Filmy – tylko za zgodą władz. Nie tylko pokazywać, ale i kręcić


Białoruskie Ministerstwo Kultury bierze produkcję filmową pod kontrolę. Rykoszetem oberwą też dziennikarze.

Zaświadczenie na kręcenie

Białoruskie Ministerstwo Kultury bierze produkcję filmową pod kontrolę. Uderzy również w dziennikarzy.

„Produkcja filmów na terenie Republiki Białoruś (…) jest prowadzona na podstawie zaświadczenia, wydawanego przez Ministerstwo Kultury lub upoważnioną organizację zgodnie z ustawodawstwem dotyczącym procedur administracyjnych w formie ustanowionej przez Ministerstwo Kultury” – głosi fragment projektu dekretu Aleksandra Łukaszenki.

Do dokumentu, który miałby zacząć obowiązywać od 1 stycznia 2016 roku dotarł niezależny reżyser Andrej Kurejczyk i opublikował go w Internecie.

[vc_single_image image=”368068″ img_size=”large”]

Andrej Kurejczyk

Bez zezwolenia jeśli… nie na pokaz

Z ubiegania się o ministerialne zaświadczenie (a więc i zezwolenie) zwolnione będą jedynie ekipy realizujące filmy przy pomocy państwa lub przy udziale organizacji lub telewizyjnych stacji państwowych. Wyjątkiem mają być też filmy amatorskie – ale tylko te, których autorzy nie zamierzają demonstrować publicznie i publikować w Internecie.

Pozostałe muszą zaliczyć wszystkie tryby białoruskiej biurokracji. Zezwolenia będzie wymagane dla wszystkich innych filmów – niezależnie od ich długości i ilości odcinków. Brak zezwolenia jest jednoznaczny z zakazem produkcji, a tym czy wolno będzie kręcić zadecyduje Ministerstwo Kultury.

Trzy miesiące na decyzję

Jak? Najpierw trzeba będzie tam zanieść lub wysłać scenariusz lub zarys przyszłego filmu. Kilka specjalnych komisji dokona wtedy ekspertyzy: czy nie widać tam elementów pornografii, propagandy przemocy i okrucieństwa, wezwań do działalności ekstremistycznej itd., itp. I już po trzech miesiącach (!) będzie wiadomo – można kręcić, czy nie. A znając poziom białoruskiej ideologii państwowej i czujność urzędników można spodziewać się, że sito będzie przesiewać bardzo skrupulatnie…

Jeśli jednak można będzie kręcić, to trzeba będzie zapłacić – i to jeszcze przed pierwszym klapsem. To znaczy najpierw uiścić specjalną opłatę skarbową – w wysokości od jednej do dwudziestu tzw. jednostek bazowych. To od 180 tys. do 3600 tys. rubli (od niespełna 40 do ok. 470 złotych). Wtedy otrzyma się upragnione zaświadczenie o legalności swoich działań.

Filmowiec jak przestępca

A jeśli zezwolenia nie będzie, to „podmioty prawne i osoby fizyczne, w tym przedsiębiorcy indywidualni zajmujący się produkcją filmową na terytorium Republiki Białoruś bez zaświadczenia (…) ponoszą odpowiedzialność zgodnie z aktami ustawodawczymi.” – ostrzega dokument.

Jaka to odpowiedzialność, autorzy przygotowywanego projektu nie chcą na razie mówić. Przedstawiciele Urzędu ds. Sztuki Kinowej i Wideo w Ministerstwie Kultury w ogóle nie chcą na razie komentować „nieistniejącego dokumentu”. Dowiedzieli się tego dziennikarze portalu tut.by.

Stymulacja jak egzekucja?

Specjalna komisja ma się pochylić na projektem dekretu o wymownej nazwie „O pewnych kwestiach produkcji filmowej i stymulowaniu kinematografii” w przyszłym tygodniu. Jednak reżyser Andrej Kurejczyk bije na alarm już dziś:

„Po tym dekrecie niezależnego kina więcej w tym kraju nie będzie” – tak przewiduje on przyszłość branży, za której „stymulowanie” wzięło się państwo.

[vc_single_image image=”368069″ img_size=”large”]

Janusz Gawryluk

Innego zdania jest Janusz Gawryluk – reżyser, operator i twórca Warszawskiego Festiwalu Kina Białoruskiego „Bulbamovie”, który z roku na rok ściąga coraz więcej niezależnych twórców i ich obrazów.

„Wcześniej by jeden niezależny, nielegalny film: „Misterium. Okupacja”. Od nowego roku wszystkie niezależne filmy białoruskie uzyskają status nielegalnych, bo myślę, że nikt nie pójdzie prosić o absurdalne zezwolenie. Z punktu widzenia PR to cudowna sytuacja. Białoruskie filmy coraz częściej pojawiają się na festiwalach międzynarodowych. W informacji o filmie zawsze będzie można dopisać, że oprócz tego, iż film jest świetny, to do tego jeszcze nielegalny na Białorusi – uważa Gawryluk. – Druga korzystna rzecz jest taka, że na Białorusi zaczną powstawać w większej ilości nielegalne pokazy nielegalnych białoruskich filmów. Powstanie trend – nowe nielegalne kino białoruskie. Ludzie zaczną się interesować i będą chodzić na krajowe, nielegalne filmy młodych białoruskich twórców”.

To rzeczywiście bardzo możliwe. Najpierw jednak młodymi, niezależnymi twórcami zainteresują się z całą pewnością organy ścigania, służby bezpieczeństwa i stróże prawa wszelkiej maści. Każdy milicjant widząc człowieka z kamerą będzie mógł już w pełnym majestacie prawa żądać od niego okazania odpowiedniego zaświadczenia.

Nb. tak samo, jak teraz mundurowi i tajni funkcjonariusze żądają podobnych zaświadczeń (akredytacji i rejestracji) prześladując niezależnych dziennikarzy – również dziennikarzy Biełsatu. Oczywiście otrzymanie takich dokumentów graniczy z cudem, a pracować bez nich nie wolno. Jeszcze teraz wspomniany człowiek z kamerą w ręku może próbować wyjaśniać, że nie robi reportażu (bo do tego musi mieć akredytację), lecz kręci sobie film. Jeżeli nowy dekret zacznie obowiązywać, to drugą ręką będzie już musiał szukać zaświadczenia, że ten film kręcić mu pozwolono .

I korzystając z tej filmowo-dziennikarskiej analogii można jeszcze tylko poradzić białoruskim urzędnikom, aby konsekwentnie szli dalej tym szlakiem. Kolejnym krokiem mogłoby być „stymulowanie pisarstwa” poprzez wydawanie licencji na pisanie książek. Tak, aby bez zatwierdzenia projektu publikacji i uzyskania zezwolenia, nie możba było nawet zbierać materiałów – np. korzystać z archiwów i spotykać się z bohaterami.

I przy okazji też zrobiłoby się porządek z bezczelnymi pismakami, którzy często wykręcają się, że nie przygotowują reportażu do nieprawomyślnej redakcji, lecz piszą książki… Teraz wystarczyłoby zapytać o stosowne zaświadczenie i wszystko byłoby jasne.

Absurd? A zaświadczenia upoważniające do robienia filmów to nie?

cez, belsat.eu/pl

Aktualności