“Wojna trwa od siedmiu lat, czego mamy się bać?”. Relacja z ukraińsko-białoruskiej z granicy w przeddzień manewrów


Wspólne ćwiczenia wojskowe Białorusi i Rosji Związkowa Stanowczość mają odbyć się w dniach od 10 do 20 lutego, jednak Rosja zaczęła zwozić sprzęt wojskowy na długo przed manewrami. W wielu białoruskich miastach graniczących z Ukrainą po raz pierwszy ma miejsce na tak dużą skalę obserwuje się obecność sprzętu wojskowego. Nasi korespondenci sprawdzili, jak wygląda obecnie sytuacja na przejściach granicznych między Ukrainą i Białorusią oraz co na temat ewentualnego rosyjskiego ataku i agresji sądzą mieszkańcy strefy przygranicznej.

Wejście do siedziby Państwowej Administracji Obwodu Czernihowskiego.
Zdj. AD/belsat.eu

Informacje na temat zwożenia rosyjskiego sprzętu wojskowego na wschodnią granicę Ukrainy pojawiły się w zachodnich mediach już jesienią ubiegłego roku. Ukraińskie władze starają się uspokoić ludność i proszą, by nie wpadać w panikę. Pojawiła się także mapa kijowskich schronów przeciwlotniczych, a mieszkańcy są instruowani, jak postępować w razie ataku i co włożyć do “plecaka ucieczkowego”.

“Nic takiego nie może się wydarzyć, nie mogą zaatakować od strony Białorusi”

Na drodze wyjazdowej z Kijowa można zauważyć sprzęt wojskowy jadący w kierunku miasta. Jedziemy na północ, do Czernihowa, skąd do białoruskiego Homla można dojechać w półtorej godziny. Pod wieczór udaje nam się spotkać z przewodniczącym Czernihowskiej Obwodowej Administracji Państwowej, Wiaczesławem Czausem.

Zapytany o kwestię możliwego ataku ze strony Białorusi, Czaus odpowiada, że sytuacja na granicy jest pod kontrolą. Lokalne władze są świadome przemieszczania się rosyjskiego sprzętu na terytorium Białorusi i zapewniają, że jednostki Obrony Terytorialnej są już rozmieszczone i gotowe do obrony regionu w razie potrzeby. Współpracują one również z ludnością, sprawdzone zostały wszystkie obiekty obrony cywilnej, w tym schrony przeciwlotnicze.

Czaus mówi o innym problemie – w ostatnim czasie masowo napływają zgłoszenia o bombach w szkołach i przedszkolach. Obecności materiałów wybuchowych w tych miejscach nie można jednak potwierdzić. Jest on przekonany, że celem tych działań jest destabilizacja sytuacji w regionie.

Przewodniczący Państwowej Administracji Obwodu Czernihowskiego Wiaczesław Czaus.
Zdj. AD/belsat.eu

Następnie kierujemy się na północ, bliżej granicy z Białorusią. Mijamy znak drogowy informujący, że do Homla jest 66 kilometrów i skręcamy z głównej drogi w lewo. Przejeżdżamy przez liczące 15 tys. mieszkańców miasteczko Ripko. W ciągu dnia centrum jest dość ożywione, mieszkają tu głównie osoby starsze. Jedziemy wzdłuż poobijanych płotów i opuszczonych placów zabaw pomazanych sprayem.

Po pół godziny dojeżdżamy do przygranicznej miejscowości Lubecz, dalej jechać się nie da. Tutaj granica białorusko-ukraińska biegnie wzdłuż wijącego się Dniepru. Od razu rzuca się w oczy, że większość miejscowych, nawet w śnieżną pogodę i w zaawansowanym wieku, porusza się po miasteczku rowerem. Na domach wiszą ogłoszenia o sprzedaży.

W pobliżu budynku miejscowej administracji, gdzie mieści się też ośrodek zdrowia, podchodzą do nas urzędnik i dzielnicowy. Od razu proszą, żebyśmy ich nie nagrywali – “Po co nam to wszystko?”. Pytają, po co przyjechaliśmy i mówią, że nic takiego nie może się wydarzyć, Rosja nie może zaatakować Ukrainy od strony Białorusi.

Centrum miasteczka Lubecz, kilka kilometrów od granicy z Białorusią. Ulicą jedzie białoruski ciągnik MTZ.
Zdj. AD/belsat.eu

Tutejsi mieszkańcy żyją swoim życiem i wydaje się, że w ogóle nie słyszeli o ostatnich wydarzeniach i możliwym zagrożeniu.

– Dzisiaj zabrakło u mnie prądu, coś się zerwało. To jest prawdziwy problem – mówi jedna z miejscowych kobiet.

Analiza
Rosyjskie jednostki wojskowe na Białorusi – gdzie i jakie?
2022.01.28 16:53

W pobliżu administracji spotykamy kobietę na rowerze. Ma na imię Olena i wygląda na około pięćdziesiąt lat. Kobieta ma krewnych na Białorusi i w Rosji, więc ma nadzieję, że nie dojdzie do inwazji.

– Istnieje niebezpieczeństwo, ale mam nadzieję, że nic takiego się nie stanie. Jesteśmy zaprzyjaźnionymi narodami.

Droga Czernihów-Homel.
Zdj. AD/belsat.eu

Na ulicy spotykamy miejscowego lekarza, który wybrał się na zakupy. Opowiada, że kiedyś też nikt nie wierzył, że Rosja może zaatakować Ukrainę, zawsze byli w dobrych stosunkach, a od wybuchu wojny minęło już siedem lat. Wierzy jednak, że teraz wszystko może zostać rozwiązane pokojowo.

– Białorusini są dla nas jak rodzina, wielu z nas ma tam krewnych. To politycy nie mogą się zdecydować: pieniądze czy władza. Mam nadzieję, że podejmą właściwe decyzje i rozwiążą ten problem bez broni i bez krwi. W przeciwnym razie będzie to koniec świata.

Analiza
Rosja i Białoruś vs zły Zachód, czyli propaganda o kryzysie wokół Ukrainy
2022.02.05 12:15

Mieszkańcy Lubecza niechętnie z nami rozmawiają, mówią, że nie interesują się polityką i nie oglądają telewizji, niektórzy w ogóle jej nie mają. W pobliżu sklepu spotykamy palących mężczyzn. Jeden z nich ostro i krótko odpowiada na pytanie: “Wojna trwa od siedmiu lat, czego mamy się bać?”.

Pomnik na trójstyku “Trzy Siostry”.
Zdj. AD/belsat.eu

Następnie udajemy się na nazywane “Trzema Siostrami” przejście graniczne na trójstyku Białorusi, Ukrainy i Rosji. Krzyżują się tu też drogi z trzech państw. Na przejściu granicznym spotyka nas Ołeksandra, funkcjonariuszka Państwowej Służby Granicznej Ukrainy (DPSU). Oprócz nas jest jeszcze kilka grup dziennikarzy z różnych krajów. Dostajemy przepustki i idziemy w głąb strefy granicznej.

Na granicy powstaje dodatkowe ogrodzenie

Jak mówi Oleksandra, już w 2015 na granicy wprowadzono stan nadzwyczajny, ale nie odnotowano żadnych prowokacji.

– Wszyscy zdają sobie sprawę, że jeśli coś się stanie, strażnicy graniczni będą pierwszymi osobami, które zetkną się z tą sytuacją, więc naszym zadaniem jest jej kontrolowanie.

Wywiad
“Granicę z Ukrainą łatwiej przejść niż z Polską”. Białoruski pogranicznik o możliwości przeniesienia kryzysu migracyjnego
2021.12.31 13:10

Zbliżamy się do Pomnika Przyjaźni “Trzy Siostry”, stojącego na rozwidleniu. Tu drogi się rozchodzą: ta po lewej prowadzi na Białoruś, ta po prawej do Rosji, tam też stoi kolejka ciężarówek. Po chwili od strony białoruskiej podjeżdża czarny bus z zaciemnionymi oknami, podobny do tych, które zabierały ludzi podczas protestów. Nie odjeżdża, dopóki jesteśmy w pobliżu granicy.

Kolejka ciężarówek do granicy Ukrainy z Rosją.
Zdj. AD/belsat.eu

Nasz następny punkt znajduje się w innej części kraju, na zachodniej Ukrainie. Jest to punkt kontrolny Dolsk. Tu spotyka się z nami Marharita, rzeczniczka prasowa Obwodu Wołyńskiego Państwowej Służby Granicznej Ukrainy.

Obecnie na granicy regionu powstaje dodatkowe ogrodzenie. Budowa ogrodzenia zaczęła się trzy miesiące temu podczas kryzysu migracyjnego na Białorusi: istniało wtedy zagrożenie “rozlania się” migrantów na granicę z Ukrainą. Teraz stawiane są umocnienia dla dodatkowej ochrony przed ewentualną agresją z Białorusi. Wysłano tu również dodatkowe siły, a w strefie przygranicznej stacjonują rezerwy bojowe, które są gotowe do działania w przypadku zaostrzenia sytuacji; mają one własny sprzęt i broń.

Ukraińscy pogranicznicy z placówki Dolsk patrolują zasieki za granicy z Białorusią.
Zdj. AD/belsat.eu

Spotykani po drodze mieszkańcy przygranicznych wiosek również zachowują spokój. Mówią, że nawet jeśli zostaną zaatakowani, to “Ukraińcy są gotowi bronić swojego kraju”, ale wierzą, że do tego nie dojdzie.

Mężczyzna mieszkający półtora kilometra od białoruskiej granicy mówi, że “to wszystko prowokacja”, a granica z Białorusią jest czysta.

“Nie będzie żadnej wojny, oni nie są na tyle głupi”

Ostatnim punktem naszej podróży była miejscowość Omyt. Do granicy z Białorusią jest stąd kilka kilometrów. Mieści się tu przejście graniczne, ale od wiosny 2020 roku jest zamknięte z powodu “sytuacji epidemiologicznej”.

Na ulicy nie widać ludzi. Wchodzimy na podwórko z otwartą bramą i pukamy do drzwi. Otwiera nam pani Ołena, kobieta po siedemdziesiątce, która mieszka z mężem. Mówi, że jest tu cicho i spokojnie, tylko od czasu do czasu pojawiają się pogranicznicy.

Pani Ołena, mieszkanka wsi Omyt na granicy Ukrainy z Białorusią.
Zdj. AD/belsat.eu

Pani Ołena mówi, że wszyscy z ich wsi mają na Białorusi dzieci albo krewnych, do których jeżdżą na zimę. We wiosce mieszka obecnie tylko pięć czy sześć rodzin.

– Myślę, że nie będzie żadnej wojny, oni nie są na tyle głupi – mówi kobieta.

Historie
Witaj, nowa ojczyzno. Co motywuje Rosjan do walki po stronie Ukrainy?
2022.02.02 14:49

Radzi nam, abyśmy porozmawiali z mieszkającą kilka domów dalej Tetianą. Wita nas jej mąż i zaprasza na podwórko, gdzie spotykamy panią Tetianę, kobietę po sześćdziesiątce. Mówi o możliwym zagrożeniu, ale twierdzi, że jest to zagrożenie nie dla niej, lecz o kraju, którego będą musiały bronić jej dzieci i wnuki.

– Jestem nauczycielką geografii i zawsze powtarzam moim uczniom, że problem z Ukrainą polega na tym, że żyjemy na granicy dwóch różnych światów: Zachodu i Wschodu. I teraz widzimy tego konsekwencje. Te światy są tak różne ideologicznie, że prawdopodobnie miną wieki, zanim się przenikną i zrozumieją. To w tym tkwi problem, a my stoimy na tej granicy. Będziemy się modlić, bo co innego możemy zrobić – mówi pani Tetiana.

Pani Tetiana, nauczycielka geografii ze wsi Omyt na granicy Ukrainy z Białorusią.
Zdj. AD/belsat.eu

Na temat ewentualnej wojny z Rosją kobieta mówi niemal ze łzami w oczach.

– Młodsi pójdą, dzieci, wnuki będą walczyć. Widzicie, co się tutaj dzieje, ile dzieci umiera. Sama bym poszła, w duszy jestem patriotką, ale mam też już swoje lata.

Pani Tetiana mówi, że nigdy nie przypuszczała, że trzy słowiańskie narody będą w stanie wojny. Jej zdaniem wcześniej nie można było sobie tego nawet wyobrazić.

Na koniec naszej rozmowy pani Tetiana podkreśla, że Ukraińcy nie poddadzą się i będą bronić swojej ojczyzny do końca.

Kobieta nalega, byśmy zostali na herbatę, ale my udajemy się w drogę powrotną.

Wiadomości
Młodzi mieszkańcy Kijowa deklarują gotowość obrony Ukrainy
2022.02.05 08:49

ad, ksz/belsat.eu

Aktualności