Zniszczona przez Rosjan Borodzianka dwa miesiące po wyzwoleniu. Na jednej z ulic na poboczu stoi mały chłopiec (8-9 lat) z dziecięcym uśmiechem na twarzy. Obok niego duży, własnoręcznie zrobiony plakat z hasłem: “Dla Sił Zbrojnych Ukrainy”. Nie da się przejść obok niego obojętnie. Andrij Maksiuta zebrał już ponad 50 tys. hrywien (ok. 7,5 tys. zł) na rzecz obrońców Ukrainy. Korespondent Biełsatu Alaksandr Mikrukou spotkał się z nim i jego rodziną.
Muszę przyznać, że nie bardzo chciałem jechać do Borodzianki. Byłem tam zaraz po wyzwoleniu. W pamięci utkwiły mi obrazy tego, co tam wtedy zobaczyłem. Zniszczone bloki, sklepy, apteki ani jednego “żywego” budynku. I w tej scenerii ludzie, którzy ocaleli, żywi!. Ale byli właściwie nieobecni – szukali zmarłych, szukali spokoju. Wszędzie zniszczony sprzęt wojskowy oznaczony literą “Z”. Odłamki pocisków i opakowania po racjach żywnościowych z napisem “Armia Rosji”.
Ale pojechaliśmy, ponieważ na jednym z ukraińskich kanałów w Telegramie zobaczyliśmy filmik, na którym chłopiec trzyma transparent z napisem “Dla Sił Zbrojnych Ukrainy”. Nie byliśmy nawet pewni, czy to jest Borodzianka. Zgadywaliśmy. Po prostu zaryzykowaliśmy: to dobry pretekst, by “odświeżyć” pamięć.
Nie pomyliliśmy się. Zobaczyliśmy miasto, które zaczynało wracać do życia, a chłopaka z plakatem, który zorganizował zbiórkę pieniędzy dla ukraińskiego wojska, znają tutaj wszyscy. Miejscowy celebryta. Na stacji benzynowej powiedzieli nam, na której ulicy szukać bohatera tej historii.
– Rano sam dałem mu 50 hrywien – powiedział pracownik stacji benzynowej.
Zmierzamy do wskazanej ulicy. Po drodze rozglądamy się po okolicy. Z trudem rozpoznajemy Borodziankę, którą widzieliśmy kilka miesięcy temu.
Miasto bardzo ucierpiało. Skutków wojny nie da się tak po prostu ukryć. Jednak w ciągu tych kilku miesięcy miejskie służby i strażacy usunęli już większość gruzów i oczyścili osiedla mieszkalne. Po ulicach jeżdżą samochody, ludzie zajmują się swoimi sprawami. Otwarły się już nawet niektóre uliczne kawiarnie. Na tle spalonych budynków wygląda to jednak surrealistycznie…
Wkrótce docieramy na miejsce. Zatrzymujemy się, aby powitać chłopaka, który ani na chwilę nie opuszcza swojego stanowiska. Podnosi swój plakat i też nas wita: “Chwała Ukrainie!”. Przedstawiamy się sobie nawzajem. Chłopak nazywa się Andrij Maksiuta.
– Chcę po prostu, żeby wojna skończyła się jak najszybciej, dlatego tu stoję. Żeby oni tu więcej nie przyszli. Chcę pomagać Ukrainie! – oświadcza chłopiec.
Jego mama, Diana Maksiuta , która wyszła do nas, opowiada, jak to wszystko się zaczęło.
– Andrij bardzo chciał podziękować naszym wojskowym, wziął małą flagę i zaczął nią machać, gdy tędy przejeżdżali. Tak po prostu. W odpowiedzi oni zaczęli trąbić, a jeden z żołnierzy zatrzymał się i dał synowi pieniądze na lody za to, że jest takim patriotą.
– Wtedy postanowiliśmy, że pomożemy wojsku właśnie w ten sposób – zbierając pieniądze. I tak zrobiliśmy – mówi mama Andrija.
Jak twierdzi Diana, wszyscy przechodnie i przejeżdżający chętnie przekazują datki na rzecz ukraińskiej armii, zwłaszcza gdy o pomoc prosi mały chłopiec. Przekazują różne kwoty, tyle, ile mogą. Zdarzyło się, że pewien człowiek zaofiarował aż 1500 hrywien (ok. 220 zł).
– Robimy to po to, by wojna szybciej się skończyła. Wszyscy o tym marzą. Dlatego pomagamy tak, jak umiemy. Do tej pory przesłaliśmy różnym fundacjom już 50 tys. hrywien. Nadal zbieramy pieniądze i wysyłamy je każdego dnia – wyjaśnia Diana.
Gdy Andrij się zmęczy, na stanowisku zastępuje go jego starszy brat Oleh. Mają na sobie identyczne koszulki z napisem “Dobry wieczór, jesteśmy z Ukrainy!”.
– W ten sposób zarabiamy dla Sił Zbrojnych Ukrainy. Chcemy wygrać jak najszybciej. Żebyśmy mogli zajmować się tym, czym chcemy. Teraz jest niebezpiecznie – boimy się. Jeździły tu czołgi, rosyjscy żołnierze podkładali miny, to było straszne.
– Myślę, że nasza armia jest bardzo silna i nie pozwoli im tu wrócić. A poza tym – my pomagamy! – mówi Oleh z dumą.
Rodzina Maksiutów musiała na jakiś czas opuścić swój dom.
– To było bardzo przerażające. Przez trzy dni żyliśmy pod okupacją. Nie da się opisać słowami tych wystrzałów – wspomina mama chłopców.
Rodzina uciekła na południe, do obwodu winnickiego. A po wyzwoleniu Borodzianki przez ukraińskie wojska, 1 kwietnia wrócili do domu.
W czasie, gdy rozmawiamy z mamą chłopców, jeden z mieszkańców Borodzianki, idący ze sklepu do domu, daje Andrijowi pieniądze.
– Takie właśnie mamy dzieci! Jestem bardzo wdzięczna. Z takimi dziećmi na pewno zwyciężymy. Bo naszej Ukrainy nie da się pokonać. Wierzę w nasze siły zbrojne! – mówi kobieta z optymizmem.
Andriej pokazuje nam błękitno-żółtą flagę podarowaną mu przez żołnierzy 72. Brygady Sił Zbrojnych Ukrainy, którzy przejeżdżali przez Borodziankę.
Robię zdjęcie bohaterom tego reportażu, fladze, zniszczonemu i spalonemu budynkowi naprzeciwko… Ale na sercu jest mi już lżej. W mojej głowie wybrzmiewają słowa mieszkanki Borodzianki: “Z takimi dziećmi na pewno zwyciężymy”. Chłopcy są na swoim stanowisku. Uśmiechają się do nas na pożegnanie. Macham im ręką: “Chwała Ukrainie!”.
“Oni” tu nie wrócą. Jestem pewien.
Alaksandr Mikrukou, zk, ksz/ belsat.eu