Kijów: ucieczka i opór REPORTAŻ


Wreszcie Kijów. Ukraińska stolica nawet dla mieszkańca Warszawy jest miastem przeogromnym. Zbudowana – z typowo sowieckim rozmachem. Przed wojną mieszkało tu co najmniej 5 milionów ludzi.

Od ścisłego centrum Kijów rozciąga się na 20 kilometrów. Do wielkich betonowych osiedli – sypialni prowadzą szerokie autostrady, po których jeszcze niedawno jeździły tysiące samochodów. Dziś są one niemal puste, gęsto poprzecinane posterunkami albo po prostu betonowymi klockami, które mają spowolnić ruch rosyjskich pojazdów wojskowych. Co chwila widać rozbite i porzucone auta, których kierowcy nie zauważyli niespodziewanych przeszkód. Wraków nikt jednak nie zabiera.

Barykady czekają

Pomysłowości na blokowanie ulic nic nie ogranicza. Są one pozastawiane starymi tramwajami, trolejbusami, a nawet wagonami kolejowymi – jeżeli ulica przecina akurat tory.

Jedna z kreatywnych barykad. Ewentualnych najeźdźców powita pluszak z zabawkowym karabinem.
Zdj.: Jakub Biernat / belsat.eu

Naturalnie straż pełnią tu nie tylko wojsko i policja, ale też liczna samoobrona, która do sprawy budowy umocnień podchodzi z jeszcze większą kreatywnością. Drogę prowadzącą do jednej z południowych dzielnic miasta przegradza pieczołowicie przygotowana konstrukcja, przypominająca skrzyżowanie wysypiska śmieci i skupu złomu. Siedzą na niej ludzie przypominający wyglądem lokalnych bezdomnych i miłośników tanich trunków. Obok barykady, w rządkach, poustawiali sobie butelki z benzyną i tak, dniem i nocą, oczekują nadejścia najeźdźcy.

Tymczasem w pobliżu budynków rządowych dyżurują świetnie wyekwipowani i zdeterminowani zawodowcy. Gdy miotając się po mieście w poszukiwaniu hotelu, zbyt gwałtownie skręciliśmy wprost na jeden z posterunków, wrył nas w ziemię ostrzegawczy strzał. Podobno Ukraińcy udaremnili już kilka prób zamachu na Wołodymyra Zełenskiego, który postanowił pozostać w stolicy.

Kijowskie ulice poprzegradzane są też autobusami, tramwajami, a nawet wagonami kolejowymi:

Jeżeli zdecydowałeś się zostać w Kijowie i nie masz samochodu lub benzyny, możesz się jedynie modlić, by bomby nie spadły na twój dom. Albo bierzesz walizkę i pieszo podążasz na dworzec, tak jak to robią tysiące. Miasto, według ukraińskich szacunków, opuściła już połowa mieszkańców. Po ulicach przemykają pojedynczy przechodnie. Czasem widać kolejkę do sklepu, bankomatu czy apteki.

Uczucie zaniepokojenia zamienia się w trwogę, gdy dociera się głównego kijowskiego dworca kolejowego. Kyjiw-Pasażyrśkyj wygląda tak, jakby to tu przeniosło się właśnie pół miasta. Zewsząd nadjeżdżają kolejne samochody i ciągną się szeregi wojennych uchodźców: z dziećmi, zwierzętami domowymi i walizami. Wchodzą z nadzieją i rezygnacją równocześnie do hali głównej, w której przebywają tysiące podobnych im nieszczęśników. Dla niektórych to punkt przesiadkowy po wielogodzinnej podróży z miejsc, gdzie jest jeszcze bardziej gorąco – na przykład z Charkowa. Pociągi zabierają ludzi za darmo, w kolejce do wagonu trzeba jednak swoje odstać. Bywa też tak, że czekanie może trwać godzinami albo i całymi dniami.

Przeciwczołgowymi zaporami przegrodzono też główną ulicę Kijowa – Chreszczatyk.
Zdj.: Jakub Biernat / belsat.eu

Na zachód. Albo dokądkolwiek

Są też tacy, dla których ta ucieczka to nie pierwszyzna. Stojąca przed dworcem dziewiętnastoletnia Lea teraz studiuje w Kijowie. W 2014 r., po pierwszej rosyjskiej inwazji, w podobny sposób przyszło jej opuścić rodzinny Donieck. Jej rodzice przenieśli się do Dniepra, a ona postanowiła do nich dołączyć. Miasto znajduje się na południowy wschód od stolicy i w jego kierunku, od południa, też następują rosyjskie wojska. Są jeszcze dość daleko, bo po drodze mają do zdobycia Zaporoże.

– Mama mówi, że tam na razie spokojnie – tłumaczy Lea swój pomysł ucieczki w zupełnie odwrotną stronę, niż ta, którą wybrała zdecydowana większość podróżnych. – Nie wiem, czy dotrę, bo wszystkie nasze pociągi jadą na zachód, a dla mnie to zbyt daleka podróż. Nigdy nie podróżowałam sama. Zawsze z rodziną – mówi dziewczyna.

Elenę, kobietę w średnim wieku, spotykam przy wejściu na dworzec. Za pazuchą trzyma małego pieska. Pochodzi z Kijowa i pragnie się wydostać z miasta na zachód.

Pani Elena zabrała w drogę swojego pieska.
Zdj.: Krzysztof Powideł / belsat.eu

– Z prasy wiemy, że Kijów znajduje się w wielkim zagrożeniu, obiecują go zrównać z ziemią – mówi, tłumiąc łzy. – Wywozimy dzieci, starców. Jadę z rodzicami chrzestnymi z dziećmi, siostrą i zięciem. I z pieskiem – dodaje.

Jej pupil otulony płaszczem rozgląda się niespokojnie. Dla niego również to musi być wielki stres.

Kolejni rozmówcy, Ilia i Nadija, też jadą z kotem – Juki (to po japońsku Śnieg). Dziewczyna chce jechać do Lwowa, albo do znajomych do Poznania. Ilia tymczasem oświadcza, że zamierza tylko wywieść dziewczynę do „safe zone”, a potem wraca.

– Trzeba bronić Kijowa – twardo stwierdza.

Ilia zawozi tylko na granicę Nadiję i kota, po czym wraca bronić Kijowa.
Zdj.: Krzysztof Powideł / belsat.eu

Para ostatnie kilka dni spędziła w piwnicy w oczekiwaniu na bombardowania, ale miała już dość tej bezczynności. Nadija uważa, że w Poznaniu łatwiej będzie się jej włączyć w pomoc w obronie ojczyzny.

– Dziękujemy waszemu krajowi. Jesteśmy wdzięczni, że mamy takiego sąsiada jak wy. Jesteście naszymi braćmi. Zrobiliście dla nas nadzwyczajnie dużo w tym czasie – mówi wzruszona.

Dwie doby na dworcu

Uciekający nie są pozostawieni bez opieki. W jednej z poczekalni pracuje cały sztab wolontariuszy obsługujących magazyn z pomocą. Olga, która jest tu koordynatorką, już w kilka dni po rozpoczęciu inwazji razem z kolegami zorganizowała cały system pomocy. Wsparcie płynie z zachodniej Ukrainy, Wołynia i z Polski. Z Warszawy do Kijowa docierają dziennie po dwa pociągi z darami. W Polsce funkcjonuje siatka wolontariuszy, którzy gromadzą potrzebne rzeczy na podstawie list uzyskiwanych z Kijowa. Część z tego trafia do uciekinierów na dworcu, a część do potrzebujących w Kijowie.

– Sytuacja jest trudna. Nie ma biletów, a tylko kolejka oczekujących. Ludzie mogą i po dwie doby siedzieć na dworcu. Pomagamy na przykład matkom z małymi dziećmi i niepełnosprawnym dostać się do pociągów – opowiada Olga.

Zorganizowany naprędce sztab zajmuje się karmieniem przelewającej się przez dworzec ogromnej masy ludzi. Pomagają w tym liczne kijowskie restauracje, które wstrzymały normalną pracę. Z magazynu otrzymują potrzebne produkty, a posiłki trafiają do uchodźców, wolontariuszy wojska i policji. Chwilowym lokatorom dworca przynajmniej nie grozi więc głód.

Sztab wolontariuszy na dworcu karmi uchodźców i dystrybuuje pomoc.
Zdj.: Krzysztof Powideł / belsat.eu

Kijów jest atakowany zarówno od północnego wschodu, jak i północnego zachodu. Teraz na jego terytorium nie trwają bezpośrednie działania wojskowe, choć w ciągu pierwszych dni inwazji Rosjanie usiłowali zrealizować plan wzięcia stolicy z marszu przy użyciu grup dywersyjnych, podobno używających ukraińskich pojazdów i mundurów. Ślady tego nieudanego planu można zobaczyć już w odległości 5 kilometrów od Majdanu Niezależności – więc właściwie w centrum miasta.

Obok metra Berestecka jeden z takich oddziałów usiłował zaatakować bazę wojskową. Do dziś na całej ulicy widać ślady walki. Chodniki i asfalt zasłane są fragmentami zdetonowanej amunicji. Widać odłamki granatów ręcznych, a nawet pociski czołgowe 122 mm, łuski i naboje. Zadanie postawione przez „głównodowodzącego” i rosyjskich sztabowców okazało się misją samobójczą.

Pozostałości po walkach w centrum Kijowa z pierwszych dni rosyjskiej inwazji:

 

Wejście do jednostki obstawione jest workami z piaskiem. Jeden z żołnierzy na nasz widok każe sobie powiedzieć „poljanyca” Jest to nazwa jednego z gatunków chleba, który znany jest na całej Ukrainie, a nie mają pojęcia o nim Rosjanie. Co gorzej (dla nich) – nie umieją tego słowa wymówić. To rodzaj testu na ukraińskość.

Inny stojący na warcie żołnierz uprzejmie prosi, by jednak schować się za murkiem, „bo tu może być niebezpiecznie”. Do jednostki przychodzą nowi rekruci, rodziny przywożą też jedzenie i śpiwory oraz wyposażenie dla ruszających na front.

Najgorzej mają północne dzielnice miasta. Tam prawie bez przerwy dolatują rosyjskie pociski, spadają zestrzelone samoloty i helikoptery. Już po powrocie spotykam Irynę, uciekinierkę z Obołonia. W Polsce nazwa znana jest z marki wyrabianego tam piwa i kwasu chlebowego, dostępnych też u nas.

Samotna matka mieszkała z dzieckiem na 17. piętrze wieżowca i jak na dłoni widziała szturm rosyjskich oddziałów na podkijowskie miasteczka, które podtrzymują obronę stolicy. Wielu jej sąsiadów, spodziewając się bombardowania samego Kijowa, przeniosło się właśnie za miedzę do tych miejscowości, które zaraz zaczęły były równane z ziemią przez Rosjan. Co gorsza, na północy dzielnicy znajduje się ogromna zapora wodna, której zniszczenie oznaczałoby kompletne zalanie połowy ukraińskiej stolicy.

„Ukraińscy nacjonaliści w szkołach i żłobkach”

Gdy okazało się, że wariant wzięcia Ukrainy z marszu nie wypalił, Władimir Putin, a wraz z nim cała rosyjska machina propagandy, zaczęli powtarzać, że „ukraińscy nacjonaliści ukrywają się w szkołach i przedszkolach, ustawiają swój sprzęt w dzielnicach mieszkaniowych i prowokują rosyjską armię do odpowiedzi”. To cyniczna wymówka dla zastosowania wobec swojego sąsiada „syryjskiego” wariantu toczenia walk, czyli bombardowania kogo popadnie i zastraszania ludności cywilnej.

Cały Kijów znajduje się zresztą w zasięgu rosyjskich rakiet, które spadły już na obiekty daleko od linii frontu, na przykład na budynek techniczny wieży telewizyjnej obok Babiego Jaru. To miejsce, gdzie w czasie wojny Niemcy przy pomocy miejscowych kolaborantów rozstrzelali i pogrzebali kilkadziesiąt tysięcy kijowskich Żydów. Dziś to miejsce leży pośród jednego z osiedli – tylko 10 kilometrów od centrum miasta.

Nie fotografujcie, bo nas „dorobią”

Żołnierze proszą o niefotografowanie nawet pomnika ofiar.

– Chłopcy, oni monitorują sieci społecznościowe i mogą zauważyć, że czegoś nie zburzyli, a potem nas „dorobią” – mówi jeden z nich.

W mieście w ogóle panuje ogromna podejrzliwość – ludzie wypytują, kim właściwie jesteśmy. Domagają się wyjaśnień, kto zacz, krzycząc z okien. Osobną kategorię stanowią „komitety blokowe”, które sprawdzają osoby z zewnątrz. Spotkaliśmy się oko w oko z jednym z nich w 25-piętrowym budynku na obrzeżach miasta, gdzie przyszło nam spędzić ostatnią noc.

Obrzeża Kijowa zabudowane są ponad dwudziestopiętrowymi blokami, wyjątkowo narażonymi na ostrzał rosyjskiej artylerii.
Zdj. Krzysztof Powideł / belsat.eu

Dostanie się do mieszkania zajęło nam dobre dwadzieścia minut. Przez ten czas grupa mężczyzn zdążyła obdzwonić właścicielkę mieszkania (bezskutecznie – jest w Polsce), przeszukać nasze rzeczy, sfotografować paszporty i legitymacje dziennikarskie. A ich dowódca na naszą uwagę, że wejście do jego bloku jest lepiej strzeżone, niż chyba sztab Ukraińskich Sił Zbrojnych stwierdził z godnością:

– Nasz dom to nie melina! Porządek musi być!

Tekst: Jakub Biernat. Współpraca: Krzysztof Powideł / belsat.eu

Aktualności