wyjechali przed wojną i pracują w polskich firmach, skorzystają na dostępie do ukraińskiego systemu „Szlach”, o którym wcześniej mówił Andrij.
— Mam w firmie dwóch Ukraińców. Chcą pracować i mogą tu zarobić więcej niż w ukraińskiej firmie, ale nie mogą, bo nie wrócą z Ukrainy, jeśli tam pojadą. Z tego powodu ani ja, ani oni nie możemy zarabiać pieniędzy.
Marek tłumaczy, dlaczego polscy tirowcy domagają się osobnego pasa, aby wjechać na Ukrainę bez kolejki. Jego zdaniem powodem jest korupcja i zamknięty charakter usługi E-CHERGA, za pomocą której ukraińscy kierowcy zapisują się do kolejki na granicy . Podobno za pieniądze można kupić korzystniejsze miejsce i Ukraińcy aktywnie z tego korzystają. Kierowcy ukraińskich ciężarówek twierdzą, że słyszą o tym po raz pierwszy. Według nich system jest zaprojektowany w taki sposób, że nie da się w niego ingerować.
Marek opowiada o nieudanych trójstronnych negocjacjach z przedstawicielami władz Ukrainy, Polski i Unii Europejskiej, które odbyły się 12 listopada na przejściu granicznym w Dorohusku.
Prezes Stowarzyszenia Międzynarodowych Spedytorów Ukrainy Wiktor Berestenko uważa żądania Polaków za niemożliwe do spełnienia.
– To absolutnie niesprawiedliwe, że przy całym naszym nieszczęściu jesteśmy pozbawieni możliwości eksportu naszego ładunku ze względu na żądania jakiegoś przewoźnika. Nie mam pojęcia, dlaczego to robią. Za ich postulatami stoi chęć przewożenia ukraińskich ładunków, choć Ukraina nie może ich wyeksportować przez swoje porty.
Według Berestenki przed wojną ukraińskie porty obsługiwały równowartość 40 tysięcy ciężarówek, które teraz jadą przez Polskę. Jego zdaniem w ramach podpisanego z Unią Europejską porozumieniu o swobodnym transporcie, jest zupełnie naturalne, że Ukraina eksportuje swoje towary w ten sposób.
Marek i inni kierowcy mają nadzieję, że ich żądania zostaną spełnione i nie będą musieli długo blokować granicy. Polscy kierowcy ciężarówek są gotowi kontynuować negocjacje z władzami Ukrainy i mają nadzieję, że zostaną wysłuchani. W przeciwnym razie obiecują zablokować także ostatni punkt kontroli granicznej, gdzie ruch odbywa się swobodnie.
Marka mija z tyłu ukraińska ciężarówka. Czekała na swoją kolej około tygodnia. Kierowca pokazuje strajkującym środkowy palec, a polski kierowca ciężarówki odwzajemnia się tym samym gestem. Obydwaj wybuchają śmiechem, a ciężarówka wyjeżdża na Ukrainę.
Aleksander Skrylnikow/ Vot-tak.tv, jb/ belsat.eu