Wojna na wschodzie Ukrainy rozdzieliła rodzeństwo na lata. Natalla i Aleksiej Zorinowie mieszkają niedaleko od siebie, jednak po różnych stronach ukraińsko-rosyjskiej granicy.Niegdyś droga z ukraińskiego Mariupola do rosyjskiego Rostowa nad Donem trwała dwie-trzy godziny, bo to jedynie 180 kilometrów. Od wybuchu wojny dotarcie z jednego miasta do drugiego oznacza 1500-kilometrową podróż, wokół terenów zajętych przez tzw. prorosyjskich separatystów.
Aleksiej Zorin przyjechał do siostry tydzień temu. Wraz z rodziną zatrzymał się u Natalii i jej męża Kiriłła. Rodzeństwo pochodzi z Mariupola, ale Aleksiej od lat mieszka i pracuje w Rostowie.
– Najpierw rozmawialiśmy o najstraszniejszej rzeczy… O tym, że tak długo się nie widzieliśmy, że straciliśmy kontakt. Przez ostatnie cztery lata nie widziałam swojej bratanicy Saszy – opowiada Natalla.
Potem był temat wojny i polityki, które wywołały gorący spór pomiędzy rodzeństwem. Aleksiej uważa, że rozwiązania powinni szukać politycy, a „śmiertelnicy” nie mają nic do mówienia. Mogą jedynie nie poddawać się propagandzie.
– Człowiek to takie zwierze, które może przywyknąć do wszystkiego. I to jest straszne! Ludzie pytają mnie: jak możesz nie widzieć się z rodzicami, rodzeństwem, przyjaciółmi? No nie spotykamy się i już. Żona mi mówi, że przestaliśmy do siebie dzwonić, utrzymywać kontakt. To dlatego, że mamy coraz mniej wspólnych tematów rozmowy. To jest normalne, naturalne, ale i smutne – z żalem mówi Aleksiej.
Aleksiej z żoną Mariną do Mariupola przylecieli przez Moskwę. Mogli też wybrać okrężną drogę przez Charków, ale mało kto wytrzyma ponad dobę w autobusie. Wcześniej nad Morze Azowskie przyjeżdżali co miesiąc. Wraz z odprawą graniczną droga zajmowała 2-3 godziny. Teraz nie wiedzą nawet, kiedy znów przyjadą.
– Chociaż szlak jest już przetarty, wszystko zależy od pieniędzy. Tym razem do Moskwy polecieliśmy w ramach delegacji. Na bilety lotnicze z Rostowa do stolicy i z powrotem dostaliśmy 30 tys. rubli [1,8 tys. złotych – przyp. red.]. Kolejne 25 tys. rubli [1,5 tys. złotych] zapłaciliśmy za pociąg Moskwa-Zaporoże. Musielibyśmy zapłacić jeszcze za drogę z Zaporoża, ale przywiózł nas mąż siostry Kiryłł – opowiada Alaksiej.
Małżonkowie z Rostowa pewnie nie przyjechaliby do rodziny, gdyby nie dziecko.
– Rodzice Aleksieja i jego siostra nie widzieli naszej córeczki. Stwierdziła, że bardzo tego potrzebują, że chcą zobaczyć wnuczkę. Oni dla zasady nie chcieli przyjechać do nas, więc przez jakiś czas zbieraliśmy siły i środki – opowiada Marina.
– Ja tam nie pojadę – bez zastanowienia mówi Kiryłł, mąż Natalli. – Bywaliśmy tam wcześniej i mieliśmy problemy ze służbami. A wtedy nie było wojny.
Mężczyzna podkreśla, że wszystkie przykre sytuacje wynikały z zachowań mundurowych.
– Zatrzymano nas pod Ust’-Łabińskiem, bo nie byliśmy zameldowani. Chociaż wtedy mieszkańcy Ukrainy nie musieli rejestrować pobytu przez 90 dni. Podkreślaliśmy to wjeżdżając do Rosji, ale gdy wracaliśmy, wyciągnięto nas z autobusu – żali się Kiryłł. – Wcześniej pojechałem, by wejść na Elbrus, ale zatrzymali mnie na dworcu autobusowym i na noc zamknęli w klatce. Potem sądzili i wypuścili.
Ukrainiec zauważa, że szwagier wraz z rodziną i przyjacielem z Moskwy przyjechał na Ukrainę bez problemów.
– Na Ukrainie jest tak, że jeżeli nie naruszysz prawa, to cię nie ruszają.
Obie rodziny są zgodne – trzeba rozmawiać o wszystkich problemach i mówić prawdę. Tylko prawda po obu stronach jest różna.
– Jeśli nie będziemy rozmawiać, to będzie jeszcze gorzej. Każdego dnia gadamy o polityce, a każdy ma swoje zdanie. I już pierwszego dnia było wiadomo, że nikt nikogo nie przekona. Dlatego uznałam te rozmowy za bezsensowne, jak dyskusję niemego z głuchym – mówi Marina z Rostowa.
– „Wojna jest wygodna dla obu stron” – przekonują mieszkańcy Rostowa. – „Dla zakończenia wojny wystarczy, że Rosja zabierze swoich żołnierzy i czołgi” – są przekonani ich krewni z Mariupola.
Julia Harkusza-Hałko, pj/blesat.eu