Znalazł schronienie w Polsce, teraz niszczy białoruskie media


Stronę internetową kyky.org (czyt. KUKU) zablokowano z powodu doniesienia Wiaczasława Dyjanawa – byłego inicjatora słynnych „milczących protestów”.

A kyky! – czyli przykry psikus Ministerstwa Informacji

Białoruskie Ministerstwo Informacji powiadomiło o ograniczeniu dostępu do strony internetowej kyky.org z powodu rozpowszechniania przez nią treści „mogących wyrządzić krzywdę interesom narodowym Republiki Białoruś”.

Najprawdopodobniej chodzi o opublikowany tam tekst „Czyn jednego jest zawsze przestępstwem innego”, poświęcony roli ZSRR w II wojnie światowej.

„Wstyd nam! Wstyd nam wspomnieć, że właśnie my na początku przygotowywaliśmy nazistowskich wojskowych, potem razem nimi rozkrajaliśmy Polskę i kraje bałtyckie i przeprowadziliśmy z tej okazji uroczystą defiladę w Brześciu. Potem spróbowaliśmy napaść na Finlandię…” – pisał autor publikacji Aleksander Knyrowicz.

Te i inne krytyczne sformułowania najprawdopodobniej nie spodobały się jednemu z czytelników. 14 czerwca przebywający na stypendium w Polsce były opozycjonista Wiaczasłau Dyjanau zamieścił na swoim profilu w Facebooku zrzut ekranowy urzędowego dokumentu. Była odpowiedź Ministerstwa Informacji na skargę dotyczącą właśnie tej publikacji.

„Ministerstwo Informacji przeanalizowało publikację „Post dnia: Czyn jednego jest zawsze przestępstwem drugiego”, zamieszczoną w zasobie informacyjnym www.kyky.org i informuje, że obecnie jest rozpatrywana kwestia pociągnięcia wyżej wymienionego zasobu do odpowiedzialności zgodnie z Ustawą Republiki Białoruś z 17 lipca 2008 roku „O środkach masowej informacji”.

Ograniczenie dostępu czyli blokada

Konkretne kroki resort poczynił już dziś ogłaszając, że ogranicza dostęp do strony internetowej. Powód?

„W szeregu publikacji zamieszczonych przez ten zasób informacyjny, zawarto obraźliwe wypowiedzi dotyczące święta państwowego Republiki Białoruś – Dnia Zwycięstwa, obywateli kraju, biorących w nich udział, kwestionuje się znaczenie danego wydarzenia w historii państwa, a przez to skaża się prawdę historyczną o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. W materiałach na stronie Kyky.org używa się też niedopuszczalnej leksyki, wypowiedzi obraźliwych wobec pewnych grup społecznych, narodowości i obrządków religijnych”.

Informację tę podały już państwowe agencje informacyjne, jednak redaktor naczelny kyky.org Paweł Swiardłou twierdzi, że wciąż nie otrzymał oficjalnego powiadomienia o blokadzie od samego Ministerstwa Informacji. Z zarzutami resortu redakcja popularnego life-style’owego portalu jest zaś kategorycznie niezgodna.

Czym hispterska i pisząca raczej o kulturze niż polityce strona naraziła się władzom? Można zaryzykować stwierdzenie, że naraziła się nawet nie im. Sprawa publikacji prawdopodobnie nawet nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie „rewolucyjna czujność” emigranta politycznego i byłego rewolucjonisty, a obecnie – Wiaczasława Dyjanowa. A postać to rzeczywiście nietuzinkowa.

 

Uciekł do Polski przed Łukaszenką…

28-letni obecnie Dyjanau z Białorusi wyjechał pod koniec grudnia 2010 r. – w obawie przed aresztowaniem i skazaaniem, czego doświadczyło wielu uczestników w brutalnie rozbitej przez milicję powyborczej demonstracji przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich. I już znajdując się w Polsce, zorganizował na Białorusi serię tzw. milczących protestów. Uliczne akcje udało się przeprowadzić w zaskakującym władze formacie i z zaskakującym rozmachem.

Odbyły się one w 2011 roku. Dyjanau przy pomocy sieci społecznościowych oraz kilku koordynatorów na Białorusi wyprowadzał na ulice białoruskich miast setki ludzi. Demonstracyjnie przechadzali się oni w milczeniu lub klaskali w dłonie. Zostawali za to i tak zatrzymywani przez milicję.

Organizatorzy trafili na celownik KGB. Również dziewczyna Dyjanawa i jego koledzy. Jeden z nich, Władimir Kumiec przyznał się, że gdy uciekł do Polski, zwerbowało go KGB. Partnerka Dianowa skarżyła się, że tajniacy przeszukiwali jej mieszkanie i szantażowali pokazywaniem jej nagich zdjęć.

Sam aktywista otrzymał w Polsce status uchodźcy. W 2012 r. wystąpił na Kongresie Praw Człowieka zorganizowanym przez Marka Migalskiego, był jednym z założycieli Fundacji „Most Integracyjny”, która miała zajmować się rozwojem „wartości demokratycznych i europejskich w Polsce i krajach byłego Związku Radzieckiego.

Jego nazwisko pojawiło się też w sprawie podejrzeń ABW wobec innego białoruskiego aktywisty w Polsce – Pawła Juszkiewicza. Dyjanau sugerował wówczas, że Juszkiewicz ma związki z zagranicznymi służbami. Potem na kilka przestał się udzielać się i zajął się studiami na uniwersytecie w Zielonej Górze. Do niedawna był stypendystą programu im. Kalinowskiego – przeznaczonego dla studentów z Białorusi, prześladowanych w kraju. Potem nastąpiła niezwykła przemiana.

…by służyć Putinowi

Rok temu Dyjanau nieoczekiwanie wystąpił z inicjatywą powołania „Białoruskiego Domu” w… rosyjskim Smoleńsku. Jak zamierzał go tam zorganizować człowiek ukrywający się w Polsce przed białoruskimi służbami – tego nie wyjaśnił. Mniej więcej w tym samym czasie pojawił się w wileńskim studiu Biełsatu z demonstracyjnie przypiętą do koszuli wstążeczką św. Jerzego – znakiem rozpoznawczym rosyjskich imperialistów i prorosyjskich separatystów.

Ale prawdziwy skandal z jego udziałem wybuchł ostatnia jesienią. Redaktorzy strony http://1863x.com podszyli się pod pracowników rosyjskiej firmy PR Apostol Media należącej do związanej z Kremlem dziennikarki Tiny Kandełaki i zaproponowali mu współpracę przy nowym finansowanym przez Kreml projekcie internetowym „Aist” (ros. Bocian) dla Białorusi. Portal miał stać się przeciwwagą dla rzekomo rosnących w siłę nastrojów nacjonalistycznch oraz innch „sił, które starają się skłócić nasze kraje i wyprowadzić Białoruś z unii z Rosją”.

Wiele podobnych, ale pseudoukraińskich portali powstało w Rosji w czasie aneksji Krymu i wywołaniu konfliktu zbrojnego w Donbasie, ale Dyjanau złapał na „białoruski” haczyk właściwie od razu. W korespondencji z fikcyjnymi partnerami z Rosji przedstawiał się jako zwolennik Putina i silnej integracji z Rosją, prognozował, że za 10-15 lat na Białorusi zmieni się władza i należy działać, tak by nie doszły do niej siły prozachdnie. Tłumaczył się przy tym, że zorganizowane przez niego akcje nie były prozachodnie, ale wymierzone przeciw Łukaszence, którego uważa, za człowieka hamującego integrację z Rosją.

W nowopowstającym portalu informacyjnym chciał pełnić stanowisko zastępcy redaktora naczelnego. W kolejnym liście zapewnił o swojej lojalności wobec Putina i proponował spotkanie w Warszawie lub w Zielonej Górze, gdzie studiował (kierunek Edukacja Techniczno-Informatyczna o specjalizacji Przetwórstwo Drewna – od red.)

Zostać w Warszawie lub w Zielonej Górze redaktorem promoskiewskiego „białoruskiego” portalu jednak nie było mu dane. A niszczyć białoruskie niezależne strony internetowe znajdując się w Polsce i chroniąc się tam przed reżimem Łukaszenki? Na razie idzie mu wyśmienicie.

Jakub Biernat, Cezary Goliński, belsat.eu/pl

Aktualności