Po raz pierwszy Ukrainę walczącą zobaczyłem 9 dni po napaści Rosjan. Tydzień temu znów tam wyruszyłem, a wróciłem dokładnie w przeddzień „rocznicy” 500 dni wojny.
Prawie pół tysiąca dni temu na początku marca 2022 roku, gdy przekroczyłem granicę napadniętego kraju, zobaczyłem naród, zjednoczony, ogarnięty wojenną gorączką. Przywitali mnie i wolontariusze pomagający na granicy, i członkowie samoobrony, którzy w cywilnych ubraniach z myśliwskimi sztucerami i dwururkami dyżurowali na drogach, kobiety i studentki plotące siatki maskujące w lwowskiej bibliotece. Widziałem też ogromny skład pomocy dla wojska, zapełniony w kilka dni po dach jedzeniem, ciepłą odzieżą, śpiworami, wyposażeniem – wszystko dla Zbrojnych Sił Ukrainy – ZSU, w których moc Ukraińcy uwierzyli od pierwszego dnia i nie zawiedli się.
Kraj znalazł się w stanie ogromnego podniecenia i przekonania, że nie można się cofnąć i trzeba walczyć za wszelką cenę. A przecież sytuacja wyglądała na początku dość beznadziejnie. Rosyjskie wojska były tak pewne swego, że usiłowały wziąć Kijów z marszu i jednocześnie wzięły go w kleszcze od wschodu i zachodu. Po okolicznych lasach swobodnie przemieszczały się oddziały dywersyjne. Nie było nawet wiadomo, czy człowiek z bronią to swój, czy obcy. Podobnie było z Charkowem, leżącym kilkadziesiąt kilometrów od rosyjskiej granicy.
Znajdujący się na północ od Kijowa Czernichów był praktycznie otoczony przez Rosjan. Z terenem kontrolowanym przez Ukrainę łączył go wąski korytarz życia. Rosjanie zajęli południe Ukrainy, odcinając obrońców Mariupola. Kraj był atakowany bez przerwy z trzech kierunków, w tym z Białorusi.
Wtedy jeszcze można było się łudzić, że w XXI wieku Rosjanie będą przynajmniej oszczędzać cywili. Tymczasem podczas mojego pobytu w Kijowie, kilkadziesiąt kilometrów dalej, trwała masakra mieszkańców Buczy i Irpienia. Zresztą Ukraińcy chyba nie mieli złudzeń. Mężczyźni ruszyli na front, a ich żony i dzieci ogromną rzeką zmierzały w stronę polskiej granicy. Jednak mimo to, Ukraińców nie ogarnęła panika, ale przekonanie, że każdy powinien pomóc obrońcom, jak może: od prezydenta do bezdomnego.
W pamięć zapadła mi barykada na jednej z wlotowych ulic Kijowa, pieczołowicie przygotowana przez miejscowych bezdomnych i „nadużywających”. Wykorzystując swoją znajomość śmietników, stworzyli barierę przypominającą skrzyżowanie składu złomu i wysypiska, obstawioną przygotowanymi butelkami z benzyną.
Dziś Ukraina jest już całkiem inna. Okrzepła i daleka od improwizacji sprzed 500 dni. Choć ślady tamtych czasów nadal widoczne pod Kijowem. Po drodze widać nadal zniszczone czołgi i wojskowy sprzęt oraz zbombardowane budynki. Na teren jednej z podkijowskich zniszczonych stacji benzynowych na głównej wylotówce na zachód zwieziono spalone cywilne samochody. Nietrudno sobie wyobrazić, patrząc na te posiekane szrapnelami i spalone wraki, że ich kierowcy i pasażerowie stali się pierwszymi ofiarami rosyjskiej agresji.
W międzyczasie Ukraina przetrwała zimę i kampanię rosyjskich bombardowań infrastruktury krytycznej. Propagandyści Kremla wieszczyli z pychą, że już wkrótce kraj pozbawiony prądu i ogrzewania się podda. Nieskutecznie.
Stało się inaczej – wiosenna ukraińska kontrofensywa w zeszłym roku połączona z rosyjskim „wycofaniem się na z góry upatrzone pozycje”, nazywanym też przez rosyjską generalicję „gestem dobrej woli” odepchnęła rosyjskie wojska na północy kraju. Co jednak przeżyli mieszkańcy przyfrontowych miejscowości, łatwo wyobrazić sobie, patrząc na centrum Charkowa. Miasto było miesiącami bezlitośnie bombardowane nie tylko przy użyciu rakiet lecących z pobliskiej Rosji, ale też zwykłej artylerii. Ale i tak los mieszkańców Charkowa nie był najgorszy. Prawdziwe piekło odbywało się na terenach okupowanych. Widziałem zniszczony Kupiańsk, Izium , gdzie odkryto pierwsze masowe groby cywilów.
Mimo tego wszystkiego po 500 dniach, jak na walczący kraj, Ukraina wróciła do życia. Tak normalnego jak to tylko jest możliwe. Na terenach przyfrontowych pełno jest wojska, ale działają sklepy, pracują bary, lokalne biznesy. Na pewno jest bardzo biednie – dużo starych ludzi nie jest w stanie utrzymać się z głodowych emerytur. Potrzebują pomocy również ze świata…
Charków niesamowicie odżył i z miasta widma zamienił się z powrotem w tętniący życiem ośrodek. Działa ZOO, w parkach tryskają fontanny, ludzie spacerują, korzystając z letnich dni. Ogromna ilość mieszkańców wróciła zresztą do miasta na przekór wojnie. Do tego współpracujący z Ukraińcami rosyjscy ochotnicy zdążyli już przecież zrobić kilka udanych wypadów na terytorium Rosji – obalając mit nienaruszalności rosyjskich granic. Nadal obowiązuje godzina policyjna i słychać alarmy lotnicze, na które prawie nikt nie zwraca już uwagi. Ludzie nie mają przecież siły za każdym razem zbiegać do piwnicy na dźwięk syren.
Oddalony setki kilometrów od frontu Kijów zupełnie już tętni życiem. Ukraińska obrona przeciwlotnicza jest w stanie zestrzeliwać nawet najnowocześniejsze hiperdźwiękowe rosyjskie pociski, które Putin zachwalał jako „niemające odpowiedników na świecie”. Niestety na nieszczęście innych miast rosyjska armia przekierowuje ataki na tereny gorzej bronione z powietrza. Parę nocy temu obudził mnie alarm. W Kijów nic nie uderzyło, jednak we Lwowie rosyjskie rakiety niemal zrównały z ziemią dom mieszkalny i zabiły 10 osób. To wyraźny sygnał, że zachodnia koalicja powinna dostarczyć na Ukrainę jeszcze więcej broni przeciwlotniczej, by ukrócić ten terror.
Ale to nie tak, że wojna nie istnieje dla mieszkańców Kijowa. Na Majdanie Niezależności jest trawnik, na którym rozrasta się poletko małych flag. Nie tylko ukraińskich. Na każdej z nich napisane jest imię, pseudonim bojowy, czasem miejsce śmierci. Każda z nich oznacza kolejnego wojskowego zabitego na tej wojnie. Wśród niebiesko-żółtych proporczyków wybija się spora gromadka polskich flag, niedaleko stoi grupka biało-czerwono-białych z emblematem białoruskiego ochotniczego Pułku Kalinowskiego. Jest też dużo gruzińskich i pojedyncze z wielu innych krajów łącznie z tybetańską. Widok smutny, choć to dowód, że za Ukrainę giną obywatele całego wolnego świata. Dywan flag codziennie się powiększa, jedni zapałem upamiętniają swoich bohaterów, inni płaczą. Śmierć kontrastuje z żyjącym na powrót Kijowem. Cenę tej wojny może zobaczyć każdy.
I cóż można życzyć Ukraińcom po 500 dniach wojny? Chyba zwycięstwa, sprawiedliwego pokoju i oby ten dywan flag był jak najmniejszy.
Jakub Biernat/ belsat.eu
Redakcja może nie podzielać opinii autora.