"Nie zdążyliśmy nawet zjeść". Co się dzieje z "uchodźcami" z Donbasu, którzy przyjechali do Rosji?


Miejscowość Krasnyj Diesant znajduje się około pół godziny jazdy samochodem od rosyjskiego Taganrogu i około półtorej godziny od ukraińskiego Mariupola. Uchodźców z terenów nieuznawanych donieckiej i ługańskiej republik ludowych przywieziono tu wiejskimi drogami, aby nie zwracali uwagi okolicznych mieszkańców.

Ci, którzy przybyli pierwsi, tj. wieczorem 18 lutego i w nocy 19 lutego, mieli najwięcej szczęścia: od razu zostali zakwaterowani w pensjonacie, w cztero- lub pięcioosobowych pokojach. Okazało się jednak, że brakuje tam ciepłej wody, a w pokojach było zimno.

Już o szóstej rano 19 lutego na głównej ulicy miejscowości Krasnyj Diesant utworzył się korek. Okazało się, że ludzie zostali zebrani autokarami z różnych miast – Gorłówki, Makiejewki, Doniecka i Wuhłehirśka. Z okien żółtych autobusów z napisem “Dzieci” wyglądały dzieci ze szkół z internatem. Dyrektorka szkoły zabroniła im rozmawiać z naszymi reporterami.

Jak mówią “uchodźcy”, operacja ewakuacji przebiegła bardzo szybko. Najpierw głos zabrali szefowie nieuznanych republik, a zaraz po nich merowie miast. Mieszkańcy otrzymali na swoje telefony SMS-y o treści: “Uwaga! Obywatele! Została ogłoszona ewakuacja! Zachowajcie spokój, nie wpadajcie w panikę. Poinformujcie swoich sąsiadów o otrzymanych informacjach”.

Punkty zbiórki znajdowały się w szkołach, przedszkolach i ośrodkach kultury. Lokalne władze zezwalały jedynie na posiadanie małej torby z podstawowymi rzeczami i dokumentami.

– Mam trudności z chodzeniem, więc do punktu zbiórki podwiózł mnie pracownik administracji – powiedziała naszemu korespondentowi mieszkanka Wuhłehirśka Ołeksandra Nahirna.

Pojawiało się coraz więcej autobusów: konwój pojazdów miał kilka kilometrów długości i w południe nie można już było dostrzec jego końca.

Bez kontaktu

Ludzie siedzieli w autobusach, które nie były przystosowane do długich podróży i czekali. Pasażerom powiedziano, że mają zakaz opuszczania kraju pod groźbą, że nie otrzymają 10 tys. rubli (ok. 500 zł), które Władimir Putin obiecał wcześniej każdemu uchodźcy z Donbasu.

Wśród przybyłych było bardzo niewielu mężczyzn – w DRL i LRL podlegają oni teraz poborowi wojskowemu. Przybyły matki z dziećmi, osoby starsze i młodzież. Wszyscy skarżyli się na brak jedzenia i próbowali powiadomić swoich krewnych, gdzie ich przywieziono, jednak nie wszyscy mogli to zrobić.

Rzecz w tym, że po wjeździe do Rosji u wszystkich uchodźców przestały działać sieci ukraińskich operatorów komórkowych. Pierwsi ewakuowani wykupili wszystkie karty SIM w jedynym otwartym sklepie w Krasnym Diesancie – dla pozostałych nie wystarczyło.

– Ostatni raz rozmawiałam z moją córką, kiedy była jeszcze w Wuhłehirśku, ona i jej babcia nie zdążyły nawet zjeść, zanim zapakowano je do autobusu – powiedziała Jelena Łukjanczenko, mieszkanka Moskwy, której córka i matka zostały pilnie ewakuowane.

– Chcę z nimi porozmawiać, z mamą, z tatą, powiedzieć im, gdzie jesteśmy – mówi jej córka Anna, która jest już we wsi Krasnyj Diesant. W końcu, z pomocą pracowników Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych, udało im się nawiązać kontakt.

“Nikogo więcej nie wpuszczą”

Nikt nie potrafił wytłumaczyć “uchodźcom”, na co czekają, więc w pewnym momencie ludzie próbowali na własną rękę wejść do sanatorium Kotłostroitiel. Policjant pełniący służbę przy bramie odmówił wpuszczenia ich na teren, tłumacząc, że wszystko jest już zajęte i “nikogo więcej nie wpuszczą”. Gdy wokół bramy zebrał się tłum niezadowolonych ludzi, pojawił się drugi policjant z karabinem maszynowym. Wpuścił kilka osób, które pukały do bramy w określony sposób – mieli swój umowny znak. Innych policjanci delikatnie odpychali od drzwi, nie pozwalając im wejść do budynku.

Wiadomości
Zaplanowano szczyt Biden-Putin. Jeśli Rosja nie zaatakuje Ukrainy
2022.02.21 08:39

Nad całą akcją czuwał major w mundurze rosyjskiego Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych, który wydawał polecenia, ale bardzo cicho – tak, że trudno było je usłyszeć. Była to powszechna tendencja: wszyscy urzędnicy, którzy pojawiali się w Krasnym Diesancie, starali się mówić jak najciszej.

Major z ministerstwa polecił znaleźć sztućce dla uchodźców, aby mogli otworzyć puszki i coś zjeść, ale polecenie to nie zostało wykonane – podwładni donieśli, że nie znaleziono widelców ani łyżek, więc postanowiono, że uchodźcy w ogóle nie dostaną jedzenia – przywiezione skrzynki z prowiantem stały na ziemi.

Wyjątek uczyniono dla jednego autobusu przewożącego osoby starsze, przewlekle chore. Otrzymały one od ministerstwa sztućce i po jednej puszce konserw. Później z powodu zaostrzenia choroby do jednej z osób trzeba było wezwać pogotowie. Karetka przyjechała po około trzech godzinach.

– Apeluję o pomoc dla nas. Jest nas tu 22 dorosłych i czworo dzieci. Wszyscy jesteśmy osobami z niepełnosprawnością w wieku od 70 do 90 lat. Przyjechała karetka, ale nie udzieliła nam żadnej pomocy – mówi 89-letnia Ołena Bałanowa, która jechała tym samym autobusem.

Pod koniec dnia został w końcu skierowany do innego tymczasowego ośrodka zakwaterowania – w obwodzie rostowskim utworzono kilka takich ośrodków.

Wiadomości
Kijów: “uchodźcy” z Donbasu sami wracają z Rosji
2022.02.20 20:03

Polina Jefimowa/ Vot-Tak.tv, ksz/pp belsat.eu

Aktualności