Korupcyjne ośmiorniczki po białorusku? Raczej nie


Afera podsłuchowa w Polsce najpierw zachwiała rządem, a potem przyczyniła się do zmiany władzy w kraju. Czy afera podsłuchowa wykryta na Białorusi może wstrząsnąć nią tak samo jak Polską? Nie. A na pewno – nie tak samo.

Na Białorusi służby, w Polsce – prasa

Trzy lata nielegalnych podsłuchów na wielką skalę, ponad 2 tys. podsłuchanych, 20 wszczętych postępowań karnych. Wynik: skąpa informacja państwowej agencji BiełTA, oparta zresztą wyłącznie na oficjalnym komunikacie KGB. Tymczasem podobną aferą sąsiedni kraj żył ponad rok, w jej wyniku ze stanowiskami pożegnali się ministrowie i parlamentarzyści, a rządząca partia w końcu z kretesem przegrała w wyborach i straciła władzę. Czy takie trzęsienie ziemi napotka też Białoruś? Wątpliwe.

Bo najważniejsza różnica jest taka, że o aferze podsłuchowej w ich kraju Polacy dowiedzieli się nie, kiedy postanowiły ich o niej poinformować tajne służby, ale kiedy dowiedziały się o niej i postanowiły ujawnić media. Niezależne media. A służby oraz władze państwowe musiały potem odpowiadać na wiele niewygodnych pytań z ich strony.

Tymczasem BiełTA podaje pod dyktando KGB, że „podsłuchano ponad 2 tys. Białorusinów: wśród nich wiceszefa jednej z komend dzielnicowych milicji w Mińsku, przedstawiciela kierownictwa grodzieńskich struktur obwodowych Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych, funkcjonariuszy Komitetu Śledczego, dziennikarzy państwowych i niepaństwowych mediów, przedstawicieli organów celnych, wojskowych oraz kierowników i przedstawicieli organów władzy i administracji, a także przedsiębiorstw państwowych i prywatnych”.

I na tym… koniec. Ani nazwisk, ani treści. I na tym też polega różnica. Milczenie KGB zrozumieć można. Jasne jest też, że BiełTA nawet nie pomyślałaby o własnym śledztwie dziennikarskim bez „zielonego światła” z samej góry. To przecież nie tyle agencja informacyjna, co taka sama agencja rządowa jak ta wymieniona nieco wyżej. W przeciwieństwie do tego jak rozegrała się afera podsłuchowa w Polsce, na Białorusi wątek tego o czym i w jakich okolicznościach mówili podsłuchiwani pominięto całkowicie. Chociaż być może tylko na razie…

Scenariusz pisany cyrylicą?

„Efektem tego scenariusza są straty państwa polskiego. Nie wiem, jakim alfabetem jest pisany, ale wiem, i nie mam co do tego żadnych wątpliwości, kto będzie beneficjantem chaosu i osłabienia naszego państwa” – tak półtora roku temu mówił Donald Tusk, gdy przedstawiał w Sejmie wniosek o głosowanie nad votum zaufania dla swojego rządu.

Premier sugerował, że za aferą podsłuchową stały „osoby, które działały w dziedzinie połączeń gazowych między Polską a Rosją”. W tle miał być też handel węglem zza wschodniej granicy na wielką skalę oraz sytuacja na Ukrainie i w Europie.

„Czy dzisiaj w polskim Sejmie będziemy zabierać głos zgodnie ze scenariuszem który nie powstał tu w polskim Sejmie, ani w żadnej polskiej instytucji życia publicznego?” – pytał Tusk.

Rosyjski ślad, czy próba ukrycia ignorancji, niekompetencji i arogancji polityków z własnego podwórka i własnej partii? A może jedno i drugie. Jednak rząd PO już tego nie wyjaśni, ani się nie zrehabilituje. Wyborcy nie dali mu tej szansy. Po półtora roku Tusk nie jest premierem, dobiegają ostatnie dni premierostwa jego następczyni. W Sejmie, który wkrótce się zbierze, politycy PO będą w opozycji. Czy to skutek afery podsłuchowej? Po części na pewno tak.

Uwierzyć KGB

Czy afera podsłuchowa wykryta na Białorusi może wstrząsnąć nią tak samo jak Polską? Nie. A na pewno – nie tak samo. Już chociażby dlatego właśnie, że poinformowało o niej KGB. Oczywiste jest więc, że zwykły obywatel – widz, czytelnik, internauta – nie dowie się o niej wiele więcej, niż KGB sobie tego zażyczy. Jeżeli więc nawet poznamy nazwiska i treść rozmów podsłuchiwanych przez trzy lata urzędników, polityków funkcjonariuszy, dziennikarzy, managerów i dyrektorów, to będą to tylko te nazwiska, które KGB ze znanych sobie tylko powodów będzie chciało ujawnić.

Można w te informacje wierzyć, naturalnie. Tak samo jak można wierzyć w powielane przez państwowe media informacje KGB o „wykryciu” zagranicznych obozów szkoleniowych zbrojnej opozycji. Czy o słynnych „planach” opozycjonistów polegających na wrzucaniu przez nich zdechłych szczurów do miejskich ujęć wody w Mińsku.

Pozostaje więc czekać na dalsze komunikaty. Zwłaszcza dotyczące tego, co to za „grupa przestępcza”, która przez trzy lata bezkarnie podsłuchiwała białoruskie bądź co bądź – elity. Oby te wyjaśnienia pojawiły się szybko i brzmiały w miarę wiarygodnie. I nawet niech spomiędzy wierszy wyniknie, że żadna to grupa przestępcza, ale któraś z licznych białoruskich specsłużb, która popadła akurat w konflikt interesów z KGB – przypomnijmy sobie konfrontację Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego z Komitetem Kontroli Państwowej sprzed kilku lat.

Rosja zawsze w tle?

Gorzej będzie, jeżeli ślad podsłuchu prowadził do służb rosyjskich, bo trzy lata stałej inwigilacji to naprawdę „prezent dla szpiega” i kopalnia informacji mogących zagrozić suwerenności każdego państwa. A mogło przecież tak być. Tym bardziej, że przecież taka operacja KGB jak najbardziej wpisywałaby się w obecne realia coraz bardziej szorstkiej przyjaźni Mińska i Moskwy. Jeżeli podsłuchiwali Rosjanie lub ktoś na ich zlecenie, to „przecięcie kabla” byłoby demonstracyjną próbą utarcia nosa Kremlowi – np. w kontekście planów rozmieszczenia niechcianej na Białorusi rosyjskiej bazy lotniczej lub w ogóle podporządkowania białoruskiej armii rosyjskiemu dowództwu w ramach wspólnej organizacji wojskowej, co niedawno w średnio zawoalowany sposób zapowiedział minister obrony Szojgu.

Ale o tym KGB już nie powie, a z gazet i TV też się nie dowiemy. No chyba, że o jakichś nieznanych wcześniej skandalicznych sensacjach na temat Białorusi wkrótce dowiemy się z telewizji rosyjskiej.

Jan Nacewicz dla belsat.eu

Aktualności