Pod białoruską ambasadą w stolicy Wielkiej Brytanii stanął wczoraj łańcuch solidarności. Zgromadzeni okazali w ten sposób wsparcie dla więźniów politycznych Łukaszenki i innych ofiar represji przedwyborczych.
Pod siedzibę misji dyplomatycznej przyszło parędziesiąt osób. Demonstranci zachowywali się pokojowo. Przynieśli ze sobą biało-czerwono-białe alternatywne flagi Białorusi oraz transparenty po angielsku, rosyjsku i białorusku.
Uczestnicy londyńskiej akcji przyłączyli się w ten sposób do ogólnoeuropejskiego ruchu solidarności z Białorusią. Pikiety, marsze i łańcuchy solidarności odbyły się już m.in. w Duesseldorfie, Barcelonie, Warszawie, Kijowie, Wilnie, Białymstoku, Tallinie i Pradze. To reakcja na przedwyborcze represje na Białorusi.
9 sierpnia na Białorusi odbędą się wybory prezydenckie. Rządzący od 1994 roku Alaksandr Łukaszenka oświadczył, że nie odda władzy, a przeciwko demonstrującym obywatelom jest gotów użyć broni. Nieoficjalne sondaże internetowe mówią jednak, że popierają go tylko 3 proc. Białorusinów.
Od początku maja w kraju trwają przedwyborcze represje wymierzone w opozycję, jej zwolenników i dziennikarzy. W aresztach jest już pięciu opozycyjnych kandydatów na prezydenta. Do tysiąca zbliża się liczba zatrzymanych Białorusinów, którzy okazali swoją solidarność z aresztowanymi i wyszli na pokojowe demonstracje.
Obrońcy praw człowieka oświadczyli, że wybory już teraz odbiegają od demokratycznych standardów. Masowe represje wymierzone w obywateli potępiły państwa Zachodu, Unia Europejska i OBWE.
Przed wyborami prezydenckimi władze starają się zastraszyć także niezależnych dziennikarzy i blogerów. O swoich doświadczeniach z białoruskim aparatem represji opowiedział korespondent Biełsatu Zmicier Łupacz.
sk,pj/belsat.eu