Dziś mija 160 lat od wybuchu powstania styczniowego, które objęło ziemie dzisiejszej Polski, Litwy, Łotwy, Białorusi i Ukrainy. O ile o samym powstaniu i jego uczestnikach pisaliśmy na stronie Biełsatu już wielokrotnie, tym razem uwagę poświęcimy upamiętnieniu zrywu na najdalszych północno-wschodnich kresach II RP.
W międzywojennej Polsce powstaniu styczniowemu nadawano wielką wagę. Nie dziwi to, zwłaszcza, że żyli jeszcze świadkowie i uczestnicy tych wydarzeń, a wielu ówczesnych decydentów było potomkami powstańców.
Jednym z pierwszych miejsc na terenie dzisiejszej Białorusi, w których upamiętniono zryw z 1863 roku było pole bitwy pod wsią Władyki w ówczesnym powiecie wilejskim. Uroczystość miała miejsce 21 października 1924 roku i wziął w niej udział delegat rządu (wojewoda) w Wilnie Władysław Raczkiewicz, późniejszy prezydent Polski na emigracji. W swojej przemowie podkreślił:
– Groby poległych w walce o niepodległość Rzeczypospolitej, to najtrwalsze jej kopce graniczne, to świadeсtwo siły ducha polskiego, który potrafił rozpalić ogniska kultury zachodniej na najdalszych krańcach państwa polskiego i utrzymał się tutaj, na ziemi kresowej, pomimo prześladowań rządów zaborczych.
Uroczystą mszę świętą z tej okazji celebrował biskup pomocniczy archidiecezji wileńskiej, wcześniej kapelan Legionów Polskich i Wojska Litwy Środkowej Władysław Bandurski. Poświęcił on także krzyż na mogile powstańczej.
Wśród mówców był też uczestnik tego starcia Franciszek Lipień, który wraz z innymi złożył wieniec na grobie swoich towarzyszy broni. Powstaniec ten przetrwał siedemnaście lat syberyjskiej katorgi, po czym wrócił do Wilna, gdzie pracował jako skarbnik w Towarzystwie Dobroczynności. Zmarł w 1933 roku i został pochowany na Rossie.
Z kolei w niedalekim miasteczku Ilia powstańców upamiętniono stawiając im pomnik-kaplicę. Została ona poświęcona 23 czerwca 1930 roku w obecności prezydenta Ignacego Mościckiego – syna powstańca styczniowego i wnuka powstańca listopadowego – który objeżdżał wtedy wileńszczyznę i miasteczko było jednym z punktów jego wizyty.
W tym samym roku powstańców upamiętniono pomnikiem w Kurańcu w powiecie wilejskim. 22 września 1930 roku odsłonięto tam dziewięciometrowy słup – monument prosty i jednocześnie wzniosły.
W czasach II RP dbano też o miejsce ostatniego boju Henryka Dmochowskiego. Był to człowiek legendarny, uczestnik trzech powstań i rzeźbiarz, którego wykonane na emigracji w USA popiersia stoją do dziś na Kapitolu w Waszyngtonie. Po śmierci cara Mikołaja I mógł on wrócić do ojczyzny i w 1861 roku przyjechał do Wilna, gdzie trafił pod obserwację służb.
Już po wybuchu powstania styczniowego w Królestwie Polskim, ale jeszcze przed początkiem walk w Wielkim Księstwie Litewskim (marzec 1863 r.) Dmochowski zostaje wyznaczony na naczelnika powstańczego powiatu dziśnieńskiego i w Puszczy Hałubickiej, w okolicach folwarku Przesieczyna zbierał swój oddział. W maju 1863 roku partia powstańcza wzięła udział w walkach pod majątkiem Porzecze nad brzegiem jeziora Miadzieł w rejonie dokszyckim. Tam też artysta-żołnierz zginął i został pochowany.
Duże uroczystości rocznicowe w Porzeczu, na samej polsko-sowieckiej granicy miały miejsce w 1938 roku, 75. lat po wybuchu zrywu narodowego. Wśród przemawiających był Kuźma Swatok, syn powstańca z Puszczy Hałubickiej, który podzielił się ze zgromadzonymi wspomnieniami swojego ojca.
Znajdowała się tam wtedy strażnica Pułku KOP “Wilejka”, którego dowódca, pułkownik Janusz Gaładyk postanowił upamiętnić Dmochowskiego. Wydana została poświęcona mu broszura. Planowano też w najbliższym czasie postawić mu nowy, godny pomnik. Jednak plany te pokrzyżował wybuch II wojny światowej. W czasach sowieckich, ale też po uzyskaniu przez Białoruś niepodległości, grób bohatera był zaniedbany. Dopiero w 2020 roku stosowny nagrobek postawili tam nieznani białoruscy działacze.
Także na granicy polsko-sowieckiej, we wsi Plebania pod Uszą, w 1937 roku odbyła się ekshumacja i uroczysty pogrzeb szczątków powstańców styczniowych. W odsłonięciu pomnika uczestniczył nuncjusz apostolski Filippo Cortesi, który porównał powstańców styczniowych z bojownikami, którzy w tym samym czasie walczyli o zjednoczenie Włoch. W czasach sowieckich pomnik został zburzony, a mogiły zaniedbane. W okresie schyłkowego ZSRR odnowili je białoruscy aktywiści.
Ciekawy wypadek miał miejsce w powiecie brasławskim podczas ustalania granicy z Łotwą. Gdy osiągnięto porozumienie co do wycięcia drzew w pasie granicznym, do mundurowych zwrócili się miejscowi mieszkańcy, którzy poinformowali ich, że w dziupli jednej z sosen powstańcy styczniowi ukrywali swoją korespondencję. Było to dla tej okolicy miejsce na tyle ważne, że ludzie pamiętali je sześćdziesiąt lat po powstaniu.
Drzewo to znajdowało się tuż przy pogranicznym słupie. Po rozmowach ze stroną łotewską postanowiono sosnę zostawić. Później powieszono na niej kapliczkę z obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej. Powstała ona dzięki wspólnym staraniom mieszkańców i pograniczników.
W dwudziestoleciu międzywojennym żyli jeszcze ostatni uczestnicy zrywu. Dlatego poza upamiętnianiem miejsc walk i pochówków, szacunek okazywano także weteranom. O ile w Warszawie byli oni często i chętnie zapraszani na różne wydarzenia publiczne, defilady, to na dalekiej prowincji na co dzień darzono ich może nawet większą estymą.
Gdy w 1931 roku zmarł powstaniec Michał Falkowski, został pochowany na cmentarzu wojskowym w Podświlu, obok poległych w wojnie polsko-bolszewickiej.
W Leonpolu nad Dźwiną 24 listopada 1931 roku został uroczyście pochowany weteran Powstania Ignacy Rutkowski, który dożył 90 lat. Przetrwał on syberyjską katorgę, wrócić do ojczyzny i był bardzo szczęśliwy, że udało mu się zobaczyć jej niepodległość. W jego pożegnaniu wzięli udział żołnierze, policja, miejscowe władze, nauczyciele i uczniowie, mieszkańcy miasteczka.
Jednym z ostatnich powstańców na tych terenach był Ignacy Abramowicz z Kresnego koło Uszy. Przez długi czas nie wiedziano, że brał on udział w zrywie 1863 roku, jednak zasłużona nagroda w końcu znalazła bohatera. Było to przed samą wojną, 22 kwietnia 1939 roku, kiedy panu Abramowiczowi wręczono czapkę weterana i krzyż powstańczy. Mężczyzna przeżył jeszcze pięć lat i zmarł w 1944 roku.
Na łamach ówczesnej prasy można też znaleźć wzmianki o mniej znanych powstańcach. Na przykład Kurier Wileński pisał weteranie o Franciszku Zarembie z Głębokiego, który walczył w powstaniu styczniowym z 1863 roku, ale miał też pamiętać Powstanie Listopadowe z roku 1831.
– W Głębokiem zamieszkuje rolnik Franciszek Zaremba, liczący 118 lat, który urodził się w 1817 r. Najstarszy ten człowiek Dziśnieńszczyzny, mimo starczego wieku cieszy się jeszcze dobrem na ogół zdrowiem, wygląda dość czerstwo, lecz wzrok ma zupełnie słaby. W życiu nigdy nie chorował. Według oświadczenia prawnuków Zaremba kilka lat temu chodził jeszcze o własnych siłach do kościoła, lecz obecnie poderwane starością nogi odmawiają mu już posłuszeństwa. Mimo to chodzi on jeszcze często w ciepłe dnie o kiju około swej zagrody. Staruszek pamięta jeszcze dobrze powstanie 1831 r., a w 1863 r. należał do grupy powstańców, zorganizowanej w Głębokiem, która została rozbita przez wojska rosyjskie. Żyje on obecnie przy wnukach, którzy posiadają gospodarstwo rolne. Otaczają go ani pieczołowitą opieką.
Według wspomnień najstarszych obecnie mieszkańców miasteczka, Zaremba zmarł w 1939 roku po wkroczeniu bolszewików, dożywając 122 lat. Do tej pory nie udało się znaleźć potwierdzenia jego udziału w Powstaniu – poza wycinkiem z gazety. Ważne jest jednak to, że w II RP o nim pamiętano.
W międzywojennej Polsce czcią otaczano z resztą nie tylko uczestników walk, ale też osoby, które im pomagały. Na przykład w 1929 roku wojewoda wileński Władysław Raczkiewicz został powitany w Hołubiczach pod Głębokiem przez żydowskiego krawca Abrama Benjaminzona, który szył mundury dla oddziału Dmochowskiego. Rzemieślnik miał wtedy 90 lat i był najstarszym mieszkańcem miejscowości.
Cześć uczestnikom powstania styczniowego na Kresach Wschodnich (Zachodniej Białorusi) oddawali nie tylko Polacy i władze państwowe, ale także Białorusini i ich organizacje narodowe. W białoruskiej pamięci historycznej pierwsze miejsce miał szlachcic z prawosławnej wsi Mostowlany pod Białymstokiem Wincenty Konstanty Kalinowski (biał. Kastuś Kalinouski), komisarz powstańczego Rządu Narodowego na Litwę i Białoruś. W swojej powstańczej działalności zwracał się on do chłopów z odezwami w języku białoruskim, bo jako pierwszy w nowożytnej historii widział on w Białorusinach podmiot polityczny, który ma swoje interesy narodowe.
Białorusini zaczęli upamiętniać Kalinowskiego równocześnie w w II RP i ZSRR, gdzie akcentowano socjalny charakter jego działalności. Białoruski ksiądz katolicki Adam Stankiewicz (zmarł w łagrze pod Irkuckiem w 1949 roku) wydał o nim w latach 20. książkę. Z kolei w 1933 roku obchodzono 70. rocznicę wybuchu zrywu jako rocznicę powstania białoruskiej prasy. Bo właśnie wtedy Kalinowski zaczął wydawać pierwszą białoruską gazetę pt. Mużyckaja prauda (pol. Chłopska prawda), choć w rzeczywistości nie była to prawdziwa gazeta, a raczej ulotka wzywająca do udziału w “owstaniu. Ukazywała się jednak regularnie, więc nazwać ją można pierwszym periodykiem.
Wiersze o Kalinowskim pisali zachodniobiałoruscy poeci. Gdy w 1938 roku świętowano 75. rocznicę wybuchu powstania, w kilku miejscowościach, w których działały białoruskie organizacje narodowe, obowiązkową częścią uroczystości była deklamacja z podziałem na role poświęconego powstańczemu komisarzowi poematu Michasia Maszary.
Możliwe, że właśnie te uroczystości skłoniły innego białoruskiego poetę, dwukrotnie skazywanego za działalność komunistyczną Maksima Tanka, do napisania swojego poematu o Kalinowskim.
Postać białoruskiego bohatera inspirowała także malarza Piotra Sierhijewicza, przedwojennego absolwenta Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Chociaż jego najsłynniejszy obraz na ten temat – “Kastuś Kalinouski wśród powstańców” pochodzi już z 1955 roku.
Obecnie Białorusini są podzieleni jeśli chodzi o ich stosunek do Kalinowskiego i samego Powstania. Reżim Alaksandra Łukaszenki powiela narrację rosyjską, widząc w powstańcach polskich buntowników przeciwko władzy carskiej. Z kolei dla białoruskiego społeczeństwa obywatelskiego był to pierwszy zryw narodowy Białorusinów, uznanych w przez Kalinowskiego za podmiot polityczny. Z tego też powodu jest on obecnie uważany przez Białorusinów za bohatera narodowego, patrona ich antyreżimowego ruchu oporu i właśnie jego imię przyjął broniący Ukrainy pułk ochotniczy.
https://redakcja.belsat.cloud/pl/news/09-01-2023-bialoruscy-ochotnicy-na-najtrudniejszym-odcinku-frontu-11-rannych-w-ciagu-tygodnia
Odrodzona w 1918 roku Polska nie zapomniała o jej bohaterach, którzy w 1863 roku ruszyli do walki o wolność i niepodległość. Chociaż jednocześnie kwestionowano sens zrywu, który utopił kraj we krwi ludzi mających go budować i rozwijać. Oraz doprowadził do jeszcze brutalniejszych represji i rusyfikacji.
Z tej perspektywy nie można nie zauważyć analogii z wydarzeniami 2020 roku na Białorusi, które zamiast obalenia tyranii wywołały trwający od 2,5 roku ciąg prześladowań. Tysiące Białorusinów trafiły za kraty, dziesiątki tysięcy uciekły z kraju. Dlatego białoruskie społeczeństwo zadaje sobie dziś to samo pytanie: czy było warto? Kropkę w tej dyskusji postawi dopiero dalsza historia. Chociaż chciałbym wierzyć, że ta walka i ofiary nie były daremne.
Zmicier Łupacz, pj/belsat.eu