Ludzie na beczce prochu. Reportaż z Górskiego Karabachu


Rok temu w Górskim Karabachu ziemia pomiędzy ormiańskimi i azerskimi wojskami zaczerwieniła się od krwi. Po obu stronach zginęło nie mniej, niż dwieście osób, rozbito czołgi, zestrzelono śmigłowce – takiej eskalacji w regionie nie było od 22 lat, od czasu zawieszenia aktywnej fazy wojny karabaskiej. Wstrzymany, ale nie zakończony konflikt znów mógł stać się pełnowymiarową wojną i poważnie zdestabilizować sytuację na całym południowym Kaukazie.

Dziennikarz Aleś Zahorski pojechał do Górskiego Karabachu, by wyjaśnić, jak udało się uniknąć wojny, jaką rolę w regionie gra Rosja i jak ma wyglądać pokój, o którym marzą obywatele nieuznawanej republiki.

Rosyjsko-białoruski ślad

Na pierwszej linii

„Wyobraźcie sobie ojczyma, który przynosi nowiuśkie pistoleciki swoim pasierbom i pozwala im pobawić się trochę w wojenkę. I pilnie dogląda, by się nie pozabijali. Taka jest w przybliżeniu rola Rosji w naszej wojnie. Tylko, że „pistoleciki” u tatusia kupujemy, przy czym strona ormiańska zaciąga na to w Rosji kredyty. Zaczarowane koło!” – taki przykład dla lepszego zrozumienia istoty konfliktu przywołał jeden z erywańskich dziennikarzy-aktywistów, którzy towarzyszą nam w drodze do Stepanakertu.

Nam, czyli grupie zagranicznych dziennikarzy i blogerów, którzy zostali zaproszeni do zobaczenia Arcachu, jak po ormiańsku nazywany jest Karabach. Nieoficjalnym celem wizyty jest wsparcie znanego blogera Łapszyna, którego białoruskie władze oddały Azerbejdżanowi.

Jednostka wojskowa przed linią demarkacyjną

Dla mnie jest to już trzecia wizyta w Republice Górskiego Karabachu, poprzednim razem byłem tam rok temu, podczas zaognienia sytuacji na froncie. Udało mi się wtedy nawet trafić do siedziby miejscowej bezpieki, gdzie, po przeszukaniu i profilaktycznej rozmowie, karabascy czekiści chwalili się białoruskimi przodkami i gratulowali „dobrego Ojca Łukaszenki”. Teraz, po historii z Łapszynem, ocena białoruskich władz przez mieszkańców Arcachu zmieniła się o 180 stopni. Wypominali Białorusi sprzedaż broni Azerbejdżanowi. Po raz pierwszy w ciągu wszystkich lat moich podróży przyszło mi przepraszać za naszych polityków i bronić się, mówiąc że politycy (a dokładniej tej jeden polityk) to jeszcze nie wszyscy Białorusini.

Źródła konfliktu

Płot z tablic rejestracyjnych z czasów sowieckiego Azerbejdżanu

Konflikt armeńsko-azerski ma długie korzenie. Właściwymi fundamentami współczesnej krwawej wojny jest podjęta w latach dwudziestych XX wieku decyzja władz radzieckich o włączeniu zamieszkałego przez Ormian regionu w skład Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Zbrojny opór Ormian został wtedy zduszony przez azerskie wojska i Armię Czerwoną. Bez względu na mniej lub bardziej pokojową koegzystencję dwóch narodów w czasach sowieckich, rozwój ruchów nacjonalistycznych w Armenii i Azerbejdżanie, który rozpoczął się w czasach pierestrojki, doprowadził do otwartego konfliktu.

Za jego początek uznaje się pogromy Ormian w Sumgaicie, po których Obwód Autonomiczny Górskiego Karabachu ogłosił wyjście z Azerskiej SRR i dołączenie do Armeńskiej SRR. Gdy Azerbejdżan próbował siłą odzyskać niepokorny region, rozpoczęły się krwawe walki, które pochłonęły dziesiątki tysięcy ofiar. Po dwóch latach ciężkich walk, dzięki mediacji Rosji zostało podpisane porozumienie o wstrzymaniu ognia i konflikt został przygaszony. Doprowadziło to de facto do powstania niezależnej Republiki Górskiego Karabachu, choć niepodległości kraju nie uznało żadne państwo świata, nawet Armenia. Strona armeńska zastrzega przy tym, że w wypadku rozpętania wojny w Karabachu przez Azerbejdżan, Armenia nie tylko uzna niepodległość Karabachu, ale i zawrze z nim umowę o współpracy wojskowej.

Rozwój gospodarczy w warunkach wojennych

Karabaska policja

W ciągu ostatnich ośmiu lat gospodarka Górnego Karabachu wykazywała stabilny wzrost PKB, na poziomie 9-11%. Za pieniądze przedsiębiorców z ormiańskiej diaspory zostały zbudowane zakłady w Drmbonie i innych miejscowościach, gdzie wydobywane i przetwarzane są złoto, miedź i molibden. Mimo to, absolutna większość ludności zatrudniona jest w budżetówce, armii, branży budowlanej i rolnictwie, bo innej pracy zwyczajnie tam nie ma. Co roku Armenia daje Karabachowi międzypaństwowy kredyt, który jest podstawą budżetu nieuznawanego kraju. Na przykład w 2016 roku było to około 55% karabaskiego budżetu.

„Wszyscy dobrze rozumieją, że tych kredytów nikt nigdy oddawać nie będzie. Faktycznie utrzymujemy Karabach za nasze pieniądze. W jakimś stopniu przypomina to rosyjskie kredyty dla Białorusi. Co prawda, w przeciwieństwie do Rosji, nam nigdy nie przyjdzie do głowy pomysł, by je to finansowanie odciąć” – żartują moi nowi erywańscy znajomi.

Faktyczną pomocą są też przekazy od ormiańskiej diaspory. W 2016 roku na konto rządu Republiki Górskiego Karabachu osoby prywatne i przedsiębiorstwa wpłaciły ponad 11 milionów dolarów. Celem zbiórki była likwidacja następstw azerskiej agresji.

Szuszy, jedno z największych karabaskich miast, zostało w czasie wojny prawie całkowicie zrujnowane

Każdy mieszkaniec Karabachu z pewnością pochwali się tym, że w jego maleńkim kraju nie ma korupcji i biurokratycznych przeszkód.

Sekret jest prosty: numer komórki premiera znany jest wszystkim Karabachom, tak jak i jego chęci, by pomóc wszystkim obywatelom. Mówią, że ten numer można wykręcić, gdy pojawiają się jakiekolwiek problemy z urzędnikami.

Dzięki takiej otwartości i szeregowi udanych reform gospodarczych, premier zajmuje swoje stanowisko już prawie dziesięć lat.

Z nadziejami na pokojową przyszłość

Centrum TUMO w Stepankercie

Pierwszym miejscem, które pokazano nam w Stepankercie była filia wyjątkowego centrum kreatywnych technologii TUMO. Założone za pieniądze amerykańskiego Ormianina Sema Simaniana, centrum działa w Erywaniu, Giumri, Dyliżanie i Stepankercie. Nastolatków uczy się tu za darmo podstaw programowania, animacji komputerowej, modelowanie trójwymiarowego, robotyki, tworzenia gier, filmów i mediów cyfrowych, a także wielu innych rzeczy. Program nauczania,  oparty na samokształceniu i warsztatach, zajmuje dwa lata. Nastolatka orientują na wynik, a nie na oceny, dlatego punktów się tu nie stawia. W ubiegłym roku to centrum zajęło pierwsze miejsce w rankingu najbardziej innowacyjnych szkół świata.

W TUMO wykładają głównie uznani specjaliści rekrutowani z ormiańskiej diaspory, których specjalnie zaprasza się na jakiś czas do historycznej ojczyzny, opłacając im tylko przylot i zakwaterowanie. Za przykład może posłużyć przewodnik po centrum i jego dyrektor, Ormianin z Paryża. Wykład o podstawach kreatywnego pisania (creative writhing), na który nas zaproszono, prowadził zastępca redaktora rosyjskiego wydania czasopisma Esquire. Wykład miał format quizu: słuchacze mogli zapytać innych o wszystko, co ich interesuje, więc zostaliśmy praktycznie zasypani pytaniami karabaskich nastolatków. Gdy dowiedzieli się, że jestem z Białorusi, zapytali mnie, czy po wizycie w Arcachu, nie boję się wrócić do domu.

Karabach z góry

– Powiedzcie, co sprawia, że jesteście szczęśliwi tu, w nieuznawanym i niespokojnym kraju? Jak wygrzebujecie się z tych zatrważających wieści, jakie płyną z frontu prawie codziennie? – zapytał ktoś z naszej grupy.

– Szczęście, to możliwość życia na naszej ziemi, gdzie spoczywają nasi przodkowie, za którą walczyli nasi ojcowie i dziadowie. Szczęście jest wtedy, gdy tam na froncie nikogo dziś nie zabito i nie poraniono. Dlatego, że tam jest ktoś z każdej rodziny, a każda ofiara to może być twój brat, albo brat twojej przyjaciółki, kolegi z klasy, czy sąsiada. Nie ma u nas ani jednej rodziny, która by nie straciła kogoś na wojnie. Bardziej, jak o czymkolwiek, marzymy o pokoju. Chcemy kumplować się z nastolatkami z Azerbejdżanu. Ale co prawda, ich społeczeństwo jest całkowicie przesiąknięte nienawiścią do nas.

Nienawiść, czyli część polityki wewnętrznej Azerbejdżanu

Przed wyjściem na placówkę

Jak wspomniałem już wcześniej, pogrom Ormian w Sumgaicie stał się katalizatorem wojny karabaskiej. Poza tym, był to pierwszy w ZSRR wybuch masowych zamieszek o podłożu etnicznym.

Po de facto przegranej wojnie w Górskim Karabachu, władze Azerbejdżanu wzięły kurs na planowaną politykę ormianofobii. To jak w starym antysemickim żarcie, „jeśli w kranie nie ma wody – to wypiły ją Żydy”, tylko w tym przypadku obwinia się zawsze Ormian. Obecnie, by złamać czyjąś karierę wystarczy oskarżyć go o posiadanie ormiańskich korzeni, albo związek z Armenią. Azerskie władze państwowe często się tym posługują w stosunku do swoich oponentów politycznych.

Dochodzi więc do naprawdę absurdalnych sytuacji:

– Masz jakichś wrogów w Baku? Można łatwo zatruć im życie. Wystarczy zadzwonić tam z ormiańskiego numeru i powiedzieć coś na kształt: „Dzięki za wykonaną pracę! Przelew zaraz pójdzie”. Efekt jest stuprocentowy! – żartują erewańscy dziennikarze.

W rzeczy samej, większość z nich posługuje się swobodnie językiem azerskim i w miarę możliwości przeciwdziała wszechobecnej propagandzie. Znaczna część ormiańskich stron informacyjnych ma swoje azerskie i tureckie wersje (oba języki są bardzo podobne).

Najbardziej znanym przykładem barbarzyńskiej ormianofobii został Ramil Safarow, oficer sił zbrojnych Azerbejdżanu. Podczas ćwiczeń NATO w 2004 roku w Budapeszcie zapił śpiącego armeńskiego oficera, zadając mu 16 (!) ciosów siekierą w głowę. Został skazany przez węgierski sąd na dożywocie, a po sześciu latach przekazany stronie azerskiej.

W Baku Safarowa powitano jak bohatera i podarowano mu mieszkanie, dziękując za „czyn bohaterski”.

Bardzo smutno uświadomić sobie, w jakie morze nienawiści wpadła Białoruś przez nieprzemyślaną decyzję Łukaszenki.

Na linii ognia

„Jestem obrońcą swojej Ojczyzny, mojej świętej ziemi, wiary.”

Ostatniego dnia naszej wizyty odwiedziliśmy linię frontu. Chociaż de jure Karabach nie został przyznany Armenii, oprócz poborowych z Arcachu, służą tu też armeńscy żołnierze. W jednostce wojskowej dziesięć kilometrów czołowych okopów ubrano nas w kamizelki przeciwodłamkowe, przesadzono w wojskowe UAZy i zawieziono na sam „przodek”. Po drodze pogadaliśmy z oficerami.

– Nie mamy gdzie się wycofywać, tu jest nasza ziemia. Wiemy, że oddanie się do niewoli oznacza pewną śmierć, dlatego lepiej zginąć na pierwszej linii. My rozpaczliwie marzymy o pokoju, ale z takim sąsiadem trzeba być w ciągłej gotowości do wojny. Na przykład w tej wsi, w Tałysz, w tamtym roku troje staruszków zostało bestialsko zamordowanych przez azerskich dywersantów. Po tym wydarzeniu wieś opustoszała. Teraz się tam odbudowują, spodziewamy się, że do zimy powróci tu życie.

Według słów wojskowych, chcieliby nawet zmienić zawód, ale innej pracy tutaj nie ma. Dlatego też są gotowi codziennie narażać życie za żołd w wysokości 300-350 dolarów. Dla porównania, średnia pensja w Karabachu waha się między 150 a 200 dolarami.

Okopy na pierwszej linii

Z ormiańskich pozycji na strategicznym wzniesieniu dobrze widać azerską wieś leżącą w dolinie. Za nią leży jednostka wojskowa przeciwnika, z której prawie co dzień strzelają snajperzy. 28 marca na sąsiednim odcinku został zabity kolejny armeński żołnierz.

W okopach podeszli do mnie ormiańscy żołnierze, których interesowało, czy naprawdę jestem z Białorusi. Mówili, że ich dowódca ma do mnie sprawę. Generał przedstawił sie jako Walery i prosił o przekazanie prezentu „braciszkowi z Mińska”: arcańskiej tutowki (bimbru na morwie) i papierosów Ararat.

Już w Mińsku, podczas spotkania z Wołodziem (imię zmienione), udało mi się trochę dowiedzieć o jego losie. W czasie zmierzchu Imperium Sowieckiego minszczanin trafił do specnazu wojsk wewnętrznych ZSRR, które w związku z konfliktem etnicznym wysłano do Karabachu. Według słów Wołodzi, rozdzielali oni ormiańskie mitingi i azerską milicję, by nie dopuścić do przelewu krwi. W rezultacie, dostawali z obu stron. Gdy Związek Sowieckie się rozpadł i rozpoczęła się wojna, zaproponowano mu wstąpienie do nowopowstałej karabaskiej armii, w której szeregach przeszedł całą wojnę, dochodząc do stopnia porucznika.

Z prawdziwym błyskiem w oczach opowiadał, jak „prali Azerów”, i jak chciałby teraz w Donbasie „prać Ukropów”, ale lata już nie te, no i rodzina, dzieci i wnuki.

Według jego słów, cywilne życie niespecjalnie się mu udało, bo pracuje jako zwykły robotnik fabryczny, i jak nikt inny doświadcza „białoruskiego cudu gospodarczego”. Dlatego też czasem żałuje, że po wojnie wrócił do domu, a nie został w Karabachu. Takich jak on jest na Białorusi parędziesięciu, a kilku byłych towarzyszy broni rozpoznał nawet na zdjęciach z ostatniej wojny.

Czy wyjrzy słońce?

Symbolem Karabachu jest rzeźba „My i nasze góry”

Przyszłość Karabachu pozostaje nieokreślona.

Nie ma co oczekiwać na uznanie na arenie międzynarodowej. Pełnowymiarowa wojna, według mnie, także jest mało prawdopodobna, bo obie strony dobrze rozumieją jej skutki. Tak, jak i mało prawdopodobne jest zapobieżenie drobnym utarczkom granicznym, więc będą pojawiać się kolejne ofiary po obu stronach barykady. By przezwyciężyć nadzwyczaj wysoki poziom wzajemnej nienawiści, sąsiadujące narody potrzebować będą kilku pokoleń. Czy w takich warunkach Arcach może stworzyć współczesne, rozwinięte państwo, będące przykładem dla sąsiadów?

Zobaczcie całą galerię zdjęć z Karabachu:

Aleś Zahorski, PJr belsat.eu

Aktualności