15 lutego 1989 roku ZSRR zakończył wycofywać wojska z Afganistanu. Sowieci nigdy nie wypowiedział tej wojny – formalnie była to “operacja specjalna”, która ciągnęła się 10 lat. Z weteranem walk w Afganistanie, byłym agentem KGB Siarhiejem Aniśką rozmawiał Juryj Wysocki.
Mój ojciec był zawodowym żołnierzem. Objechaliśmy z nim cały Związek Radziecki. Szkołę ukończyłem w Mongolii, a potem zacząłem studia na Samarkandzkiej Szkole Dowodzenia w Uzbekistanie. Stamtąd zabrali mnie do Afganistanu, był rok 1981.
W Samarkandzie klimat był podobny do afgańskiego, dlatego wielu naszych tam trafiło. Początkowo byłem pomocnikiem szefa sztabu batalionu, a po roku zostałem najmłodszym dowódcą roty (kompanii) 40. Armii. Bajzel w armii był niesamowity, na dowódcę kompanii samochodowej wyznaczyli oficera łączności. Nie dał sobie rady, więc dowodzenie zaproponowali mnie. Byłem wtedy komunistą i nie wypadało mi odmówić.
Sowieccy ideolodzy pracowali lepiej od dzisiejszych białoruskich i święcie wierzyłem, że idę na wojnę o świetlaną przyszłość. Jechaliśmy do Afganistanu jako żołnierze-internacjonaliści i nikt nie miał żadnych wątpliwości. Jechałem tam pomagać ludziom, a nie jako okupant.
Byłem w szoku, gdy zobaczyłem Kabul. To było nowoczesne miasto. Zapamiętałem na przykład sklep z angielskim obuwiem żeńskim. W stolicy Afganistanu można było kupić japoński sprzęt. Sprzedawano tam towary, które w ZSRR były deficytowe, albo wcale ich nie było.
I wtedy zadałem sobie pytanie: komu mieliśmy tu pomagać? Potem zobaczyłem afgańską prowincję – to był inny świat. W wioskach żyli nędzarze, zapomnieni i nieuczeni ludzie. To był kraj kontrastów, który zamarł w średniowiecznym porządku feudalnym.
Gdy przyjechałem do Afganistanu, nie było tam jeszcze tej wojny partyzanckiej. Wszystko zaczęło się od małego incydentu. Wyobraźcie sobie 120-tysięczny kontyngent wojskowy ze sprzętem bojowym. Ktoś kogoś przez przypadek zastrzelił, ktoś uderzył czołgiem w auto. To wszystko rosło jak kula śniegowa i w końcu Afgańczycy zaczęli się mścić. A potem rząd wciągnął nas w te operacje bojowe i wojnę z partyzantami.
W rejonie wsi Sansułak kierowca z mojej kolumny zderzył się czołowo w autobus pasażerski. Do dziś pamiętam, że było tam 19 trupów. Na miejsce wypadku przyjechali radzieccy doradcy wojskowi, KGB, miejscowa policja i ostatecznie sprawie ukręcono łeb. W protokole napisano, że winny był kierowca autobusu. Doprowadziłem kolumnę do Kabulu, a z powrotem do ZSRR poprowadził ją plutonowy. W drodze powrotnej w miejscu wypadku Afgańczycy zrobili zasadzkę. Nikogo wtedy nie zabili, ale było wielu rannych.
W moim batalionie przez dwa lata zginęło 25 osób. Ponad setka żołnierzy została ranna, nie licząc kalek itd. A poza kulami były też żółtaczka, tyfus i malaria. Latem 1982 roku połowa batalionu leżała w lazaretach. Sowieccy żołnierze nie byli przyzwyczajeni do brudnej afgańskiej wody i niesamowitego skwaru.
Teraz rozumiem, że nie było nam po co tam leźć. My, prawosławni, weszliśmy do muzułmańskiego kraju. Przed nami był tam Aleksander Macedoński, Anglicy, a teraz siedzi tam koalicja NATO i zastanawia się, jak wyjść z dumnie podniesioną głową.
Wcześniej spotykałem się ze swoimi kolegami pod Moskwą. Ale po tym, jak zielone ludziki weszły na Krym i próbowały oderwać inne tereny Ukrainy, nasz przyjacielski kolektyw batalionu rozpadł się. Teraz Białorusini i Ukraińcy spotykają się pod Czernihowem.
W 2014 roku część moich kolegów z pułku została hura-patriotami Rosji i wznosiła okrzyki “Na Kijów!”. Zapytałem jednego: “Nie nawalczyłeś się w Afganie? Czemu wzywasz do wojny? Przecież nie będziesz już tam walczył. Pragniesz krwi między słowiańskimi narodami?”
Inny napisał do mnie: “Jak możesz z nimi trzymać?” i że jego dziadek walczył na Łuku Kurskim. Ale co Łuk Kurski ma do rosyjskich żołnierzy bez pagonów, którzy zajęli Krym? Jak mawiał mój dziadek: “idą nie tam, gdzie skaczą, a tam, gdzie płaczą”. Dlatego jestem po stronie Ukraińców. I inaczej być nie mogło, bo moja kompania składała się prawie wyłącznie z Ukraińców.
Łączne straty Armii Radzieckiej w Afganistanie to oficjalnie ponad 15 tys. zabitych, prawie 55 tys. rannych i 471 zaginionych bez wieści.
Wysłuchał Jury Wysocki, belsat.eu