– Kiedy przygotowaliście ten film, myślał Pan, że będzie on miał taki oddźwięk w mediach rosyjskojęzycznych i na samej Białorusi? Że będzie tak efekt?
– Szczerze mówiąc – tak. Nieźle znam Białoruś. Byłem tam w roku 2001 roku i jeszcze kilka razy później. Słyszałem od swoich kolegów w pracy i od kolegi o zaginięciach przywódców opozycji. Dlatego nie dziwię się tak mocnej reakcji i temu, że zawiązała się taka dyskusja wokół tych odkryć, których dokonaliśmy w filmie.
– A co pan sądzi o braku reakcji ze strony władz Białorusi? Milczą na ten temat…
– Na ile pozwala mi monitorowanie tej sytuacji z Berlina, to białoruskie kierownictwo oraz ludzie, którzy mieli do czynienia z zaginięciami sprzed 20 lat, nie oczekiwali takiego zwrotu akcji. Nie oczekiwali, że ktoś z nich, ktoś kto służył w tej jednostce wojskowej i kto wie o tym co zdarzyło się 20 lat temu, będzie publicznie opowiadać jako świadek o tym, co widział na własne oczy.
Nigdy wcześniej nie słyszeliśmy o tych faktach. Jako pierwsi podaliśmy pewne dowody i informacje o ciałach zamordowanych polityków.
– Wie Pan, że płk Pauliczenka powiedział, że nie może sobie przypomnieć bohatera waszej historii? Mówi, że go nie zna.
– Tak, ale w pierwszym komentarzu dla portalu tut.by Pauliczenka powiedział, że Harauski pełnił służbę w oddziale [SOBR – Specjalnym Oddziale Szybkiego Reagowania wojsk wewnętrznych MSW].
– Uściślę: to była już inna reakcja… Pauliczenka powiedział, że pomylił Harauskiego z innym funkcjonariuszem.
– Ale my widzieliśmy dokumentalne świadectwa, które przekonały nas, że nasz świadek – Juryj Harauski – pełnił służbę w jednostce nr 3214. Są też zdjęcia ze spotkania Stowarzyszenia Weteranów, gdzie wyraźnie widać pana Harauskiego – w drugim rzędzie, naprzeciwko Dzmitryja Pauliczenki. Jasne, że go zna.
– A czytał pan wywiad z Pietruszkiewiczem, byłym śledczym badającym sprawę zaginionych polityków? Mówi on, że nie wierzy Harauskiemu, bo ten przedstawił mieszaninę z powszechnie znanych faktów. Wybrał je i podsunął wam.
– Nie czytałem tego wywiadu. Nie mogę go komentować. Ale powiem, że pracowaliśmy bardzo intensywnie z tym, co nam mówił Harauski, aby upewnić się, że nie mamy do czynienia z kłamcą, który chce zwrócić na siebie uwagę lub po prostu kogoś oskarżyć. Staraliśmy się tego uniknąć: podaliśmy fakty.
Harauski powiedział nam coś, czego nie publikowaliśmy, co było absolutną nowością. Wszystkie fakty sprawdzaliśmy na miejscu, przez ludzi na Białorusi, którzy mieli informacje o trzech zaginionych politykach.
I doszliśmy do wniosku, że prawdopodobieństwo tego, że Harauski mówi prawdę, jest bardzo duże. Ponieważ część rzeczy, o których mówił, mogła być znana tylko ludziom biorącym udział w tej zbrodni.
– Jak długo przygotowywaliście tę historię? O ile się nie mylę, ok. pół roku?
– To było kilka miesięcy.
– Czy słyszał Pan wersje, że ten film był „wyreżyserowany” w Moskwie i brał w tym udział Kreml? I że czas, kiedy zjawiły się wynik tego dziennikarskiego śledztwa, nie był przypadkowy, ale związany z negocjacjami Alaksandra Łukaszenki i Władimira Putina nt. integracji…
– Cztery tygodnie temu, na zamkniętym spotkaniu z redaktorami omówiliśmy, kiedy opublikować tę historię. Byliśmy na 100 proc. przekonani, że ludzie, którzy będą kwestionować nasze śledztwo, od razu powiążą to z rozmowami na najwyższym szczeblu między Moskwą a Mińskiem. To było nie do uniknięcia.
W napiętej sytuacji politycznej pomiędzy Rosją a Białorusią oraz dwoma szefami państw i tak ktoś powiązałby to negocjacjami – niezależnie od tego, kiedy byśmy to opublikowali.
Decyzja, którą podjęliśmy, to wyemitować film w 2019 r., w ważną 20. rocznicę tych wydarzeń. Oto przyczyna, dlaczego opublikowaliśmy to teraz. No i żeby nie dawać takiej historii na Boże Narodzenie.
– Proszę nie odebrać tego jako atak personalny… Ktoś wam zapłacił za to śledztwo? Ktoś nieznany, może ktoś z Rosji? Może pomagano wam finansowo lub w inny sposób?
– Nie, nie. Nikt. Nikt nie pomagał, nikt nie płacił. Tak jak i my nie płaciliśmy panu Harauskiemu, co jest bardzo ważne. Deutsche Welle nie płaci za informację i wywiady. Powiedział, że chce się oczyścić, zrzucić kamień z serca. Że on cierpi z powodu tego, co zrobił i w co był wciągnięty, co mu kazano robić przez wiele lat. To jego motyw.
– Ale wielu ludzi, którzy oglądali ten film – i ja np. też – nie widzę, żeby Harauski bardzo się kajał i żałował tego, co zrobił.
– Myślę, że on żałuje. Żałuje nieco inaczej niż Pan, czy ja. Czy inni ludzie, którzy nie przeszli szkolenia w jednostkach specjalnych i nie zabijali ludzi – jeśli rozumie Pan, co mam na myśli. To kwestia charakteru i temperamentu. Sposób, w jaki żałował tego, co zrobił, też wydawał mi się chłodny i pełen dystansu.
Ale były momenty, kiedy obserwowaliśmy, że coś się dzieje w jego duszy. Kilka razy pytaliśmy go, że tak to ujmę, o stopień jego skruchy.
Powiedział, że ma od tego czasu pewne problemy psychologiczne, o których nie chce rozmawiać. Że nie chce rozmawiać o szczegółach publicznie. Jesteśmy dziennikarzami, a nie psychologami, ani terapeutami. Są rzeczy, które po prostu musimy przyjąć.
– Co będzie dalej, myśleliście o tym? Co się stanie w przyszłym roku, może śledztwo zostanie wznowione?
– Są już pewne sygnały z Mińska, że sprawa będzie badana jeszcze raz. Naciskają na to rodziny i zjednoczenie krewnych ofiar, które chcą, aby uwzględniono nowe fakty, a postępowanie wznowiono. Mam nadzieję, że tak się stanie, ale nie jestem ekspertem od białoruskiego systemu prawnego. Jeśli Pan pamięta, to Harauski zwrócił się do białoruskiej jurysdykcji w jednym ze swoich apeli.
Chciałby stanąć przed sądem i zeznawać. Powiedział nam o tym.
Może więc tak się stać i proszę uwierzyć – jeszcze będzie presja ze strony Rady Europy i tych, kto zna białoruskie sprawy, żeby Mińsk wszczął śledztwo, bo jest nowy świadek.
– Ktoś z oficjalnych białoruskich struktur kontaktował się z Panem? Może prosił o kontakt z Harauskim?
– Nie. Nikt. Było jedynie oświadczenie szefa Społecznej Komisji ds. Badania Porwań Politycznych. Przewiduję jednak, że coś musi się stać. Władze Białorusi nie mogą tego zostawić tak po prostu. I powiedzieć: dobra, jest jakiś człowiek i może mówi prawdę, a może nie. Oni tego tak nie zostawią. Myślę, że Harauski ma więcej informacji niż nam zdradził. Dlatego ktoś powinien wmieszać się w to oficjalnie. I myślę, że tak będzie.
– Czy są jakieś ważne informacje, które pozostały poza kadrem. Których nie pokazaliście, ale zachowaliście np. do następnego filmu? Może będzie ciąg dalszy tej historii?
– To akurat jest to, co planujemy: zrobić sequel. Nie 30 minut, ale może 5 lub 8. Oczywiście zależy to od reakcji na film. Kto co powie, czy będą reakcje polityczne. Myślę, że kontynuacja zjawi się w ciągu 2-3 tygodni.
– Ale czy zostały wam jakieś informacje, które zachowaliście nie publikując teraz, a pozostawiając na później?
– To nie całkiem tak. Spotykaliśmy się z nim kilka razy. Nagrywaliśmy bardzo długie wywiady. To wiele godzin materiału, a film ma 28 minut. I oczywiste jest, że wiele szczegółów nie znalazło się w filmie. To jest to, co możemy wykorzystać później, kiedy postanowimy kontynuować śledztwo i dodać więcej materiału do historii.
– Bardzo dziękuję za tę rozmowę.
– A ja dziękuję za zainteresowanie tematem. I dziękuję waszej telewizji. Wsparliście nas również – pewnymi kadrami wideo do naszego filmu.
Rozmawiał Ihar Kulej/belsat.eu
(cez)