W przededniu białoruskich wyborów: Moskwa wciąż może liczyć na Łukaszenkę

Białoruski prezydent straszy marionetkami Kremla, prowokacjami i obiecuje rozprawę z protestami. To dowód na to, że sam realizuje rosyjski scenariusz.

Wydarzenia na Białorusi przyspieszają. Władze nie dopuściły do wyborów i aresztowały popularnego blogera Siarhieja Cichanouskiego. W odpowiedzi Białorusini wyszli tłumnie na ulice zbierać podpisy popierające opozycyjnych kandydatów. Także tych wywodzących się z rządzącej nomenklatury: Wiktara Babaryki i Walerego Capkały. Wtedy kontrolowane przez władze media, i sam Alaksandr Łukaszenka, zaczęli rozpuszczać niedwuznaczne sugestie, że nowi kandydaci w wyborach prezydenckich to pionki Moskwy. Wczoraj prezydent zdymisjonował rząd Siarhieja Rumasa. Oficjalnie za to, że rząd kiepsko sobie radził z pandemią koronawirusa.

Wiadomości
Idą wybory. Łukaszenka mianował premierem szefa zbrojeniówki
2020.06.04 11:24

Może być i inna motywacja wymiany rządu akurat w szczycie kryzysu. Strach. Bo Rumas był wcześniej w zarządzie Biełgazprombanku. Tego samego, na czele którego stał Wiktar Babryka. Łukaszenka wysyła sygnał, że nie ufa finansowej nomenklaturze powiązanej z Rosją. Albo chce, by Białorusini tak myśleli. I w ten sposób wzmacnia swoją narrację o zagrożeniu ze strony Kremla. Wzmacnia też swoją pozycję, jako obrońcy białoruskiej suwerenności. Tylko, że idąc tą ścieżką na koniec zachowa się jak zwykle. Co zresztą już zapowiada: stłamsi protest, rozgoni ludzi z ulicy. Dla Moskwy to Łukaszenka pozostaje najważniejszą marionetką. Wszystko wskazuje na to, że zachowa się dokładnie tak, jak tego oczekuje Władimir Putin. Zachowa się po prostu jak Łukaszenka.

Rosyjskie ślady

Rosjanie z całą pewnością, na poziomie propagandy, czy nawet operacyjnych prób manipulowania wyborami, są obecni w białoruskiej polityce. Wiktar Babaryka dwadzieścia lat pracował w BiełGazprombanku – spółce córce struktur finansowych rosyjskiego Gazpromu. Babaryka jest osadzony w relacjach biznesowych rosyjskiej nomenklatury. Myśli kategoriami rosyjskiego biznesu. I nawet jeśli dostrzega potrzebę reformowania białoruskiej gospodarki, to prędzej w rosyjskim duchu, niż europejskim.

Podobnie Capkała, wieloletni dyplomata. Choć w jego przypadku wyraźniejszy jest trop świadczący o powiązaniach z białoruską władzą. Jednak zarówno za nimi, jak i za Cichanouskim stoją autentyczne emocje gniewu i rozgoryczenia Białorusinów stanem państwa zarządzanego pod ponad ćwierć wieku przez Łukaszenkę.

Wiadomości
Białoruskie wybory: Systemowi reformatorzy kontra Łukaszenka
2020.05.27 08:49

Tymczasem prezydent nie tylko oskarża Rosję o wzniecanie tych emocji, ale i planuje je spacyfikować. Dał już temu wyraz podczas spotkań z szefostwem KGB i władz stolicy.

– Oczekuję od ciebie i od stróżów prawa absolutnego porządku w mieście-bohaterze Mińsku – powiedział do Anatola Siwaka, mera Mińska – W żadnym razie nie nie wolno przeszkadzać ludziom żyć.

Białoruski prezydent zbyt długo trzyma się u władzy, by nie rozumieć, że w normalnych warunkach nie wygrałby dziś żadnych wyborów. W normalnych, czyli przy uczciwej kampanii, w której może kandydować każdy zgodnie z prawem. Bez groźby siłowej interwencji ze strony organów bezpieczeństwa i przy uczciwym procesie samych wyborów. Łukaszenka wykorzysta każdy instrument, by wybory stały się zwyczajnym rytuałem naturalnej sukcesji władzy i zapewniły mu ją na w sumie ponad trzy dekady.

Tylko, że dziś sytuacja jest wyjątkowa. Reżim rządzącego od ponad ćwierćwiecza przywódcy doszedł do ściany i stracił możliwości manewru. Stan białoruskiej gospodarki wymaga natychmiastowej reanimacji i kroplówki kredytowej. Pandemia, a wcześniej wojna z Rosja o surowce, dotacje i model integracji postawiły Łukaszenkę pod ścianą. Dlatego próbuje zarządzać emocjami, którymi żyje białoruska ulica. Nie są to jakieś szczególnie wyrafinowane metody. Łukaszenka wprost ciska oskarżenia, że rosnący w siłę kandydaci to ludzie Putina.

– Wiecie, za czyje pieniądze oni startują – rzucił Łukaszenka pod adresem Wiktara Babaryki.

Pojawiły się też spekulacje, ze skoro Cichanouski udzielił wywiadu rosyjskiemu Kommiersantowi, to z pewnością ma coś wspólnego z intrygami Kremla. No i wreszcie dymisja rządu Rumasa ma wzmacniać tezę o rosyjskim spisku. Te i inne insynuacje mają na celu nie tylko dyskredytację przeciwników prezydenta, ale i pokazanie, że to Łukaszenka jest obrońcą białoruskiej niepodległości.

Liczy również na jakieś uznanie dla swoich działań na Zachodzie i zakłada, że tym razem nie spotka go krytyka, za ewentualną pacyfikację rosyjskiego „majdanu”. Jeśli faktycznie białoruski prezydent poczynił takie założenia, to znaczy, że nie rozumie kompletnie emocji własnych obywateli, ani wiedzy zachodnich polityków i analityków o sytuacji na Białorusi. I wreszcie, zupełnie nie rozumie jaką pułapkę zastawia rzeczywiście Kreml.

Wiadomości
Łukaszenka: żadnych „majdanów” u nas nie będzie
2020.06.01 13:51

Agent Putina

Czy można dać się nabrać dwa razy na ten sam numer? Albo trzy? I wpaść w pułapkę, którą się dobrze zna? Można. Alaksandr Łukaszenka najwyraźniej bardzo chce znowu powtórzyć historię. Po wyborach w 2006 r. i 2010 r. brutalne pacyfikacje protestów i rozbicie opozycji, oraz masowe aresztowania spowodowały, że na Białoruś spadły zachodnie sankcje. Prowadzone przed wyborami przez Łukaszenkę umizgi wobec UE i próby ocieplenia relacji z Zachodem skończyły się niemal z dnia na dzień.

W obu przypadkach, a zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej w 2010 r. Rosja ingerowała w białoruską politykę. Rosyjskie telewizje (np. NTW w serialu dokumentalnym pt. „Baćka chrzestny”) wyśmiewały Łukaszenkę i wylewały na niego masę krytyki. Przy akompaniamencie rosyjskich polityków. Swoje robiły również podejrzenia, że niektórzy kandydaci to ludzie Kremla.

Aktualizacja
Do trzech razy sztuka? Śledczy meldują, że znaleźli u oponenta Łukaszenki prawie milion dolarów
2020.06.04 10:29

Tłem tamtych wyborów – zwłaszcza tych z 2010 r., był zaostrzający się konflikt na linii Mińsk-Moskwa. O model integracji, o ropę i gaz. Łukaszenka sądził wówczas, że Putin ulegnie i będzie zwyczajnie sponsorował białoruski reżim, jak zawsze. Putin jednak niecierpliwił się coraz bardziej. Sytuacja w jakiej znalazł się Łukaszenka tuż po spacyfikowanych protestach wyborczych była z perspektywy Putina idealna. Białoruski prezydent odciął sobie sam jakąkolwiek alternatywę. Rozmowy z Zachodem po rozbiciu manifestacji i aresztach dla opozycji były niemożliwe.

Dlatego, zapewne pięć lat temu, Łukaszenka postawił na spokojny i kontrolowany przebieg wyborów. Wobec zajętej na Ukrainie i obarczanej zachodnimi sankcjami Rosji, białoruski prezydent znowu rozpoczął starą grę pozorowania liberalizacji i umizgów do Zachodu.

Opinie
Łukaszenka straszy Białorusinów… „długą ręką Kremla”
2020.06.03 11:44

Działania te przybrały na sile wobec rosyjskiego szantażu energetycznego. Mińsk zaczął nawet kupować ropę poza Rosją. Próby te załamały się jednak najpierw z powodu pogłębiającego się z powodu pandemii kryzysu. A teraz z powodu obaw o stłamszenie opozycyjnych nastrojów jeszcze przed sierpniowymi wyborami. Wysyłając coraz bardziej nerwowe sygnały i sugestie, że bunt Białorusinów będzie spacyfikowany, Łukaszenka sam ogranicza sobie pole manewru. Jeśli wybory będą wyglądać tak, jak zwykle, czyli tak jak dziesięć lat temu, czy czternaście lat temu.

Jeśli zamiast kart wyborczych ostateczny wynik wyrąbią milicyjne pałki, to prezydentowi nie pomogą oskarżenia o ingerencję Moskwy i krzyki, że Białorusinów podburzyli Rosjanie. Wtedy Łukaszenka pozostanie w Mińsku, jako najlepiej sprawdzony, zmuszony do lojalności i przewidywalny do bólu, najlepszy agent Putina.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Inne teksty autora w dziale Opinie

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności