Pod portretami weteranów wojny oraz Lenina i Stalina zgromadziło się dziś w stolicy Białorusi ok. 500 osób.
Władze miejskie nie zezwoliły w tym roku na przemarsz przez centrum Mińska, o co prosili organizatorzy. Pozwolono im tylko przeprowadzić miting w pobliżu Placu Zwycięstwa. Rok temu marszu też zakazano, ale w ostatniej chwili zmieniono zdanie. Tegoroczny zakaz od razu zauważono więc nawet na Kremlu:
– Nie zawsze można zrozumieć, o czyje decyzje chodzi i co je spowodowało – oznajmił Dmitrij Pieskow, rzecznik prezydenta Putina.
Po przejściu przez przez bramkę z wykrywaczem metali, trzeba pokazać milicjantowi zawartość torby i już można wmieszać się w tłum koloru khaki z czerwonymi plamami transparentów.
– Nasza sprawa jest słuszna, zwycięstwo będzie nasze!” – czytamy hasło z lat wojny. Kobieta z naręczem wstążeczek św. Jerzego podaje je zgromadzonym.
– Nie, z waszą telewizją nie chcę rozmawiać – odwraca się.
To Walancina Ściapanawa, była dyrektor mińskiego festiwalu filmowego „Listapad”.
Rzuca się w oczy liczba ludzi w sowieckich mundurach. I to głównie… matek z małymi dziećmi. Jedna wypożyczyła taki mundurek dla dwuletniego synka. Obok nastolatek naciąga na głowę furażerkę z rosyjską flagą.
– Kupiliśmy na minionej defiladzie, w Moskwie – mówi z dumą jego matka.
Obok przechadza się mężczyzna z portretem Stalina. Dlaczego Stalin, a nie dziadek lub ojciec?
– Nawet nie wiem, czym moi krewni walczyli i gdzie walczyli. Przyniosłem więc taki portret. A kogo mam jeszcze wziąć? – A wyście się przyczepili do Stalina ze swoimi represjami – irytuje się jego towarzyszka. – A dzisiaj niewinni ludzie to nie siedzą? A jak człowiek był zdrajcą ojczyzny, to powinien siedzieć! Dwa miliony, nie dwa… Nie da się tego przecież policzyć.
Niedaleko stoi chłopak z dziewczyną. Oboje – w mundurach NKWD. Przyjechali z Moskwy.
Nad „Nieśmiertelnym Pułkiem” widać też portret Lenina, który zmarł przecież na długo przed wybuchem wojny.
– Gdyby nie było Lenina, nie byłoby Stalina. I zwycięstwa by nie było – przekonuje ściskający drzewce uczestnik akcji. – I gospodarka była normalna, a nie kapitalistyczna. Sprzedali cały kraj, a sami – w nędzy i łajnie – dodaje. – Uważaj, co i komu mówisz, durniu… – syczą z tyłu koledzy.
Po jakimś czasie demonstranci dochodzą do miejsca, w którym zlewają się z uczestnikami prorządowej imprezy o nazwie „Białoruś pamięta”. Tam z kolei zebrano delegacje zakładów pracy, członków organizacji Biała Ruś i oficjalnego Białoruskiego Republikańskiego Związku Młodzieży.
Z trybuny przemawia Alaksandr Łukaszenka, który przyjechał ze swoimi synami. Ludzie słuchają go nieuważnie. Są zajęci robieniem zdjęć dzieciom w mundurach czerwonoarmistów.
– U nas w rodzinie zawsze uważano, że jak nie służyłeś w wojsku, to nie jesteś facet. Uczymy tego synów od dzieciństwa – mówi ojciec rodziny, obwieszony gromadką dzieci. – Trzeba przygotowywać przyszłych żołnierzy, na świecie jest niespokojnie.
Z synem przyszedł też prorosyjski aktywista Siarhiej Łanawienka. W klapie kurtki ma znaczek z flagą tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Wkrótce wybiera się do Doniecka – „zawieźć pomoc humanitarną”.
Są też motocykliści z mińskiej filii „Nocnych Wilków”. Nie chcą opowiedzieć nawet, gdzie walczyli ich dziadkowie, których portrety podobno przynieśli.
– Przychodźcie do nas na nieformalną rozmowę – zaprasza ich szef, Alaksiej Wakulczyk.
Czuć od niego alkohol.
A za wielkim banerem z napisem „Nieśmiertelny Pułk” stanęły dwie panie z chorągiewkami w rosyjskich barwach. Na pytanie, po co je przyniosły, odpowiadają:
– No, to takie braterstwo narodów… Ale jeśli szczerze, to sprawa osobista: prawie wszyscy nasi krewni wyprowadzili się do Rosji. Rozumiecie, Rosja to nasz los.
Kaciaryna Andrejewa, cez/belsat.eu, zdj. Iryna Arachouskaja/belsat.eu