Z Igorem Briechowem – jednym z poszkodowanych w czasie awarii Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej spotykamy się w parku w moskiewskiej dzielnicy Butowo Północne.
W tym przedmieściu rosyjskiej stolicy mieszka wiele rodzin tzw. czarnobylców. Otrzymywali tu mieszkania w blokach na początku lat 90. ub.w. Wiem już, że Igor Briechow jest inwalidą i w dniu katastrofy był w Czarnobylu. Do parku przychodzę razem z przewodniczącym moskiewskiej organizacji Dzieci Czarnobyla Jewgienijem Misurą i jego synami. Jewgienij ma ze sobą kamerę.
Mówi, że trzeba nagrać moją rozmowę z Igorem, bo takich ludzi pozostało już bardzo niewielu. Gdy w 1989 r. w moskiewskiej dzielnicy Oktiabrskaja ojciec Jewgienija Nikołaj Nikołajewicz Misura, lotnik wojskowy i likwidator następstw czarnobylskiej katastrofy, zakładał pierwszą organizację czarnobylców, na zebranie przyszło 318 osób. Dziś żyje jedynie czerech z nich.
Na spotkanie w parku przychodzi bardzo wysoki mężczyzna z brodą i w okularach, ubrany w jasnoczerwoną kurtkę. Towarzyszy mu dziewczynka, która co chwilę usiłuje uciec tacie. Igor wygląda tak młodo, że na wszelki wypadek potwierdzam, że faktycznie 30 lat temu był w Czarnobylu.
– Byłem, byłem – uspokaja Igor. – Jestem przykładem, że miłość ratuje i daje siły, by żyć dalej.
Sonia jest młodszą córką Igora. Przyszła, żeby „tłumaczyć” to, co mówi tata. A mówi on powoli i niewyraźnie – to jeden z efektów wystawienia na silne promieniowanie.
W kwietniu 1986 r. 19-letni Igor Briechow służył w Armii Radzieckiej. Służbę odbywał w zamkniętym miasteczku Czarnobyl-2 na sowieckiej Ukrainie – 7 km od elektrowni. W tym czasie znajdowała się tam tajna baza obsługi stacji radiolokacyjnej służącej do wykrywania rakiet balistycznych. W całym ZSRR były jedynie trzy takie bazy: w Czarnobylu, w obwodzie leningradzkim i na rosyjskim Dalekim Wschodzie.
– Było ciepło – wspomina Igor. – 26 kwietnia byłem na nocnym dyżurze bojowym. Wtedy jeszcze paliłem i poszedłem na papierosa. Od strony czarnobylskiej elektrowni rozległ się głośny wybuch. Rano powiedzieli nam, że doszło do awarii i poradzili, żeby nie wychodzić z koszar i nie otwierać okien.
– O tym, że awaria w Czarnobylu była niebezpieczna, coś tam mówili – opowiada Igor. – Jednak człowiek był młody i puścił to mimo uszu.
Żołnierze ładowali nad rzeką do worków skażony piasek, a potem był on zrzucany z helikopterów na zniszczony reaktor. Uczestniczyli w ewakuacji wojskowej bazy Czarnobyl-2. Nie było płaczu i paniki, jak to pokazywali na filmach.
– Nikt nie myślał, o tym, że wyjeżdżają na zawsze. Wyjazd traktowano jako obowiązek. To były rodziny oficerów, dla których opuszczenie jednego lokum i przeniesienie się gdzie indziej, to normalna sprawa – dodaje mężczyzna.
To był drugi rok jego służby w armii. 10 maja część jego jednostki przewieziono pod Kijów, a potem do Sierpuchowa pod Moskwą. Żołnierze przyjechali tam w skażonych mundurach.
U Igora pojawiły się problemy ze zdrowiem.
– Z nosa ciekła mi krew, ciemniały paznokcie – wspomina. – Zawieźli mnie do szpitala w Podolsku, potem do szpitala im. Burdienko w Moskwie. Leżałem tam 2,5 miesiąca. A potem już w sierpniu zostałem zdemobilizowany z powodu choroby. Nie dosłużyłem tych dwóch lat. Pojechałem w rodzinne strony do obwodu tambowskiego.
W domu rodzinnym we wsi Umiet Igor rozchorował się na dobre – stracił mowę i nie mógł wstać z łóżka. Pielęgnowała go matka. Swoje problemy ze zdrowiem powiązał z tym, co wydarzyło się w Czarnobylu. Jednak nigdy nie żałował, że właśnie tam posłano go do wojska.
– Jak można tego żałować, to kawałek życia, to twoja przeszłość – dodaje z uśmiechem.
– Nie mogłem samodzielnie się podnieść, sadzali mnie, karmili. Nie mogłem rozmawiać. Nie miałem siły. O czym myślałem? Żeby skończyć ze sobą. Potem przyszedł mój najbliższy przyjaciel i mówi: „Dlaczego leżysz? Wstawaj Igor. Trenuj”. Przywiązali mi gumy do łóżka i zacząłem ćwiczyć. Po miesiącu zacząłem wstawać. Po trzech umiałem się już podciągać.
Dalej Igor pojechał na leczenie do Moskwy, gdzie usunięto mu śledzionę i przeszczepiono naczynia krwionośne przewodu pokarmowego. Rodzicom powiedziano, że ma minimalne szanse na przeżycie. W czasie operacji wyszło na jaw, że nie ma nawet krwi do przetoczenia. Nagle okazało się, że jedna z lekarek ma dokładnie taką samą grupę krwi. Położyła się obok i wykonano bezpośrednią transfuzję.
– Potem jakoś wszystko się ułożyło. Pewnie to ta wola życia sprawiła – dodaje.
Pytam Igora, czy śni się mu Czarnobyl?
– Nie, nigdy się nie śnił. To przecież przeszłość, a trzeba żyć przyszłością – mówi.
W szpitalu im. Burdienki Igora odwiedzała Natasza. Razem uczyli się w moskiewskiej zawodówce i mieszkali w tym samym internacie. Natasza odprowadzała Igora do wojska.
– Byliśmy tylko przyjaciółmi. Miłość przyszła potem – opowiada.
Proszę Igora o pokazanie swoich starych fotografii. Zaprasza mnie do domu – mieszkania w bloku z wielkiej płyty, gdzie młode małżeństwo otrzymało mieszkanie na początku lat 90. Drzwi otwiera nam Natasza – zaprasza na obiad, a potem już tylko opowiada. Czarnobyl wraz z Igorem stał się częścią życia Nataszy.
– Wtedy nic nie rozumieliśmy — mówi. – Kto mógł wtedy cokolwiek zrozumieć, kiedy nie było żadnych informacji, tylko domysły.
Czekała na Igora, a on przyszedł z trzema czerwonymi goździkami.
– Otwieram drzwi – wspomina – a on milczy i się uśmiecha. Potem wyjmuje abecadło i pokazuje „nie mówię”. Pospacerowaliśmy i się rozeszliśmy, ciężko było powstrzymać się od łez. To był wrażliwy człowiek.
Gdy Igor leżał w szpitalu im. Burdienki, Natasza przyjeżdżała w odwiedziny.
– Nocowałam na ławkach. Rozścielałam gazetę. Trochę pospałam i potem znów do niego. A do tego pracowałam – opowiada.
Gdy Igor dochodził do siebie w rodzinnym domu, stracił kontakt z Nataszą. Po przyjeździe do Moskwy jakoś ją odnalazł poprzez biuro adresowe – przypomniał sobie jej rok urodzenia i imię ojca.
– Znalazłem, przyjechałem – mówi Igor. – I odtąd jesteśmy już razem 28 lat.
– Od tej pory, gdy otworzyłam drzwi, jesteśmy razem – potwierdza jego żona. – Pomyślałem wtedy, że to los i nie mogłam mu powiedzieć “do widzenia”.
Pytana o to, co pomaga im w życiu, odpowiada:
– Miłość, miłość, właśnie miłość — i twierdzi, że z Igorem jakby spletli się korzeniami.
Kobieta opowiada, że w 1991 r. gdy się żenili, wszyscy mówili, że to bez sensu.
– Pytali, po co za niego wychodzę, skoro on umrze za 2-3 lata. A my odpowiadaliśmy: nie doczekacie się. Potem przez 28 lat przeszliśmy razem przez wodę i ogień.
Igor i Natasza mają dwie córki. Dasza ma już 26 lat i jak mówi Natasza, do dziś ojciec jest dla niej numerem 1. Urodziła się w 1992 r. i do ostatniego momentu małżeństwo bardzo martwiło się o jej zdrowie i specjalnie robili USG ciąży w instytucie genetyki.
Dziesięcioletnia Sonia mówi, że ma ojca bohatera.
– Dziwię się tacie – opowiada dziewczynka. – Jak udało mu się to wszystko przetrzymać i zawsze mieć pozytywne nastawienie. Tata jest i cichy, i radosny, i spokojny, i bardzo delikatny. Uczy, jak można żyć, mając tyle problemów.
– To one mnie uczą – śmieje się Igor.
Igor pokazuje nagrania z 1994 r. – gdy przyjechali do nich rosyjscy i zagraniczni dziennikarze. Na ekranie komputera widać młodych Igora, Nataszę i maleńką Daszę siedzących w mieszkaniu, w którym jesteśmy.
– Opowiedzcie, jak radzicie sobie z tymi problemami, które wtargnęły w wasze życie w 1986 r.? – pyta jeden z dziennikarzy.
– Jeśli chodzi o chorobę, to na razie jakoś dajemy radę – odpowiada 30-letnia wtedy Natasza. – Ja z Igorem czuję się, jak bym była za kamiennym murem. On jest bardzo dobry i to widać. Gdy poczuje się gorzej, biorę na niego część tego cierpienia. Gdy ja przechodzę kryzys nerwowy, on bierze to na siebie.
Młodemu małżeństwo w latach 90. z trudem udawało się związać koniec z końcem. Nie można było kupić lekarstw. Na starych nagraniach Igor skarży się na brak pieniędzy.
– Zjeżdżałam całą Moskwę, żeby kupić lekarstwo, nieszczęsny Cuprenil – Natasza wspomina, jak szukała leku stosowanego przy zatruciach. – Ludzie szli na rękę. Pamiętam szefową apteki nr 1, która wyszła do mnie i zapytała, jak może pomóc. Zadzwoniła dokądś, do jakiś magazynów i tam z zaskórniaków, z sejfu wyjęli nam tabletki, nawet bez recepty. Udawało się nam dzięki ludziom. Potem w państwie zaczął się robić porządek i leki znowu wróciły.
Kilka lat temu stan Igora znowu zaczął się pogarszać – prawie przestał mówić, nie wstawał z łóżka i przestał nawet rozpoznawać najbliższych. Tracił przytomność i ostatecznie wpadł w śpiączkę.
– Prawie go straciłam, strasznie było kłaść się spać. Z rok nie spałam, wbiegałam i trącałam go – oddycha, nie oddycha? Ciepły jeszcze? Dzięki Bogu udało nam się, otrzymał pomoc. Dobrych ludzi spotkaliśmy na swojej drodze, bardzo nam pomagali.
Igor uważa, że uratowanie mu życia jest dziełem losu.
W czerwcu 2018 r. Igorowi przeszczepiono wątrobę. Po tym jego stan znacznie się polepszył. Powróciła pamięć, zaczął chodzić i lepiej mówić.
– Ludzkość często nie rozumie swojego stosunku do przyrody, do swojego bezpieczeństwa – podkreśla. – Należy się do tego co robisz czy budujesz, odnosić odpowiedzialnie. Wydaje mi się, że ludzkość nie poszła właściwą drogą w kwestii postępu technicznego i wykorzystania atomu. Czy Czarnobyl może się powtórzyć? Z łatwością – uważa mężczyzna.
Najtrudniej jest Igorowi żegnać na zawsze przyjaciół z organizacji czarnobylców. A ci umierają po kolei. Sam Igor dziś już nie oskarża nikogo o doprowadzenie do katastrofy.
– Wtedy był taki czas – a teraz już nie ma kogo winić. Ci ludzie już nie żyją.
Igor pracuje w sektorze budowlanym. „Mój tata jest dyrektorem” – podkreśla jego córka Sonia. Otrzymuje emeryturę i się nie skarży. Pytany, czy ma jakieś problemy, o których chciałby opowiedzieć. Uśmiecha się:
– Nie. Wszystko w porządku.
Masza Makarowa, jb/belsat.eu