Prezydent Republiki Serbskiej w Bośni zapowiedział, że poprosi władze Serbii właściwiej o wsparcie przy secesji. W zeszłym tygodniu Milorad Dodik po raz kolejny odwiedził Rosję. Jest tam częstym gościem.
– Z powodu rezolucji ONZ w sprawie Srebrenicy musimy podążać drogą odłączenia się od Bośni i Hercegowiny – powiedział Milorad Dodik, prezydent Republiki Serbskiej w Bośni.
Dodał, że „Serbia musi to zrozumieć”.
Władze państwa serbskiego w Belgradzie, mimo że same wywodzą się ze środowisk nacjonalistycznych, a nawet szowinistycznych, oficjalnie uznają niepodległość i integralność terytorialną Bośni i Hercegowiny. Oficjalnym celem rządzącej w kraju Serbskiej Partii Postępowej i jej koalicjantów jest, podobnie jak w przypadku opozycji, wstąpienie do UE. Jednak Serbia jednocześnie nie przyłączyła się do większości sankcji UE wobec Rosji. Wobec wojny na Ukrainie prowadzi niejednoznaczną politykę, ale raczej bliższą Moskwie.
Zachód najbardziej niepokoją bliskie związki serbskich służb specjalnych z Rosją.
W maju planowane jest głosowanie Zgromadzenia Ogólnego ONZ w sprawie rezolucji dotyczącej ludobójstwa w Srebrenicy, która ma m.in. ustanowić 11 lipca – rocznicę serbskiej zbrodni na wszystkich bośniackich mężczyznach i chłopcach w tym mieście we wschodniej Bośni – Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ludobójstwie.
W lipcu 1995 roku w okolicach Srebrenicy – będącej do momentu zajęcia przez bośniackich Serbów tzw. strefą bezpieczeństwa pod nadzorem ONZ – zamordowano ponad 8 tys. mężczyzn i chłopców narodowości bośniackiej. Nadal poszukuje się szczątków około tysiąca ofiar.
Milorad Dodik ogłosił wcześniej, że „władze regionu wykazują się już determinacją we wdrażaniu działań mających doprowadzić do niepodległości” zamieszkiwanej w większości przez Serbów części BiH. Dodik zaprzeczył przy tym, że w okolicach Srebrenicy doszło do ludobójstwa.
– Po przegłosowaniu rezolucji nic nie będzie takie, jak wcześniej, i Republika Serbska będzie musiała działać jedynie w swoim interesie – powiedział Dodik.
Jak dodał, Serbowie gotowi są tylko przekazać Bośniakom wieś Potočari koło Srebrenicy (gdzie zabito najwięcej ludzi, i gdzie znajduje się pomnik i cmentarz), „żeby się rozejść, bo życie razem nie jest już możliwe”.
Bośnia i Hercegowina (konfederacja składająca się z części bośniackiej, serbskiej i chorwackiej) została niedawno zaproszona do negocjacji akcesyjnych do UE.
Władze Republiki Serbskiej w Bośni tuż przed rozpoczęciem pełnowymiarowej rosyjskiej agresji na Ukrainę rozpoczęły procedurę wystąpienia z Bośni i Hercegowiny. Wówczas pretekstem były rzekome naruszenia przez Bośniaków praw Serbów. Po tym jak NATO i UE wzmocniły obecność Bałkanach, wsparły Ukrainę dostawami broni, nałożyły sankcje na agresorów, a Rosja zaczęła ponosić porażki na Ukrainie i słabnąć, temat secesji Serbów ucichł. Jednak wraz z przedłużającą się wojną i zmianami nastrojów na świecie Dodik znowu do niego powrócił.
Na początku lutego 2023 roku Milorad Dodik przyznał w rozmowie z rosyjską telewizją propagandową Russia Today, że „chce, aby Republika Serbska stała się niepodległym krajem”.
W zeszłym tygodniu Dodik ponownie był w Rosji na tzw. Forum Bezpieczeństwa w Sankt Petersburgu. Spotkał się tam między innymi z sekretarzem putinowskiej Rady Bezpieczeństwa, byłym szefem FSB Nikołajem Patruszewem, uważanym za jednego z najpotężniejszych ludzi w Rosji, „szarą eminencję” Kremla.
Dodik jest objęty sankcjami USA i Wielkiej Brytanii m.in. ze względu na groźby naruszenia umowy pokojowej z Dayton określającej państwowość i wewnętrzny ustrój Bośni i Hercegowiny. Umowa ta zakończyła wojny w Bośni i Chorwacji.
Niemiecki dziennik Die Welt pisze, że Bośniacy obawiają się, że jeśli przywódcy Republiki Serbskiej ogłoszą secesję, w ciągu godziny wybuchnie w kraju wojna.
Gazeta wskazuje, że prezydent Serbii Aleksandar Vučić ostrzegł, że przegłosowanie rezolucji może w przyszłości doprowadzić do roszczeń o reparacje wojenne względem Belgradu i likwidacji Republiki Serbskiej.
Państwo serbskie uznaje odpowiedzialność bośniackich Serbów za zbrodnię, różni się jednak z Bośniakami, Chorwatami i wieloma innymi państwami w interpretacji tego, co tam zaszło. Jednocześnie Serbia jako państwo stoi na stanowisku, że nie ponosi odpowiedzialności za zbrodnie podczas wojen w Chorwacji i Bośni w latach 1991-95. De facto władze w Belgradzie za rządów dyktatora Slobodana Miloševicia wspierały serbskich separatystów, ale związek nie został prawnie udowodniony przed trybunałem w Hadzie, bo Milošević zmarł podczas trwania procesu. Dzisiejsi serbscy liderzy wywodzą się z systemu z czasów Miloševicia.
W skład Republiki Serbskiej na mocy umowy z Dayton weszły m.in. tereny, na których dokonano ludobójstwa i tzw. czystek etnicznych. W zdecydowanej większości przypadków przedwojenna ludność bośniacka i chorwacka, o ile przeżyła, nie mogła powrócić do domów (choć teoretycznie na mocy umowy z Dayton jest to możliwe). Na terenach w Bośni kontrolowanych przez Bośniaków i Chorwatów czy w Chorwacji serbscy cywile też (choć rzadziej) padali ofiarami czystek etnicznych. Ale napotykają mniejsze przeszkody w powrocie do domów po zakończeniu wojny.
Die Welt pisze, że Dodik może liczyć na wsparcie prezydenta Rosji Władimira Putina oraz na prezydenta Serbii.
Cytowany jest bośniacki polityk, były szef władz Srebrenicy i wiceprezydent Republiki Serbskiej Ćamil Duraković. Ostrzega, że „jeśli Dodik ogłosi secesję, w ciągu godziny w Bośni i Hercegowinie wybuchnie wojna”. W ramach bardzo skomplikowanego systemu w Bośni i Hercegowinie Duraković reprezentuje Bośniaków zamieszkujących w Republice Serbskiej. Srebrenica na mocy umowy z Dayton jest na terenie Republiki Serbskiej, ale mieszka i rządzi tam społeczność bośniacka. Wspólnocie zachodniej po wojnie bardzo zależało, żeby Bośniacy mieszkali w Srebrenicy i okolicach.
– Bośnia i Hercegowina jest najbardziej niestabilnym i narażonym krajem w regionie, a obecnie mierzymy się z najpoważniejszą sytuacją od rozpadu Jugosławii. Każdy konflikt może tu doprowadzić do powrotu do lat 90. – czytamy.
Gazeta cytuje dalej słowa Durakovicia, że „społeczność międzynarodowa musi interweniować”.
Niecałe trzy tygodnie temu wiceprzewodniczący Izby Reprezentantów BiH i były premier tego kraju Bośniak Denis Zvizdić przekazał, że NATO wysyła do Bośni i Hercegowiny batalion sił rezerwowych, który wesprze stacjonującą w kraju misję Unii Europejskiej EUFOR Althea.
– To długo oczekiwana i niezwykle ważna strategicznie decyzja, która ostudzi secesjonistyczne pomysły oraz pomoże w zachowaniu pokoju i stabilności kraju – zaznaczył Zvizdić na portalu społecznościowym.
Podkreślił, że to „działanie prewencyjne, mające na celu utrzymanie pokoju w BiH, regionie i Unii Europejskiej”.
Przewodniczący trzyosobowego Prezydium Bośni i Hercegowiny (składającego się z przedstawicieli wspólnot Bośniaków, Serbów i Chorwatów, którzy rotacyjnie zmieniają się na stanowisku przewodniczącego) Denis Bećirović spotkał się wcześniej Brukseli z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem, którego poprosił o proaktywne zaangażowanie NATO w kraju.
Żołnierze NATO stacjonowali w Bośni i Hercegowinie do końca 2004 roku, kiedy to obowiązek utrzymania pokoju po wojnie lat 90. przejęły siły stabilizacyjne UE, ale misja wciąż jest ściśle koordynowana z NATO.
Warto zaznaczyć, że zdania dziennikarzy ekspertów (zarówno z Bałkanów jak i Zachodu) co do celów serbskich nacjonalistów są podzielone. Oprócz diagnoz, że dążą do secesji i gotowi są do wojny, wspierani po cichu przez Rosję i Chiny, są też takie, że politycy serbscy politycy chcą wywalczyć dla siebie więcej wpływów i środków finansowych z Zachodu. Przy okazji zarabiając na współpracy gospodarczej z Rosją.
MaH/belsat.eu wg PAP, n1info.ba