Jak białoruskiego premiera zmuszono do kopania sobie grobu WIDEO PL


Oglądaj z polskimi napisami – włącz je w prawym dolnym rogu okienka YouTube

„A zegarek, który zdjęli mu z ręki, cały czas stawał”.

Krajoznawca ze wsi Porzecze (Pareczcza) pod Pińskiem Ryhor Ryżko opowiada w programie „Wiaskowcy” historię zabójstwa premiera Białoruskiej Republiki Ludowej Ramana Skirmunta. Proklamowanie w 1918 r. BRL było pierwszą próbą w historii stworzenia niepodległego białoruskiego państwa.

Ród Skirmuntów znany jest od XII wieku. Majątki Porzecze i Mołodowo (dziś w rejonie pińskim) kupili od kompozytora znanego poloneza Michała Kleofasa Ogińskiego po rozbiorach Rzeczpospolitej pod koniec XVIII wieku. I w 1837 roku wybudowali tu pierwszą cukrownię.

Po kilku dziesięcioleciach Porzecze z wioski przeistoczyło się w przemysłowe miasteczko. Za zarobione pieniądze właściciele założyli fabrykę sukna, a w cukierni zaczęli wytwarzać pierwszy w guberni mińskiej spirytus marki „Luks”. W 1900 roku mieszkały tu prawie trzy tysiące osób, z których 265 pracowało w zakładach. Prości pracownicy także byli akcjonariuszami i otrzymywali z tego profity. Dlatego też nikt w Porzeczu nie skarżył się na właścicieli ziemskich.

Raman Skirmunt był bardzo poważanym człowiekiem, deputowanym Dumy Państwowej Republiki Rosyjskiej, a w latach trzydziestych XX wieku był polskim senatorem. Ale marzył, by Białoruś była niepodległa i od Polski i od Rosji. Dlatego przyczynił się do powstania w 1918 roku Białoruskiej Republiki Ludowej i został jej premierem.

Jednak młodemu państwu przeznaczony był tragiczny los. Według ryskiego traktatu pokojowego z 1921 roku, Ziemia Pińska, jak i cała Zachodnia Białoruś, przypadła Polsce.

Miejscowi opowiadają, jak po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej miejscowa ludność popierająca komunistów popełniła straszny błąd. Ludzie pobiegli witać z czerwonymi transparentami pociąg pełen polskich żołnierzy. Raman Skirmunt upadł przed wojskiem na kolana prosząc o litość dla chłopów.

Bolszewicy, których tak wypatrywali miejscowi, przyszli w 1939 roku i mieli dla Ramana Skirmunta litości. Przewodniczący sielsowietu kazał odprowadzić go wraz z szwagrem do Pińska. Nie doszli do miasta. W lesie, gdzie stanęli, dano im do rąk saperki i kazano kopać sobie mogiłę.

Pan Raman, który miał wtedy 71 lat, oparł się o drzewo i powiedział: „Nie zasłużyłem, by samemu kopać sobie grób”. Obu po rozstrzelaniu zepchnięto do jamy, nawet dobrze ich nie przysypując. A zegarek, który był na ręce Ramana Skirmunta, zabrał sobie jeden z egzekutorów nazwiskiem Parchamczuk. Potem opowiadał znajomym, że w godzinę zabójstwa zegarek stawał.

Cały program „Wioskowcy”

ІА, PJ / belsat.eu

Aktualności