Irpień jest miastem graniczącym od północnego zachodu z Kijowem. W ciągu 21 dni wojny został prawie całkowicie zniszczony, w mieście brakuje ciepłej wody i gazu. Wraz z sąsiednimi miastami Buczą i Hostomelem, Irpień leży na drodze rosyjskiej ofensywy na Kijów. Pani Julii i jej sześcioletniemu synowi udało się opuścić miasto podczas ostrzału, ostatnim pociągiem ewakuacyjnym. W wywiadzie dla naszego rosyjskojęzycznego serwisu Vot Tak kobieta opowiedziała, jak wyglądały noce w schronach przeciwlotniczych i jak rosyjskie wojsko strzelało do cywilów.

Mieszkańcy Irpienia chowają się przed ostrzałem pod wysadzonym postem. 5 marca 2022 r.
Zdj. Adrien Vautier / Le Pictorium

Początek wojny

– Czy Irpień jest Pani miastem rodzinnym?

– Nie, przenieśliśmy się tam. Irpień to przedmieście, sześć kilometrów od Kijowa, bardzo dobrze skomunikowane ze stolicą. Bucza i Irpień to piękne miasteczka. Wielu moich znajomych, młodych małżeństw, wzięło ślub i kupiło mieszkania w Irpieniu i Buczy. Tamtejsza okolica jest bardzo miła, a domy są ładne. Ludzie kupowali tam niedrogie mieszkania i przenosili się. My także.

Bucza jest miejscem o najwyższym wskaźniku urodzeń w całej Ukrainie i było tam bardzo dużo dzieci. Moje dziecko ma sześć lat i miało iść do szkoły. W szkole w Irpieniu jest 12 klas, a każda klasa liczy 35 uczniów – bardzo trudno jest się tam dostać, przyjmują tylko dzieci zameldowane w okolicy.

Kupiliśmy z mężem mieszkanie w samym centrum miasta, za oknami miałam fontannę, a obok przepiękną aleję. Moim marzeniem było zamieszkać właśnie w takim domu. A moją pasją było sadzenie kwiatów tuż za oknem. I w zeszłym roku wszystko się spełniło, kupiłam mieszkanie i posadziłam kwiaty. Teraz nie wiem, czy mój dom jeszcze stoi, czy nie, ale wciąż marzę o moich kwiatach za oknem, które posadziłam nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich. I marzę o tym, żeby te kwiaty, które przygotowałam do posadzenia na wiosnę, nie zwiędły. A teraz nie wiem nawet, czy będę miała dom.

Osiedle w Irpieniu, na którym przed wojną mieszkała nasza rozmówczyni. Zdjęcie z jej prywatnego archiwum

– Jak pamięta Pani początek wojny?

Już od pierwszego dnia czuliśmy wojnę, bo Hostomel był w zasięgu wzroku. Rodzice zadzwonili do mnie z Odessy i powiedzieli, że zostali zbombardowani, a w Hostomlu też od razu można było usłyszeć wybuchy – nasze okna wychodzą na tamtą stronę. Publikowałam zdjęcia eksplozji i słupów dymu w oddali. A kiedy zaczęli, jak to mówi nasze dziecko, “walić”, schowaliśmy się w łazience. Potem poszliśmy do najbliższego schronu przeciwlotniczego. Na Ukrainie od 2014 roku publikowane są mapy schronów. Wiedzieliśmy, że bombardowanie jest możliwe i schrony są przygotowywane. W nocy zeszliśmy do schronu, ale spało się tam niewygodnie i w środku nocy wróciliśmy do domu. Wtedy usłyszeliśmy tak silny wybuch, że cały dom się zatrząsł. Był to wysadzony w powietrze most na najdogodniejszej drodze do Kijowa.

Wiedzieliśmy, że na innych mostach toczą się walki i próba opuszczenia Irpienia była niebezpieczna. Spędziliśmy trzy noce w schronie przeciwlotniczym, ale zorientowaliśmy się, że dalsze przebywanie tam jest niebezpieczne, ponieważ krążyły pogłoski o zagrożeniu ze strony grup dywersyjnych. A nas, cywilów, nikt nie ochraniał. Zadzwoniliśmy do centrum pomocy i usłyszeliśmy, że nie ma mowy o ochronie dla nas – i bez tego problemów jest zbyt wiele. Pomogli nam założyć zasuwy na drzwi, gdy działały jeszcze służby komunalne. I siedzieliśmy tam spokojnie przez trzy dni.

– Ile czasu spędziliście poza mieszkaniem?

– Siedem dni. Przez trzy dni siedzieliśmy w schronie w piwnicy, ale potem zaczęliśmy się bać. Mężczyźni pełnili służbę na zmianę, ale ludzie nie bardzo rozumieli sytuację. Na przykład jedna starsza pani, która mieszkała w sąsiednim domu, biegała ciągle do siebie, żeby skorzystać z toalety, po kaszę lub coś innego i trzeba było ciągle otwierać drzwi. A wszystko to w nocy, kiedy bombardowania są jeszcze gorsze.

Przeszliśmy do mieszkania na parterze, mieliśmy taką możliwość i razem z mężem spaliśmy tam przez kilka nocy. Wtedy odbył się nalot, a gwizd eksplozji, który nie był tak słyszalny w schronie, był bardzo słyszalny w mieszkaniu, mimo że okna były zaklejone i przykryte poduszkami.

Nie zdążyliśmy na pierwszy pociąg ewakuacyjny, ponieważ ewakuowano wtedy tylko kobiety i dzieci. A ja nie chciałam jechać bez męża. Ale po tym nalocie zrozumiałam, że muszę jechać z dzieckiem, bo tu już nie chodziło o miłość i rodzinę, ale o to, że trzeba ratować dziecko, bo inaczej wszyscy tu umrzemy. Pożegnaliśmy się z mężem i zdecydowaliśmy, że ja z dzieckiem wsiądę do pociągu ewakuacyjnego. Było to w siódmym dniu wojny.

Żołnierze i ochotnicy pomagają cywilom ewakuować się z Irmienia, który cały czas jest pod rosyjskim ostrzałem. 5 marca 2022 r.
Zdj. MP/belsat.eu

Wyjazd pod ostrzałem

– Czy to był 2 marca?

– Tak, myślę, że tak. 8 marca byliśmy już tutaj, straciliśmy rachubę dni. Wiem tylko, że był to siódmy dzień tego horroru, ale nie potrafię podać daty. Najgorsze w schronie przeciwlotniczym było to, że było w nim tak dużo dzieci. W ciągu dnia dzieci były w dobrym nastroju, bawiły się ze sobą. Próbowaliśmy je zabawiać, nie mogły wyjść na zewnątrz, bo ciągle było słychać wybuchy, nie ustawały ani w dzień, ani w nocy, w dzień trochę słabsze, w nocy mocniejsze.

A w nocy dzieci zasypiały i zaczynały płakać. Wszystkie. Płakały i wołały mamy. To straszne, gdy dzieci płaczą przez sen.

Kiedy wyjeżdżaliśmy, bojąc się o życie dziecka, powiedziałam mężowi, że bez nas będzie mu łatwiej. Jako dorosły człowiek będzie mógł podjąć własną decyzję – albo wyjedzie, albo zostanie bronić miasta. Ochrona rodziny i dziecka jest o wiele trudniejsza niż ochrona samego siebie. O dziesiątej rano, na którą zaplanowano ewakuację, mer ogłosił, że nadjeżdża pociąg. Na ewakuację czekaliśmy przed budynkiem dworca. Było tam wielu wojskowych, którzy wszystko organizowali. W tym czasie w ciągu jednego dnia wyjeżdżało około półtora tysiąca osób. Staliśmy od dziesiątej rano, a pierwszy pociąg przyjechał około dwunastej i zaczęto wpuszczać do niego niektóre osoby. Do pociągu wsiadły najpierw matki z niemowlętami, potem matki z dziećmi. A potem ludzie starsi i reszta kobiet. Mężczyźni początkowo nie byli wpuszczani do pociągu.

Przez cały czas, kiedy tam staliśmy, trwał ostrzał. W tłumie mówili, że taka czy inna dzielnica została już ostrzelana, a wszyscy widzieli czarne słupy dymu. I zaraz następna dzielnica! I zdaliśmy sobie sprawę, że te ostrzały, wybuchy i dym są coraz bliżej. Ostrzał, przerwa, następny ostrzał – i po dymie orientujesz się, gdzie to jest. Nie zmieściłam się do pierwszego pociągu z dzieckiem. Próbowali wepchnąć dziecko do pociągu beze mnie, wojskowy próbował wcisnąć je do odjeżdżającego pociągu i zezłościł się, gdy mu na to nie pozwoliłam. Co beze mnie zrobi sześciolatek! Owszem, ma w kieszeni kartkę z telefonem, jedzie do Kijowa, ale jak ja się stąd wydostanę?!

Irpień, 9 marca 2022 roku.
Zdj. MP/belsat.eu

Do Kijowa są dosłownie trzy stacje, pociąg musi wyładować ludzi i wrócić po nas. W międzyczasie trwał ostrzał. Staliśmy jeszcze pół godziny, strzały były jeszcze odległe, a do pociągu wsiedliśmy dopiero o drugiej po południu. Staliśmy od dziesiątej do drugiej po południu. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że ten ostrzał przesuwa się w naszą stronę. Wokół unosiły się kłęby dymu, a wojsko kazało nam zejść do ukrycia, do małego podziemnego przejścia. Rozchodziły się pogłoski, że linie energetyczne zostały zerwane i nie będzie więcej pociągów, a my byliśmy ostrzeliwani, wszystko wokół nas wybuchało.

– Strzelali w dworzec, aby zakłócić ewakuację?

– Tak, zaczęli strzelać o ósmej rano, a kiedy się szykowaliśmy i kiedy szliśmy z naszymi rzeczami, kilka razy kładliśmy się na ziemię, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że w pobliżu coś wybucha. Część ludzi na stacji ukryła się w przyjściu podziemnym, a część uciekła, ponieważ myśleli, że nie będzie więcej pociągów. Kiedy próbowałam wejść do przejścia podziemnego, zorientowałam się, że nie ma tam miejsca, przejście było zupełnie wypełnione. I przypomniałam sobie, że była tam taka obrzydliwa wnęka, która mieściła około dziesięciu osób. Dziecko zaczęło narzekać, że śmierdzi. Obok nas stał wojskowy w kamizelce kuloodpornej i hełmie i miałam wrażenie, że nas osłania. Powiedziałam dziecku, że jeśli wojsko każe nam się teraz położyć, to mamy to zrobić i nie myśleć o tym, że jest brudno. To sprawa życia i śmierci. Wyjaśniłam mu, że potem możemy się umyć, ale teraz musimy przetrwać.

W tym momencie nadjechał pociąg i bardzo szybko, dosłownie w ciągu pięciu minut, zostaliśmy do niego załadowani. Nikt nawet nie pomyślał o wybuchu – wszyscy biegli w stronę pociągu. Ludzi było już o połowę mniej, wielu rozproszyło się z powodu ostrzału. Mój mąż, który przyjechał, aby nas odprowadzić, stał cały czas przy peronie i wszystko widział. Kazali nam wyłączyć telefony, ponieważ mogą namierzać ludzi według poziomu zagęszczenia sieci komórkowych. Tak więc kiedy wsiadłam do pociągu, nie wiedziałam, czy mój mąż żyje, ale wiedziałam, że muszę wyciągnąć moje dziecko z piekła.

Dopiero po przyjeździe do Kijowa włączyłam telefon i zobaczyłam, że dzwonił do mnie milion razy i prosił, żebym natychmiast do niego zadzwoniła. Ludzie na peronie byli rozproszeni i było wiele wolnych miejsc, więc mój mąż poprosił wojskowych o wpuszczenie go do pociągu, by mógł wyjechać z rodziną. Pozwolili mu, ponieważ na peronie nie było już kobiet ani dzieci. A mój mąż bardzo się martwił, bał się, że mogłam stamtąd uciec, że straci mnie z oczu i wyjedzie, a ja zostanę. Spotkaliśmy się na dworcu w Kijowie i oboje trzęśliśmy się jak liście osiki, bo wcześniej pożegnaliśmy się na zawsze.

Ewakuacja cywilów z Irpienia. 9 marca 2022 r.
Zdj. MP/belsat.eu

Życie w kraju ogarniętym wojną

– Gdzie teraz jesteście?

– Pojechaliśmy do zachodniej Ukrainy. Tutaj też co wieczór biegniemy do schronu, tutaj też w dzień i w nocy latają samoloty, słychać syreny alarmów przeciwlotniczych.

– Jak dziecko przeżywało i przeżywa ostrzały?

– Ku mojemu zaskoczeniu, spokojnie. Ale ja mu wszystko wyjaśniam. W pierwszym dniu wojny wyjaśniłam mu wszystko, co się działo. Jest bardzo negatywnie nastawiony do Rosji, ale to optymistyczne dziecko. Mówi do mnie: “Mamo, wyjechaliśmy i tu nie strzelają. I wszystko jest w porządku”.

Mam szczęście, że mam takie dziecko. A dzieci, które były z nami, płakały w nocy. Mój też płakał w schronie, a kiedy znaleźliśmy się w spokojniejszym otoczeniu, bał się spać sam. Płacze, kiedy schodzimy do schronu i nie rozumie, dlaczego musimy tam siedzieć, a nie spać w normalnym łóżku. Może później coś wyjdzie, ale na razie pod względem psychologicznym wszystko jest w porządku. Być może go wystraszyłam, ale mówię, jak jest.

W naszej rodzinie rozmawiamy o wszystkim – o tym, co się dzieje i dlaczego podejmujemy takie, a nie inne decyzje. Na przykład na dworcu płakał, bo nie chciał jechać bez taty, bo tata może tu zginąć, ale wyjaśniłam mu, że tu każdy może zginąć, a tata ma większe szanse na przeżycie bez nas. Bez nas może nawet przeprawić się przez rzekę, a z nami będzie mu trudniej.

– Czy ma Pani jeszcze jakichś przyjaciół lub znajomych w mieście?

– Dzisiaj dzwonił mój wujek i była tam jeszcze jedna rodzina z siedmiomiesięcznym dzieckiem, ale oni też już wyjechali. Rodziny, z którymi byliśmy w schronie, też wyjechały. Jednak jedna z rodzin musiała zostawić tam swoją słabo chodzącą babcię, która wciąż pamiętała czasy wojny. Kiedy siedzieliśmy razem w schronie, przynieśli jej rozkładane łóżko, a ona powiedziała, że pamięta tamtą wojnę, była wtedy dzieckiem. Powiedziała:

Wyjedźcie! Mogę tu umrzeć, ale nie zabiorę was ze sobą do grobu.

Wyjeżdżali ze łzami w oczach, bo musieli zostawić tam babcię. Niektórzy tam zostali, ale nie ma z nimi łączności, bo w Irpieniu nie ma prądu ani gazu. Jeśli ktoś się stamtąd kontaktuje, to tylko na chwilę, żeby powiedzieć, że żyje. Niektóre osoby starsze zmarły na zawał serca lub udar. Rodzina mojego kolegi przebywała w Buczy z siedmiomiesięcznym dzieckiem, w ich dom uderzyła rakieta i zostali bez dachu nad głową i zaczęli mieszkać w schronie przeciwlotniczym. Nie mogli się stamtąd wydostać i dopiero otwarcie korytarza humanitarnego umożliwiło im ucieczkę.

A mój wujek wyjechał przedwczoraj, mieszkał kilka kilometrów za Buczą. Było tam sporo rosyjskich wojsk. Przed ich domem wybuchła rakieta, wszystkie szyby w oknach wyleciały, odłamki pocięły cioci twarz. Mój wujek cofnął się dosłownie o krok, a gdyby tego nie zrobił, zginąłby od odłamków okiennej ramy. Oni również czekali na konwój humanitarny. Bez tych korytarzy nikt nie odważy się wyjechać, bo mogą ostrzelać samochód, kobiety i dzieci. Widziałam zdjęcia stamtąd, ale dzięki Bogu nie znam nikogo, kto by tam zginął. Znam tę okolicę, jeździłam tam codziennie do pracy i widziałam zdjęcie z ciałami zmarłych ludzi na przejściu. To po prostu nie mieści się w głowie!

Ewakuacja cywilów z Irpienia pod wysadzonym postem. 9 marca 2022 r.
Zdj. MP/belsat.eu

– Rosyjskie media propagandowe twierdzą, że strzelają ukraińscy żołnierze.

– Jak tak można…! Tam stoją ukraińscy żołnierze… A na dworcu w Kijowie ludzie mówili, że widzieli, jak żołnierze w tych miejscach, gdzie strzelali, na kocach przeprowadzali babcię przez rzekę, bo nie ma przeprawy i można tam dojść tylko pieszo. Czyli strzelają sami do siebie?! Nie tak łatwo jest przejść pieszo przez most! To nie jest most, przez który można przejść bez pomocy. Personel wojskowy jest cały czas na służbie. I niby oni strzelają do samych siebie?

Albo na przykład, gdy staliśmy na peronie, obok mnie stał ukraiński żołnierz w hełmie i kamizelce kuloodpornej i wszystko wokół wybuchało, a on stał i mnie osłaniał, bo ja nie miałam kamizelki kuloodpornej.

Można mówić wszystko, ale jeśli jest się miejscowym i wie się, z której strony jest Hostomel, a z której Bucza, to z trajektorii lotu wiadomo, że pociski nadlatują z Hostomelu. Są tam rosyjskie wojska. A może nasi wjechali do centrum Rosji i stamtąd wystrzelili rakietę!?

Oni mówią o prowokacjach, a ty stoisz obok ukraińskich wojskowych. Oni mają strzelać sami do siebie? Stoją obok ciebie i osłaniają cię, noszą dzieci.

– Czy wie Pani, jak będzie wyglądać wasza najbliższa przyszłość? Czy ma Pani jakieś plany?

– Skończyłam filologię. Kiedy Putin powiedział, że planowana jest denazyfikacja, ja, jako ukraińska filolożka, nie rosyjska, profesjonalistka, pracująca zarówno w mediach, jak i jako scenarzysta, zdałam sobie sprawę, że jeśli przy takim “celu operacji” zostanę tutaj, to denazyfikacja będzie dotyczyła właśnie mnie. Nie przeżyję tutaj. To samo mówią nam nasze babcie. Niektóre opowiadają bajki, a inne – historie rodzinne. Na Ukrainie w każdej rodzinie ktoś był represjonowany, ktoś został zagłodzony w czasie Hołodomoru ( Wielkiego Głodu – przyp. red. ) kogoś rozstrzelano. Więc jeśli przejmą nasze terytorium, to mam tylko jedno wyjście – wyjechać za granicę, bo na zajętej Ukrainie nie przeżyję – albo mnie zlikwidują, albo będę represjonowana.

Kiedy stałam pod ostrzałem, zrozumiałam, że to konieczność. Jeśli teraz przetrwamy… Wszystko ma swoją cenę, wolność też ma swoją cenę i kiedy stałam pod ostrzałem, zrozumiałam, że może to być najwyższa cena, ale jeśli trzeba, to wolę ją zapłacić, próbując stawiać opór, nie poddając się. To jest przynajmniej jakaś nadzieja na życie i na jakąś kontynuację. Gdy na Ukrainie pojawi się rząd rosyjski, nie będzie już nadziei na nic. Mieliśmy Majdany, jesteśmy innymi ludźmi, nie damy rady tak żyć. Po prostu wszystkich rozstrzelają.

Nie ma nadziei, że przyjdzie Rosja i jakoś uda nam się przetrwać, że będziemy żyć spokojnie i nikt nam nie będzie przeszkadzać… Ta opcja nie jest brana pod uwagę. Jeśli Ukraina wygra, będziemy mogli dalej żyć w tym kraju. Jestem gotowa tu mieszkać, pracować i odbudowywać państwo. Ale jeśli Rosja przyjdzie tutaj, będę musiała wyemigrować i spróbować zbudować tam swoje życie.

49-letni Jewhenij Zbaramycky płacze przed swoim domem, który spłonął podczas ostrzału miasta. Irpień, 4 marca 2022 r.
Zdj. Aris Messinis / AFP / East News

– Czym się Pani teraz zajmuje?

– Mamy gdzie żyć i co jeść. Prowadzimy pewne działania z naszymi kolegami, nagrywamy filmy z prośbą o pomoc wojskową, staramy się stawiać opór. Nie wiem, czy jest to zrozumiałe po drugiej stronie granicy, czy rosyjscy wojskowi i Putin rozumieją, że kiedy wypowiedziano słowo “denazyfikacja”, wszyscy z nas zrozumieli, że będzie to dotyczyć ich niezależnie od języka, jakim się posługują. Niemal każdy z nas ma w tym swój udział. Skala Majdanu jest tak ogromna, że uczestniczyli w nim prawie wszyscy, pojawiło się poczucie patriotyzmu i tego, że jesteś Ukraińcem, że to jest twój kraj i twoja ziemia, pojawiła się odpowiedzialność za swój kraj. “Denazyfikacja” to unicestwienie mnie jako człowieka.

– Jak rozumie Pani to słowo?

– Represje wobec wszystkich, którzy uważają się za Ukraińców, wobec tych, którzy są gotowi bronić interesów narodu, represje a la Stalin – z KGB, z procesami trójek (trójki NKWD – organy powołane w celu szybkiego karania “elementów antyradzieckich – belsat.eu). Wszyscy mówimy po ukraińsku. Mówimy też po rosyjsku, ale wszyscy znamy ukraiński. Urodziłam się w 1984 roku. Do szkoły poszłam w 1991 roku, już po upadku Związku Radzieckiego. Moja szkoła była ukraińska, szkoły przeszły wtedy na język ukraiński. I całe kino przeszło na język ukraiński. Telewizja przeszła na język ukraiński. Wszyscy, którzy urodzili się po 1984 roku, znamy język ukraiński i płynnie się nim posługujemy. Nie mamy problemu z tym, czy jest to rosyjski czy ukraiński. Jestem z Odessy, przyjechałam do Kijowa, mieszkałam w Irpieniu przez dziesięć lat i nigdy w życiu nie słyszałam pytań o język rosyjski. Poszliśmy na Majdan i tam też nie było pytań o to, dlaczego mówisz po rosyjsku. Nie wszyscy na Majdanie mówili po ukraińsku! Mówiono tam zarówno po rosyjsku, jak i po ukraińsku. Była to wola polityczna narodu.

W momencie, gdy u nas zaczęły się ostrzały, przeszliśmy z mężem na ukraiński i nawet chcieliśmy zapomnieć o rosyjskim jak o złym śnie.

I nie chcemy mieć nic wspólnego z Rosją: żadnej wspólnej historii, nic. Mój stosunek do Rosji był zawsze spokojny, starałam się być tolerancyjna, starałam się tłumaczyć sobie jej poglądy. Ale teraz, gdy zaczęłam bardziej kategorycznie podchodzić do tych spraw, wszystko wywróciło się do góry nogami. Jeśli wcześniej Rosja była tylko sąsiadem, to w momencie, gdy zostaliśmy zbombardowani, zrozumiałam, że Rosja jest wrogiem. I tak już zostanie na zawsze.

Arsenij Wiesnin/ vot-tak.tv, ksz/ belsat.eu