„Oddzwonię później, jestem na proteście”. Dlaczego Ormianom wyszła rewolucja


Rewolucja w Armenii weszła na wyższy poziom i zaraz się zakończy. Teraz to już nawet nie całkiem rewolucja. Bardziej polityczny karnawał i happening online. Po euforii i ulicznym święcie, na które wyszedł chyba cały Erywań, liderzy protestu ogłosili „restart akcji”.

To dosłowny cytat dotyczący przyszłości aksamitnej rewolucji w Armenii. Zakończy się ona ostatecznie, gdy zostanie prawnie ustalona forma przekazania władzy pomiędzy partią rządzącą i opozycją.

Dlaczego teraz?

Pierwsze pytanie, jakie w Erywaniu zadajemy wszystkim ekspertom: oczekiwaliście, że tym razem coś się uda? Odpowiadają: nie. Większość z nich z nich stała się optymistami dopiero teraz, gdy Serż Sarkisjan sam postawił krzyżyk nad swoją polityczną przyszłością. Jeśli pozostawić terminy politologiczne, to odpowiedź na pytanie: dlaczego teraz wyszło jest tak prosta, że wręcz banalna. Ludzie uwierzyli w siebie. O tym, że nikt nie traktował protestów w Erywaniu poważnie świadczy choćby to, że światowe media (od Associated Press do Russia Today) wysłały tam korespondentów, gdy Ormianie wyszli świętować zwycięstwo.

Księgowy Armando Krakowski, którego spotkaliśmy na Placu Republiki, mówi: przychodzę tu już szósty dzień i będę przychodzić dalej. Jego historia jest bardzo podobna do dziesiątków innych. W pewnym momencie dołączył się do protestów opozycji i zdecydował: nadszedł czas zmian.

Skoro ja mogłem, to ty też

Wszystko stało się bardzo szybko, właściwie w ciągu kwietnia. Prezydent Serż Sarkisjan w 2014 roku publicznie ogłosił, że nie zamierza pozostać u władzy i po zakończeniu prezydentury ubiegać się o fotel premiera. Po końcu kadencji „nagle” zmienił swoją decyzję (zmieniły się też czynniki wewnętrzne) i postanowił znów być głową państwa, tym razem jako premier. Przy czym usunął wcześniej wszelkie ograniczenia władzy szefa rządu, takie jak kadencyjność. Za swoje główne zadanie uznał nie mniej, nie więcej, a rozwiązanie konfliktu w Górskim Karabachu. Według jego własnych rachunków, potrzeba na to jeszcze 50 lat. Czyli premier rozwiązywałby problem do 2068 roku, nie naruszając przy tym konstytucji.

Aktywiści rozdają plakaty w centrum Erywania. Z dachu samochodu kręci operator Biełsatu Alaksandr Barazienka

W odpowiedzi na to najpierw powstał ruch „Rzuć Serża”, a równolegle Nikol Poszynian założył ruch „Zrób krok”. Na znak protestu przeciwko premierostwu Sarkisjana Poszynian pojechał do Giumri – drugiego największego miasta Armenii. Wrócił stamtąd pieszo, pokonując 200 kilometrów. Jego przesłanie jest proste: „skoro ja mogłem, to ty też możesz”. Dwie kampanie w pewnym momencie łączą się w jedną: „Zrób krok – Rzuć Serża”. I to podziałało.

Nikol Poszynian

Jest to też odpowiedź na pytanie, dlaczego Poszynian, który w normalnym życiu nie nosił brody, wygląda teraz jak el comandante. Od czasu marszu z Giumri nie zdążył się jeszcze ogolić. I rzeczywiście, podczas protestów Poszynian rzeczywiście zdążył się upodobnić do bohatera wojny w Karabachu, którego znają tu wszyscy. Porównajcie go ze zdjęciem Monte Miełkoniana. Oczywiście Poszynian mógłby zdjąć bandaż, ale po co.

Oczywiście jest to bardzo uproszczony obraz, ale tak na pierwszy rzut oka było. Ludzie nie wyszli na ulice przeciwko skorumpowaniu władz (no bez przesady, Ormianie wiedzą o tym od dawna). Po prosty czym innym jest korupcja, oszustwa wyborcze, a czym innym totalne chamstwo – mówi Biełsatowi Stiepan Grigorian, dyrektor Centrum Analitycznego ds. Globalizacji i Współpracy Regionów. Ten były ambasador, urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Armenii, podczas protestów był zatrzymany dwukrotnie. Na pytanie, czego Ormianie oczekują od nowych władz ma prostą odpowiedź: poprawy warunków życia. Co do globalnej szachownicy – chcą pracować z wszystkimi: Rosją, EU, USA, Iranem.

Nowe media

Sami Ormianie nazywają tą rewolucję wszechobecnym streamem czy rewolucją live. Wszystko jest na żywo w internecie, rewolucja odbywa się w sieciach społecznościowych, internetu nie starcza dla wszystkich demonstrantów. Protest jest jednocześnie zdecentralizowany, głównie dzięki mediom społecznościowym, i z charyzmatycznym liderem, którego zaakceptowała i pokochała ulica. A tej powszechnej miłości i poparcia jeszcze tydzień temu nie było – wszystko zmieniło się, gdy odszedł Serż. Naprawdę, wzrusza do łez, gdy 10-letni demonstrant krzyczy razem z rodzicami: Niko-Niko!

Czy władze mogły stłumić protesty? Oczywiście. Już na samym początku premier Sarkisjan puszczał do demonstrantów oko i przypominał o 2008 roku. Wtedy, podczas demonstracji po wyborach prezydenckich zastrzelono 10 osób.

Dlaczego teraz było inaczej? Po pierwsze, Serż sam się wycofał, zniknął z przestrzeni publicznej, przestał przejawiać inicjatywę. Po drugie, na ulice wyszło nawet 130 tysięcy osób. W kraju, w którym oficjalnie mieszkają 3 miliony osób, a faktycznie nie więcej niż 2,5 miliona (i warto podkreślić, że Ormianie są bardzo mocno zintegrowanym narodem) – ostrzelanie 130 tysięcy oznacza strzelanie do całego narodu. A to już wojna domowa. Biorąc pod uwagę wojnę w Karabachu, nikt nie chciałby utworzenia drugiego frontu.

Ludzie na protestach w Erywanie

W związku z tym, wszystko odbyło sie zaskakująco pokojowo. W duchu Mahatmy Gandhiego, chociaż sam Poszynian mówi, że jego wzorem jest Nelson Mandela. Ekspert medialny Sarmieł Martirasjan dodaje, że bardzo ważną rolę odgrywają młodzi ludzie, studenci, którzy w pewnym momencie dołączyli się do protestów. No i oczywiście internauci, znowu. Rządząca Republikańska Partia Armenii nie tylko nie mogła wygrać wojny na lajki – jej zwyczajnie nie było w sieci.

Autorytaryzm w wersji light

Na pytanie, czy w Armenii rzeczywiście panuje miękka wersja autorytaryzmu, nasi współrozmówcy odpowiadają przecząco. Ostatnimi czasy władze zaczęły dokręcać śrubę. Za kratami jest około 30 więźniów politycznych. Ale gdy się na to patrzy przez białoruski pryzmat, to jest o light. Wystarczy porównać zatrzymania podczas protestów: w Armenii można co najwyżej dostać mandat i 3 godziny aresztu – dłuższy tylko przy przestępstwach kryminalnych. A na Białorusi można nie opuścić aresztu śledczego. Tu liderzy opozycji są w parlamencie. U nas wszyscy dopiero co wyszli zza krat. No i liczba prezydentów – dopiero Sarkisjan był tym, który spróbował zostać na dłużej.

Ale są i podobieństwa. Zastanawiając się, co można nazwać armeńską „ropą” (poza koniakiem) rozmówcy Biełsatu wyliczają: kopaliny (miedź, złoto, molibden), turystyka, IT. Ta ostatnia gałąź przemysłu staje się ostatnio coraz bardziej popularna, chociaż Ormianie przyznają – Białorusini są w tym lepsi. Armenia powoli odchodzi od outsourcingu i próbuje zarabiać na produkcji programów. Na Białorusi mamy swoje World of Tanks, tu jest PicsArt. I chociaż o tym nie słyszałem, to wszyscy w Erywaniu twierdzą, że to przyszłym konkurentem Instagrama jest program stworzony w Armenii.

Centrum Erywania

Programiści zarabiają w Armenii i na Białorusi zbliżone pieniądze, około 2000 dolarów. Diabeł tkwi w szczegółach. U nas informatycy wspierają przemiany za pomocą crowdfundingu, w Erywanie pracownicy IT stali się jedną z grup, która masowo poparła przemiany na ulicach. U nas w pewnym momencie modna stała się współpraca z władzą, stało się to oznaką powodzenia. W innych postsowieckich państwach robią inaczej – po prostu zmieniają władze.

Dyrektor Instytutu Kaukazu Aleksandr Iskanderjan poprawia mnie: my już nie żyjemy w postsowieckim (nie ma już takiego) a w post-postsowieckim świecie. Armenia jest dziś bardziej podobna do Grecji lub Kirgistanu, ale wcale nie do Białorusi.

Zapewne pan Iskanderjan ma rację. Ale Alaksandr Łukaszenka obserwuje Armenię i porównuje swój los z Sarkisjanem, a nie z prezydentem Grecji. a my patrzymy razem z nim.

Jeszcze jedno post-postsowieckie państwo przewróciło kartę swojej historii i kroczy przed siebie, wraz ze swoimi nowymi liderami. Nikol Poszynian zagrał va banque. Mógł przegrać, jasne że mógł. Ale zwyciężył, a przynajmniej ulica wybrała swojego nowego premiera.

Arkadź Niasciarenka, PJ, belsat.eu

Aktualności