Ukraina. “Cały kraj jest wolontariuszem” 


Niemal 10 miesięcy po rozpoczęciu przez Rosję agresji na pełną skalę na Ukrainę nadal silny w tym kraju jest wolontariat. Każdy pomaga armii jak może – ktoś przekazuje pieniądze, a ktoś kupuje wyposażenie potrzebne na froncie. Inni wiążą siatki maskujące czy skarpetki dla wojskowych. Jak to jest – być wolontariuszem i na ile ich pomoc jest potrzebna na froncie? Piotr Pogorzelski porozmawiał z wolontariuszką i wojskowym.

Na Ukrainie istnieją bardzo duże fundacje pomagające wojsku: jak Wróć żywym czy Fundacja Serhija Prytuły. Zbierają one miliony od zwykłych Ukraińców i ukraińskich firm na wyposażenie dla armii i są partnerami dla ministerstw i producentów sprzętu. Oprócz tego istnieje wielu mniejszych organizacji czy nawet indywidualnych osób, które pomagają wojskowym. Jedna z nich to Olga Fedorok, która zajmuje się taką działalnością od 2014 roku. Początkowo łączyła wolontariat z pracą, ale od 24 lutego całkowicie poświęciła się pomocy.

Donbas, zdj.: Biełsat

– Rozmawiamy w momencie, gdy kończy się alarm lotniczy. Czy ostatnie zmasowane rosyjskie ostrzały zmieniły podejście Ukraińców do wojny? Czy może pojawia się myśl, że warto pójść na kompromis z Rosją?

– Wiadomo, że są różne środowiska. Moje to wolontariusze, ci którzy wspierają finansowo armię, kibicują Ukrainie i bardzo chcą żeby Rosja odpowiedziała za swoje zbrodnie. Ale żeby to nastąpiło trzeba wszystko doprowadzić do końca.

Jeśli trzeba będzie marznąć i dosłownie wypruwać sobie żyły, to i tak nie są te warunki w jakich żyją nasi obrońcy, w błocie, pod ostrzałem, bez możliwości ogrzania się, z wielkimi stratami. I oni ciągle walczą. Nawet jeśli będą bytowe niewygody, to wszyscy moi znajomi są do nich gotowi.

Znam nauczycieli, którzy uczą z piwnic online. Nawet jeśli nie ma prądu, to robią to tam gdzie są generatory. Dziewczyny plotą siatki w schronach.

– Czy teraz ludzie chętnie pomagają, czy jednak mniej niż na początku wojny?

– Po 24 lutego bardzo dużo ludzi pomagało, nawet ci, którzy nie za bardzo robili to wcześniej, bo wówczas wojna była dla nich gdzieś daleko. Oczywiście pomagali też ci, którzy robili to już od 2014 roku.

Na przełomie lutego i marca wpływały bardzo duże kwoty. Ludzie cały czas mocno pomagają, ale są czynniki, które to ograniczają. Na przykład spadek produkcji, bo zniszczone są najważniejsze zakłady na wschodzie i południu.

Pensje się zmniejszają, a opłaty komunalne rosną . Ludzie wydają odłożone pieniądze. Chcieliby pomóc, ale fizycznie nie są w stanie tego robić. Jeśli tylko mogą, to pomagają nawet własną pracą.

Teraz na przykład wiele dziewcząt produkuje świeczki do okopów, które bardzo długo dają ciepło i można ogrzać okopy, ręce i nawet przygotować jedzenie. Babcie robią skarpetki, plotą siatki.

Jest dużo wolontariuszy, którzy nie mają wolnego, pracują 24/7. Ale też wszyscy nasi obrońcy od 24 lutego nie odpoczywają, urlopy mają maksimum po 5 dni. Jeśli ktoś jest ranny – to trafia do szpitala, ale nie widzi się z rodziną. Ja też ciągle jestem w kontakcie z wojskowymi, nie mam właściwie prywatnych spraw. Jeśli ktoś czegoś potrzebuje, to musi to trafić szybko na front.

Wszyscy, którzy zajmują się lekami, medycyną, odzieżą, jedzeniem dla wojskowych pracują całodobowo. Trzeba wieczorem, będzie wieczorem, trzeba w niedzielę, będzie w niedzielę. Maksimum to można zachorować.

– Skąd bierze pani do tego siły?

Zastanawiałam się nad tym. Porównuję swoje życie z tym, co przechodzą żołnierze: teraz chłód, latem upał, nie można pospać pod ostrzałem, jest ciągły strach, że zaraz w ciebie strzelą, wyciągasz rannych i zabitych, są wielkie straty, ludziom pada zdrowie, dosłownie się zużywają.

Do lekarzy teraz zgłaszają się wojskowi, którzy po 24 lutego poszli jako ochotnicy i okazuje się, że ich stan zdrowia w ogóle nie pozwala na pobyt na froncie. A oni i tak to robią. I jak widzisz innych wolontariuszy, którzy działają tak jak ty, to jest jak woda żywa.

Ale wszyscy są bardzo zmęczeni. Jest nadmiar negatywnej informacji. Musisz robić, choć masz coraz mniej sił. To wpływa na stan emocjonalny, gdzieś się denerwujesz, ale zakasujesz rękawy i pracujesz, bo priorytetem jest życie obrońcy: jego wyposażenie, jedzenie i tak dalej.

– Czym różni się pani działalność i dużych fundacji? Cel chyba jest taki sam: pomoc wojskowym.

Są wielkie fundacje, które otrzymują dużo pieniędzy od wielkich firm, firm IT, gdzie ludzie przekazują całe swoje pensje. Na przykład Leleka Foundation zajmująca się medycyną taktyczną teraz tysiącami przekazuje plecaki medyczne, w tym pod Bachmutem, gdzie jest w tym ogromna potrzeba. Jest Fundacja Serhija Prytuły, która zajmuje się poważnymi dużymi rzeczami, jak drony, czy noktowizory. Jest też Wróć Żywym.

Oni nie zajmują się drobiazgami, które zajmują czas.

Ale prawie cały kraj, wielu ludzi, właśnie się zajmuje drobiazgami, jak łopaty, buty, mundury, odzież, śpiwory, coś dla budowy okopów, burżujki – wszystko co chce żołnierz, organizują ludzie. Ale to nie tylko wolontariusze, ale też zwykli ludzie bo oni dają pieniądze, środki, włączają się.

Cały kraj jest wolontariuszem.

Stanisław Fedorczuk w Kijowie, zdj.: Piotr Pogorzelski
Stanisław Fedorczuk w Kijowie, zdj.: Piotr Pogorzelski

Stanisław Fedorczuk, starszy żołnierz Gwardii Narodowej Ukrainy i szef Ukraińskiej Rady Ludowej Donieczczyzny i Ługańszczyzny, wrócił niedawno z frontu, gdzie spędził kilka miesięcy, podkreśla, że pomoc wolontariuszy jest ogromnie ważna dla zwykłych żołnierzy.

– Mogę to powiedzieć na przykładzie mojego pododdziału.

Gdy byłem w strefie przyfrontowej, 90 procent wszystkich kwestii związanych z remontem samochodów, wyposażeniem medycznym, częściowo z butami i odzieżą, kamizelkami kuloodpornymi i innym sprzętem, spoczywało na barkach wolontariuszy.

Wiele osób sobie wyobraża, że armia to taki mechanizm, gdzie przyszedłeś, bierzesz z półki, co ci potrzebne i idziesz dalej. Ale trzeba rozumieć, że atak, czy wycofanie się to też jest strata wyposażenia, bo gdzieś granat trafił w ciężarówkę, albo samochód się popsuł i został ostrzelany, a tam zostały kamizelki, buty, czy odzież. Nawet drogie rzeczy, których pilnujemy, jak noktowizory – się psują.

Inna sprawa to części zapasowe do samochodów. Dobrze, że wolontariusze dają nam stare auta, ale one się psują, a w przyfrontowej strefie nie ma sieci wojskowych mechaników, którzy tylko czekają, jak przyjedziesz i naprawią auto w 5 minut. Nie. Są prywatne zakłady, gdzie powiedzą, że zrobią to do poniedziałku. Mogą też wypożyczyć własny samochód.



Wiele sprzętu też po pewnym czasie jest do wyrzucenia. Nie tylko dlatego, że to stare auta, ale także dlatego, że nie wszyscy kierowcy umieją nimi jeździć. Nie ma kursów ekstremalnej jazdy. Kto może, to kieruje.

Ja bym ocenił wkład wolontariuszy, w tym zagranicznych, jako wielki. To taki sam pełnowartościowy front, jak ci co walczą.

Oni nie otrzymują pieniędzy, może nikt im nie podziękuje w większości przypadków, ale mają jednoznaczne podziękowania od wojska. Nie wiem, co by było, jakby nas nie wspierali.

W Kijowie rozmawiał Piotr Pogorzelski/belsat.eu

Aktualności