„Musiałem odbierać porody krów”. Informatyk i więzień polityczny o pracy przymusowej w kołchozie


Były więzień polityczny Wiktar Parchimczyk wyszedł na wolność 14 września 2022 roku. W niewoli spędził prawie dwa lata. Parchimczyk został skazany na „chemię” – karę pozbawienie wolności połączoną z pracą na rzecz państwa – za rzucanie wkrętów na ulicę w celu unieruchomienia pojazdów białoruskiej straży granicznej w listopadzie 2020 roku. Przeszedł przez niesławny areszt przy ul. Akreścina oraz kilka innych aresztów śledczych, Zakład Karny Typu Otwartego nr 45 i Kolonię Karną nr 17 w Szkłowie, gdzie zabito opozycjonistę Witolda Aszurka. W ramach projektu Zona.bel poprosiliśmy byłego więźnia politycznego, by opowiedział nam historię swojego zniewolenia. Pierwsza część opowieści dotyczy „chemii” niedaleko Brześcia.

Wiktar Parchimczyk w więziennym ubraniu z żółtą łatką “ekstremisty”.
Zdj. belsat.eu

Białoruś kosztem więźniów buduje niewolniczą gospodarkę

– Moja historia zaczyna się jesienią 2020 roku, kiedy próbowałem nie dopuścić, by na ulice wjechały pojazdy specjalne, z których strzelano do pokojowych demonstrantów – rozpoczyna swoją opowieść Wiktar Parchimczyk. – 10 razy rozrzuciłem po asfalcie wkręty, aby w ten sposób uszkodzić koła pojazdów specjalnych straży granicznej. Mój opór nie polegał na wręczaniu kwiatów czy balonów.

Wiktar został zatrzymany 16 listopada 2020 roku w momencie, gdy po raz kolejny rozrzucał wkręty. Kilka miesięcy później sąd skazał mężczyznę na dwa lata „chemii” za „zamiar popełnienia przestępstwa o charakterze chuligańskim” (art. 14 i cz. 1 art. 339 Kodeksu Karnego Białorusi). Na początku maja 2021 roku Wiktar przybył do Zakładu Karnego Typu Otwartego nr 45 we wsi Suszki w obwodzie brzeskim. Tam spędził rok.

– Proszę sobie wyobrazić kołchoz, w którym jest pewien problem – niewiele osób chce tam dobrowolnie pracować. A mleko w sklepach musi być tanie. Co robić? Zatrudniać niewolników, czyli więźniów i w ten sposób upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – można jednocześnie ukarać oponentów władzy, skazując ich na cierpienie i rozwiązać problem taniej siły roboczej oraz taniego mleka dla ludności. W taki stary, sprawdzony gułagowy sposób budowana jest na Białorusi gospodarka niewolnicza – tak Wiktar definiuje istotę „chemii”.

Wiadomości
Kiedyś gułag, dziś kolonia karna. Białoruscy „polityczni” trafiają do obozów pracy
2021.02.27 08:00

Przed „chemią” Wiktar zajmował się pozycjonowaniem stron internetowych. Do zakładu karnego z Wiktarem przyjechał jego partner biznesowy i poprosił kierownictwo zakładu o wyznaczenie „chemii” w jego przedsiębiorstwie – obiecał, że zatrudni Wiktara i da mu pracę. Zgody jednak nie udzielono, powołując się na fakt, że praca już czeka – w kołchozie.

Czas pracy podczas „chemii” był dwukrotnie dłuższy niż dopuszczają to przepisy

Wiktar został zmuszony do pracy w kołchozie „Białowieski” jako hodowca bydła piątej kategorii. Nie zwrócono uwagi na orzeczenie lekarskie, które nie pozwalało mu na wykonywanie takiej pracy.

– Przywieźli mnie tam i powiedzieli, że mam iść sprzątać i karmić [zwierzęta]. A ja, jako informatyk, nie wiedziałem nawet, jak podejść do krowy. Potem przeczytałam opis mojej pracy – było tam napisane, że powinienem odbierać porody krów, czyścić kopyta.

Jak mówi były więzień polityczny, warunki pracy były „absolutnie nieludzkie”. Czas pracy był często dwukrotnie dłuższy niż dopuszczają to przepisy:

– Pracowaliśmy co najmniej 80 godzin tygodniowo, czasem „polityczni” pracowali jeszcze więcej. Bywało, że nasz harmonogram wyglądał tak: osiem dni z rzędu od 5.00 do 17.30. I to zostało oficjalnie wpisane do raportów czasu pracy. To było niewolnictwo. A praca ze świniami i krowami była wyjątkowo niewdzięczna. Ludzie szybko tracą tam zdrowie. W każdym kraju za takie naruszenia groziłaby poważna odpowiedzialność karna, ale tutaj nie wstydzą się pisać swoich nazwisk, podpisywać się pod tymi raportami.

Jak wspomina Wiktar, praca wyglądała następująco: podajnikiem na kołach przywożono siano, robotnicy karmili nim krowy. Po wydojeniu krów przyjeżdżali przedstawiciele dużego i znanego na Białorusi przedsiębiorstwa i odbierali mleko.

– Wtedy zrozumiałem, jak udaje im się tak tanio nabywać towar– kosztem niewolniczej pracy – mówi były więzień polityczny.

Grafika: De Los / belsat.eu

Programista ukarany za naruszenie technologii żywienia krów mlecznych

Wiktar porównuje warunki pracy w kołchozie do średniowiecza:

– Proszę sobie to wyobrazić. Gospodarstwo, ludzie pracujący z wozami zaprzężonymi w konie. Bo po co komu maszyny, gdy ma się niewolnika? Ciągnik trzeba obsługiwać, tankować, potrzebny jest mechanik. Po co to wszystko, skoro można po prostu zmusić człowieka do pracy? Nie rozumiem dlaczego prywatne przedsiębiorstwo, nawet takie z kołchozem, działa w XXI wieku jak plantator. Ludzie chyba już kilka wieków temu zrozumieli, że niewolnictwo nie działa. Jaki jest sens prób jego przywrócenia?

Zdjęcie ilustracyjne. Białoruska kolonia karna. Autor: Wasil Fiadosienka / Reuters / Forum

Wiktar nie odmawiał pracy, ale też nie wykazywał entuzjazmu: – Pracuję jak mogę: przepraszam, jest jak jest. Nie przyszedłem do was sam, jeśli wam się nie podoba, to odeślijcie mnie do domu.

Próbował też dochodzić swoich praw. Pierwszego dnia w pracy otrzymał naganę.

– Za naruszenie technologii żywienia krów mlecznych! – śmieje się Wiktar. – Nadal nie wiem, jak karmi się krowy.

Wiktar odwołał się od kary do kołchozowej komisji ds. prawa pracy:  – Wydawało mi się, że to pierwszy raz, kiedy ktoś odwołał się od kary. Próbowali zarzucić mi, że nie chce mi się pracować. Zapytałem, czy w ogóle pomyśleli, zanim przydzielili mi tę pracę. Z zawodu jestem kimś zupełnie innym, nie jestem odpowiednią osobą na stanowisku, na którym zmuszony jestem pracować. Komisja się ze mną zgodziła. Nie dało się tak od razu? – wspomina mężczyzna.

„Przychodzisz z obory brudny, śmierdzący i nie możesz wziąć prysznica”

Wiktar odwołał się również od kolejnej nagany, po której został przeniesiony na fermę świń, gdy inny pracownik był chory. Tam mężczyzna doznał kontuzji, gdy świnia nadepnęła na jego nogę: 

– To była ogromna locha o wadze 300 kg. Proszę sobie wyobrazić, jakie to uczucie, gdy nadepnie na palce.

Historie
„Tu nie wytrzymują długo nawet strażnicy”. Kolonia w Nowopołocku to jedno z najsurowszych miejsc na Białorusi
2022.10.25 15:05

Warunki życia nie były lepsze od warunków pracy. Jak wspomina Wiktar, robotnicy mieszkali w 12-osobowych pokojach, spali na piętrowych pryczach. Na jedną osobę przypadały trzy metry kwadratowe powierzchni. W pewnym momencie kierownictwo zakładu zdecydowało o zamykaniu kuchni w ciągu dnia – miało to na celu utrudnienie życia więźniom. Potem przestali zezwalać na codzienne prysznice – można było się wykąpać tylko raz w tygodniu, mimo że więźniowie sami płacili rachunki za wodę.

– Proszę sobie wyobrazić: człowiek wraca z obory brudny i śmierdzący, a nie może wziąć prysznica – wspomina Parchimczyk.

Dziesięć dni w karcerze za odmowę gry w warcaby

Więźniowie odbywający kary za przemoc, handel narkotykami i bójki, mogli wychodzić do miasta, podczas gdy „polityczni” nie byli wypuszczani w ogóle. W związku z tym jedzenie można było kupić tylko w sklepie obwoźnym, który przyjeżdżał dwa razy w tygodniu:

– Ceny tam były znacznie wyższe niż w zwykłym wiejskim sklepie. W dodatku rzadko przyjmowano karty, terminal zawsze była zepsuty. Brali głównie gotówkę. Można się tylko domyślać, dlaczego tak było – mówi Wiktar.

Jednocześnie pensje były wręcz śmieszne. Wiktar nawet nie zwracał na nie uwagi, bo zawsze miał pieniądze na karcie – w Mińsku działał jego biznes, a jego partnerzy i przyjaciele pomagali w utrzymaniu mężczyzny i jego rodziny.

Zdjęcie ilustracyjne. Białoruska kolonia karna. Autor: Reuters / Forum

Po pracy odbywały się obowiązkowe seanse propagandowe, nazywano je „środkami wychowawczymi”. W dzień wolny od pracy więzień musiał dwukrotnie oglądać propagandę.

– Wszystkich zbierano w sali i włączano ONT (białoruska państwowa telewizja – belsat.eu). Trzeba było słuchać. Raz jeden „polityczny” wyszedł do toalety. Wpisali mu naganę i wysłali do karceru. Był jeden starszy pan, który oglądał wiadomości z zamkniętymi oczami. Zapytano go, dlaczego zamknął oczy. Powiedział, że słucha i po prostu tak się zagłębia. Kazali mu otworzyć oczy i patrzeć. Odmówił i wezwali go na rozmowę. Kazali też grać w warcaby. Jeden z więźniów zaprotestował i dostał 10 dni w karcerze; był tam ze mną.

Ponadto wszyscy więźniowie musieli tworzyć gazetki ścienne na te same tematy – o szkodliwości narkomanii, alkoholizmu: – Nie rozumiałem, dlaczego muszę to robić – nie jestem alkoholikiem ani narkomanem, a zwykłym człowiekiem, który ma normalną pracę – mówi Parchimczyk.

Historie
„Ciągłe oczekiwanie na podstęp i poczucie zagrożenia”. Życie w kolonii karnej nr 15 w Mohylewie
2022.02.08 07:31

„Chemicy” musieli też przedstawiać prezentacje o tematyce „patriotycznej”.

– Nie kazano mi jednak ani robić prezentacji, ani gazetek – wspomina były więzień polityczny. – Myślę, że to dlatego, że byłem „mało wiarygodny” i mogłem coś źle narysować albo powiedzieć.

Ale ponieważ Wiktar od dziecka uwielbia rysować, w wolnym czasie robił pocztówki dla osób, które pisały do niego listy z wyrazami wsparcia.

Grafika: De Los / belsat.eu

25 km przez Puszczę Białowieską aby dotrzeć do pracy

Po miesiącu pracy w hodowli świń Wiktar został zwolniony i zaproponowano mu pracę w prywatnej fabryce materiałów bazaltowych w Wysokim. Nie było łatwo się tam dostać. Na początku mężczyzna dojeżdżał kołchozowym autobusem do przystanku komunikacji miejskiej i tam wsiadał do autobusu do Wysokiego. Ale wtedy zmieniła się trasa autobusu:

– Wytyczono mi trasę do przejścia pieszo. Od wsi Suszki, gdzie znajduje się „chemia”, jest 25 km. Pierwszego dnia poszedłem. Potem zadzwoniłem, by zapytać, jak mam wrócić. Milicjant powiedział, że mam iść jak chcę.

Reportaż
“Najlepsza kolonia karna na Białorusi”? Jak wygląda codzienność więźniów w “Wićbie”
2022.08.01 12:47

Jednak nawet w tych warunkach, jak podkreśla Wiktar, znaleźli się ludzie, którzy wspierali więźniów: Pierwszego dnia do zakładu po pracy podwiózł go jeden z okolicznych mieszkańców.

– Następnego dnia powiedziałem mu, że przecież nie będzie mnie woził codziennie, spróbuję przejść pieszo – wspomina nasz rozmówca. – Wyszedłem o 16.40, czyli na koniec dnia pracy, a do „chemii” dotarłem o 21.50. Przez pięć godzin szedłem drogą przez Puszczę Białowieską. Widziałem prawdziwe dziki. Jeżdżą ciężarówki, droga jest ciemna. Jest to raczej niebezpieczne.

Po tym „spacerze” Wiktar powiedział kierownictwu „chemii”, że nie odmawia pracy, ale prosi o podanie trasy dojazdu, albo o znalezienie innej pracy lub przeniesienie do takiego zakładu, z którego kursują autobusy.

– Powiedziano mi: podpisz się pod trasą pieszą – mówi mężczyzna. – Odmówiłem, bo nie jestem w stanie przejść 25 km. Zaczęli mnie filmować codziennie rano i wypisywać mi nagany, że rzekomo odmawiam pracy, choć zawsze podkreślałem, że nie odmawiam. Pracuję, jak mogę, wyznaczcie mi tylko trasę. Zdawałem sobie już sprawę, że mam niewielki wybór: albo chodzić przez Puszczę Białowieską w obie strony po 25 km podczas, gdy na dworze jest już ciemno, albo jechać do kolonii karnej. Stwierdziłem, że szanse na powrót do domu żywym będą większe w kolonii niż jeśli pewnego dnia będą musieli mnie zdejmować z maski kołchozowej mleczarki.

Grafika: De Los / belsat.eu

Po kilku naganach Wiktar został skazany za naruszenie trybu odbywania kary i wysłano go do kolonii karnej w Szkłowie, gdzie więzień polityczny spędził nieco ponad trzy miesiące, z czego większość w karcerze. O życiu w kolonii, w której zamordowano Witolda Aszurka, można będzie przeczytać w kolejnej części opowieści Wiktara Parchimczyka.

Hanna Hanczar, ksz/ belsat.eu

Aktualności