Mieszkańcy wsi Motol na Polesiu są pewni, że moda na kożuchy w ZSRR urodziła się właśnie tam. Teraz jednak nie ma komu przekazać miejscowej tradycji. Biełsat pojechał poznać zapomnianą historię motolskich baranic.
– Taki kożuch sto lat będziesz nosić i nie znosisz, – mówi Sciapan Pauławicz Malis, wyciągając z zakamarków kilka “dublonek”- kożuchów i kurtek z garbowanej owczej skóry. Wszystkie stworzył własnoręcznie.
Pan Sciapan szył baranice przez ponad 50 lat. Przestał, gdy skończyła się moda i zniknął popyt.
Odnalezienie w agromiasteczku wspaniałych kożuchów okazało się niełatwą sztuką. Zamieszkujący Motol pod Brześciem rzemieślnicy przez długie dziesięciolecia słynęli ze swoich wyrobów i żyłki do interesów.
Otoczone bagnami miasteczko nie miało zbyt wiele gruntów dla rozwoju rolnictwa, jednak jego mieszkańcy zawsze znaleźli sposób na zarobek. Po wojnie, w warunkach komunizmu, udało im się nawet stworzyć intratny biznes, który rozsławił miejscowość prawie na cały świat.
W latach 60, 70 i 80 po ciepłą zimową odzież przyjeżdżali tu kupcy ze wszystkich krajów ZSRR, Polski, a nawet Argentyny. Gdy moda umarła, mieszkańcy przestali tworzyć baranice, jednak niektórzy motolcy zachowali unikatowe egzemplarze w swoich chatach.
– Po owcze skóry jeździliśmy do Rosji – obwodu briańskiego, kałuskiego i smoleńskiego. Nie każdy mógł trzymać owieczki, a kożuchy prawie w każdej chacie szyli. Morze ludzi przyjeżdżało – ze wszystkich końców Polski, z ZSRR. Szczególnie w latach 70. i 80. handel kwitł. Cała białoruska elita w naszych kożuchach chodziła. Naczelnicy KGB, wydziału specjalnego (kontrwywiadu) KGB, prokuratorzy. Wszyscy tu byli. Kurteczki, palta, baranice. Męskie i żeńskie. Rocznie po 200 skór przerabialiśmy – na jeden kożuch schodziło po 6 czy 7. Nie było kiedy spać, nie było kiedy się umyć, nawet piwo wypić. Bo siedzisz za maszyną, szyjesz, a jak uszyłeś, to trzeba było lecieć sprzedawać. Piekielna to praca była – opowiada Sciapan Malis.
Jak mówi pan Sciapan, jeden motolski kożuch kosztował wtedy od 400 do 600 rubli. W tym samym czasie średnia pensja wynosiła 150 rubli. Mieszkańcy wsi zarabiali wtedy dobrze i wielu trzymało swoje pieniądze w banku – jak inni Białorusini stracili swoje oszczędności podczas hiperinflacji na początku lat 90. XX wieku.
Proces wyrobu kożuchów był był bardzo ciężki. By się tym zajmować, trzeba było być silnym człowiekiem – wspomina rzemieślnik.
– Bierzesz baranicę i moczysz ją w wodzie. Potem kosiskiem zdejmujesz resztki, albo jak gdzieś mięso zostało. Skrobiesz, aż skóra będzie czysta. Potem trzeba było zrobić specjalny zakwas z mąki – żytniej, owsianej i pszenicznej. Dlatego, że chemia zżera skórę, a u nas wszystko było naturalne i dlatego wieczne. Na litr takiego kwasu dajesz 300 gram soli i tydzień musi stać. W taki kwas kładziesz kilka warstw baranicy, po kilku dniach zmieniasz kolejność skór. Potem suszysz na górce i znów moczysz i ugniatasz. Rozciągasz i znów czyścisz, by było jak zamsz. A potem już “dubisz”.
“Dubka” to specjalny sposób farbowania skór. Pożądany kolor otrzymywało się za pomocą dębowej kory, która barwiła biały kożuch na jasny brąz. Po farbowaniu baranicę znowu suszono i dopiero po tym można było szyć. Cechą charakterystyczną dla Motola było wyszywanie kożuchów różnokolorowymi nićmi, które zdobiły odzież. Cały proces zajmował ponad miesiąc.
– A czy teraz nosicie kożuchy? – pytam się Sciapana Pauławicza.
– No oczywiście! Przecież do ciepło! A jak zdrowo!
Jeszcze za czasów Polski wielu Żydów tu żyło, to może i po nich pozostało – mówi babcia Lena, która do emerytury była kierowniczką poczty w Motolu
I rzeczywiście, do II wojny światowej dużą część mieszkańców stanowili Żydzi. Tu urodził się w 1874 roku i przez 11 lat mieszkał przyszły pierwszy prezydent Izraela Chaim Weizmann. Jednak już w lipcu 1941 roku niemieckie wojsko stworzyło w miasteczku getto. Po miesiącu, w sierpniu wszystkich Żydów spędzono na plac targowy, skąd 1 400 mężczyzn zaprowadzono kilometr za Motol w kierunku wsi Osownica. Zmuszono ich do wykopania sobie grobów i wszystkich rozstrzelano. Następnego dnia żydowskie kobiety i dzieci zagrano do uroczyska Gaj, gdzie także spotkała je śmierć.
Ja powiedziała Lena Filipauna, wcześniej w wyszywanych kożuchach chodziło się do cerkwi, zakładano je na święta. W kożuchach kolędowano. Chociaż był on ciężki, to stanowił prawdziwy ratunek w czasie wielkich mrozów. Wyszywane ornamenty robiono ręcznie kolorowymi nitkami.
– Niech pani założy i sama zobaczy. Jest ciężki, ale ciepły – proponuje babcia Lena, rozciągając kożuch.
I rzeczywiście, nie tak łatwo jest nieść na sobie kilka kilogramów skóry, ale zimą w takim kożuchu można jechać lub iść gdzie się zechce.
– Wcześniej u nas wszyscy w kożuchach chodzili. Wie pani, po wojnie żadnej odzieży nie było. Teraz wszystkiego jest w bród, a wtedy wszystko trzeba było zrobić samemu. Przyjeżdżali z północy po kożuchy. Chata się nie zamykała. Mój chłop robił, i jego rodzice robili. Mój tata przyszedł z wojny bez obu nóg, ale też robił. Teraz młodzi nie chcą chodzić w kożuchach. Bo z nim, wie pani, trzeba być bardzo ostrożnym. Mole atakują. dy chodzisz, trzeba go suszyć. Wcześniej wszystko w gazety okręcaliśmy – mówi pani Lena.
Motolskie kożuchy nie wytrzymały konkurencji chińskiej i wietnamskiej tandety. Potem rynek zalały skórzane kurtki i kożuchy z Turcji. Niestety, kolejne wyjątkowe dziedzictwo Białorusi odchodzi w niebyt. Czasy tych, którzy kiedyś tworzyli kożuchy, przeszły. Przekazać tradycję nie ma komu, bo młodzi nie chcą się uczyć na kuśnierzy. Dziś unikatową zimową odzież można zobaczyć w muzeum krajoznawczym w Motolu albo w Boże Narodzenie, gdy miejscowi rzemieślnicy zakładają swoje sławne kożuchy i idą, jak dawniej, kolędować.
Tekst: Paulina Walisz, pj/belsat.eu
Zdjęcia: Wasil Małczanau