“Aleksandryja łączy przyjaciół” – to największy festiwal na Białorusi od początku roku. Inne imprezy przełożono lub odwołano ze względów epidemicznych, ale Noc Kupały w rodzinnej wsi prezydenta odbyła się mimo wszystko.
Atmosfera Kupalla w Aleksandryji była tradycyjnie specyficzna. Na świętowanie przesilenia słonecznego przyjechał prezydent Alaksandr Łukaszenka i liczni urzędnicy, więc ochrony i środków bezpieczeństwa było zdecydowanie więcej, niż na zwykłym festiwalu. Już wiele kilometrów przed wsią stały patrole drogówki w świątecznych białych koszulach i wielkich czapach.
Im bliżej do “epicentrum”, tym więcej służb. Po terenie samej imprezy funkcjonariusze chodzą w cywilnych ubraniach. Nawet bardziej niż słuchawki i radiotelefony, zdradza ich skupiony wyraz twarzy i skanujące okolicę spojrzenie.
Na festiwalu nie ma miejsca bez patrolu milicji. Uczestnikom nie przeszkadza to jednak w piciu, a piwo na straganach leje się strumieniami. Nie jest sekretem, że także widownia jest nietypowa: dla wielu pracowników państwowych zakładów i urzędników wyjazd do Aleksandryji jest obowiązkiem służbowym.
Udało się nam jednak znaleźć takich, którzy przyjechali tu z własnej woli. Wpadliśmy na troje dziewcząt bez masek, ale z wiankami na głowach. Jedna z nich, Maryna, zapewniła, że do Aleksandrii przyjeżdża co roku.
– Jestem tu co roku od czasu, gdy Kupalle przeniesiono z Mohylewa do Aleksandrii. Uwielbiam to święto. Szczególnie podoba mi się sektor z twórczością ludową, gdzie wystawiają się pracownie rzemieślnicze z całej Białorusi. Podpatrzyłam ich stroje, haftowane ręczniki, bo sama teraz pracuję nad swoim białoruskim strojem ludowym – mówi Maryna.
Według dziewczyny wszyscy musimy nauczyć się żyć z koronawirusem, bo zostanie on z nami na długo.
Na prezydenckim festiwalu tylko szczegóły przypominają, że trwa pandemia, a koronawirusem zaraziło się już 65 tysięcy Białorusinów. Ludzie cisną się przy stolikach budek z jedzeniem i spacerują w tłumie. O zachowaniu jakiegokolwiek dystansu nie można tu mówić. Wszystko wygląda tak, jakby na Białorusi wirusa rzeczywiście nie było.
Uczestnicy imprezy chodzą w większości bez masek. Jedynymi, którzy wciąż przestrzegają wymogów bezpieczeństwa są pracownicy punktów gastronomicznych. Wszyscy są w masach i rękawiczkach, a niektórzy pracują nawet za szybą.
Obok przenośnych toalet stały rzędy umywalni polowych. Było też mydło i papierowe ręczniki. Ale nic w tym nowego, bo na prezydenckiej Nocy Kupały zawsze jest czysto. Tegoroczną nowinką są za to wszechobecne środki antyseptyczne.
Pracujący na imprezie Hienadź powiedział nam, że w ostatnim momencie z udziału wycofała się część prywatnych przedsiębiorców.
– Wystraszyli się koronawirusa, albo braku ludzi. Ja sam jechałem tu z myślą, że nikogo nie będzie i nie zarobię. I rzeczywiście, to godziny 17 wieczorem ludzie nie przychodzili, dopiero potem zaczęli coś kupować. W ubiegłym roku było znacznie lepiej – mówi przedsiębiorca.
Sam Hienadź nie boi się koronawirusa, bo już go przechorował. Dla niego Kupalle w Aleksandryji to jedyna możliwość, by w tym roku zarobić coś na festiwalu. Bo inne podobne imprezy – Rycarski Fest w Mścisławie i Bard-Rybałka w Czaczewiczach zostały odwołane.
Jeden z niewielu uczestników bawiących się na festiwalu w maseczkach, wyjaśnił nam swoje podejście do koronawirusa.
– Nikt u nas pandemii nie odwoływał. A tym bardziej u mnie w Orszy, gdzie chorych jest teraz bardzo dużo. W maseczce czuję się dobrze, bezpieczniej. Dlaczego inni ich nie noszą? Nasz naród ma taką mentalność, że nie przyjmuje czegoś, dopóki to go nie dotyczy bezpośrednio. Niby władze ostrzegają gości i gwiazdy festiwalu, ale jak kto się zachowuje, to już jego wybór – mówi Walancin.
Mężczyzna przyjechał na Kupalle do Aleksandryji, bo uważa je za najważniejszy białoruski festiwal.
– Oczywiście po Słowiańskim Bazarze w Witebsku. Bardzo mi się tu podoba i dziękuję naszemu prezydentowi, że wszystko tak ładnie zorganizował w swojej małej ojczyźnie. Wcześniej przyjeżdżali tu też gości z państw bałtyckich i Polski, ale ze względu na koronawirusa w tym roku ich nie ma. Myślę, że czekano tu na nich, ale sami zdecydowali, że nie przyjadą – uważa Walancin.
Wśród rzemieślników i sprzedawców byli jednak zagraniczni goście. Hanna przyjechała do Aleksandryji z miasteczka Jaremcze na Ukrainie. Mówi, że na Białorusi zostanie do Słowiańskiego Bazaru. Dla niej jest to pierwsza taka impreza od marca, gdy Ukraina zamknęła się na czas kwarantanny.
– Białorusini wysłali nam zaproszenie na festiwal i kazali zrobić testy na koronawirusa. Wszystkie szpitale są u nas zamknięte, testy można zrobić tylko w prywatnych klinikach za 50 dolarów. Zbadaliśmy się na Ukrainie i tutaj, w Mohylewie. Poza nami na Nocy Kupały stoją trzy ukraińskie stoiska i dwa rosyjskie. To oczywiście bardzo mało, bo w poprzednich latach było ich znacznie więcej. Ale jesteśmy szczęśliwi, że mogliśmy tu przyjechać – mówi Hanna. – W domu nie mamy teraz jak zarabiać, do 31 lipca na Ukrainie jest kwarantanna. Nie możemy pracować, a ludzie nie mają za co kupować. Niektórzy rzemieślnicy wyprzedali wszystko i zmienili zawód.
Hanna nie boi się zakażenia na Białorusi. Uważa, że równie dobrze może zachorować w domu.
Dla białoruskich rzemieślników Kupalle w Aleksandryji to także pierwsza tak duża impreza, na którą mogli przyjechać. Wszystkie zagraniczne festiwale odwołano, białoruskie z resztą też. Dlatego bardzo liczyli na prezydencką imprezę, gdzie zawsze było wielu bogatych gości.
Ale nie w tym roku. Wszyscy nasi rozmówcy twierdzili, że w tym roku zarobią dużo mniej. I łączą to wyłącznie z koronawirusem – Białorusini nie tylko boją się o swoje zdrowie, ale też nie mają wystarczająco pieniędzy, by wydawać je na przyjemności.
Wolha Wasiljewa, pj/belsat.eu