Po tym, jak Siły Zbrojne Ukrainy odzyskały terytorium obwodu charkowskiego, rosyjski Biełgorod znalazł się w zasięgu ukraińskiej artylerii, która zaczęła ostrzeliwać cele wojskowe i strategiczne. Tylko wczoraj w mieście słychać było 16 wybuchów. Przy czym władze uniemożliwiły mieszkańcom korzystanie ze schronów.
Administracja regionu zaleca w razie ostrzału schodzić do piwnicy. Jednak mieszkańcy Biełgorodu nie mogą do nich wchodzić – na polecenie urzędników miejskich podziemia bloków zostały zamknięte “z powodów antyterrorystycznych”. Wot Tak, rosyjskojęzyczny portal Biełsatu sprawdził, jak cywile walczą o swoje prawa i szykują się do kolejnych bombardowań.
Zaraz po początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę w Biełgorodzie zaczęto zamykać i opieczętowywać piwnice: władze oficjalnie oświadczyły, że nie wolno do nich wchodzić. Sytuacja zmieniła się w połowie lata, gdy jeden z pocisków spadł w centrum miasta zabijając cztery osoby.
Wtedy władze Biełgorodu stwierdziły, że podczas ostrzałów mieszkańcy powinni jednak schodzić do piwnic. W związku z tym poleciły też wydać klucze od piwnic mieszkańcom parterów, uważając że w razie potrzeby to oni najszybciej otworzą piwnicę. Przy czym wiele biełgorodzkich firm zarządzających domami wielorodzinnymi zwyczajnie zignorowało polecenie urzędników – co nie groziło żadnymi karami.
Pani Amelia mieszka na skraju miasta, na ulicy przy której 13 października odłamek rakiety uderzył w blok mieszkalny. Kobieta powiedziała nam, że na klatce administracja wywiesiła obwieszczenie, by podczas ostrzałów ukrywać się w piwnicy, klucze do której są w mieszkaniu X. Problem w tym, że takiego mieszkania w bloku nie ma i mieszkańcy nie wiedzą, kto w razie bombardowania miałby im otworzyć drzwi.
Biełgorodzki aktywista, weteran wojny w Afganistanie Jewgienij Sokołow przez ostatnie pół roku pisze wnioski do władz miasta, by ustalić, gdzie znajdują się schrony. Za każdym razem otrzymuje odpowiedź, że schrony w mieście są, ale informacje o nich zostały w pełni utajnione.
Co więcej, władze miasta nie wzywają mieszkańców do korzystania ze schronów przeciwlotniczych. W przypadku ostrzałów cywile mają się kryć w piwnicach, przejściach podziemnych i podziemnych parkingach.
Sokołow mocno jednak wątpi, czy parking podziemny albo piwnica bloku uratuje w przypadku zmasowanego ostrzału. Według byłego wojskowego w razie zawalenia się budynku, mieszkańcy zostaną pod nim pogrzebani.
Ostatecznie dyskusja Sokołowa z urzędnikami zakończyła się w sądzie.W jednym ze swoich apeli do władz aktywista stwierdził, że przewodniczący miejscowego oddziału Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych (straży pożarnej) kieruje nim z politycznego namaszczenia. Służba uznała to za zniesławienie i wytoczyła pozew, który Sokołow wygrał.
Jewgienij podkreśla, że mieszkańcy nie otrzymali żadnych konkretnych instrukcji na wypadek ostrzałów.
– Według mnie władze mają nas zwyczajnie gdzieś – uważa weteran.
Przyznaje, że niektórzy zarządcy budynków wywiesili w domach informacje, komu powierzono klucze do piwnicy. Przy czym w bloku Sokołowa jest kartka, że w razie ostrzału klucz należy pobrać w sąsiednim budynku.
– To jest tak: miejski komitet ds. bezpieczeństwa dostaje pieniądze, ale jak ratować mieszkańców to już nie wie. I w zasadzie tego nie chce – uważa aktywista.
Sokołow nawet nie wątpi w to, że przyfrontowy Biełgorod jeszcze nie raz trafi pod ostrzał. Jednak swojej myśli weteran nie kończy – jego rozmowę z naszym korespondentem przerywa głośny wybuch. Potem okazało się, że odłamek pocisku spadł na blok przy ulicy Gubkina.
Naszemu dziennikarzowi udało się wejść do jednej z biełgorodzkich piwnic, która w przypadku ostrzału miałaby stać się schronem dla mieszkańców domu. Zarządca budynku nie przestrzega wprowadzonych przez władze regionu zasad antyterrorystycznych – drzwi były otwarte.
Mieszkająca w bloku pani Irina mówi nam, że w przypadku ostrzału będzie liczyła na szczęście, bo w takiej piwnicy nie ma zamiaru się chronić. Mówi, że podziemia bloku są surowe i brudne, nie działa w nich prąd i nie pracuje wentylacja.
Według kobiety nawet w czasach pokoju, gdy piwnica była zwyczajnie otwarta, a nie przez przypadek, prawie nikt z mieszkańców nie trzymał tam swoich rzeczy – podziemia bloku były regularnie zalewane. Pani Irina najbardziej boi się, że w razie uderzenie mogą rozszczelnić się rury z ciepłą wodą.
Dla mieszkańców wielu ukraińskich regionów syreny przeciwlotnicze stały się jednym z elementów codzienności. W Biełgorodzie, bez względu na regularne ostrzały, system ostrzegania nie działa. Mieszkańcy mówią, że władze nie informują ich w żaden sposób o możliwym bombardowaniu.
Jak twierdzi Władzimir Korotkich, przewodniczący miejskiego oddziału weteranów Braterstwo Boju, brak alarmów przeciwlotniczych związany jest z tym, że na miasto spadają rakiety bardzo krótkiego zasięgu. Według niego nawet w przypadku włączenia alarmu, mieszkańcy nie zdążyliby się ukryć.
Jakby przecząc tej teorii w sąsiednim ukraińskim Charkowie system ostrzegania pracuje sprawnie.
Niektórzy mieszkańcy Biełgorodu postanowili nie czekać na specjalne zarządzenia władz miasta i zaczęli samodzielnie szykować się do przyszłych ostrzałów. Na przykład widać coraz więcej okien zalepionych taśmą klejącą, by w razie wybuchu odłamki nie rozprysnęły się po mieszkaniu.
Mira Sapogowa dla vot-tak.tv, pj/belsat.eu