Żegnając szefową przedstawicielstwa EU na Białorusi Andreę Wictorin, Alaksandr Łukaszenka lał miód na jej duszę. Białoruski prezydent oświadczył, że jego kraj jest gotów zaktywizować dialog z Unią Europejską i to – „nie tylko w kwestiach ekonomicznych, ale też politycznych”.
Znając retorykę Mińska, można powiedzieć, że to hojny gest. Najczęściej Europejczykom proponuje się, by dali sobie spokój i nie opowiadać wielkich słów o demokracji i prawach człowieka, a zaproponowali coś, co przyniesie Białorusi konkretny zysk.
Alaksandr Łukaszenka tymczasem nawet nie myśli o wprowadzeniu moratorium na karę śmierci, co przecież nie groziłoby zachwianiem podstaw reżimu. A przecież byłoby docenione przez UE. Nie ma co wspominać o zmianach w ordynacji wyborczej, czy wprowadzeniu transparentnego systemu podliczania głosów.
A tu nagle on sam proponuje: – “porozmawiajmy o polityce”. Czyżby coś sobie przemyślał i jest gotowy do ustępstw? Jednak sceptyk w takiej sytuacji od razu przypomni sobie przemowę, którą wygłosił kilka dni wcześniej.
Występując podczas Forum Regionów w Petersburgu, 18 lipca wieczny białoruski lider przy aplauzie sali opowiedział, jak celnie dał odpór Zachodowi.
– I jak im mówię: wy się jeszcze z nami nie rozliczyliście za ostatnią wojnę, którą rozpętaliście na naszym terytorium. A my nie podniesiemy się po tej ciężkiej wojnie jeszcze przez siedem dekad. I dlatego ostrożniej z tymi prawami człowieka, demokracją i inną krytyką, czasem bezpodstawną, którą słyszymy pod naszym adresem – mówił wtedy Łukaszenka.
Taki to wkradł się zamęt do głowy, bo po pierwsze Zachód – to przecież również USA i Wielka Brytania, i inne kraje, które walczyły z nazizmem. Po drugie, II wojna światowa obróciła w ruiny dziesiątki krajów, w szczególności Polskę i same Niemcy. I dziś przeciętny Polak zarabia trzy razy więcej od Białorusina, a o Niemcach lepiej już nie wspominać. Po trzecie, po co na złość wrogom koniecznie dusić demokrację i prawa człowieka?
Zresztą białoruski lider od czasu do czasu głosi, że w jego kraju demokracji jest więcej niż gdziekolwiek. Podczas otwartego spotkania Grupy Głównej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa 31 października ub.r. w Mińsku, Łukaszenka po prostu rozsmarował, jego zdaniem, przegniły do cna Zachód.
– Wkrótce to wy przyjedziecie do nas uczyć się demokracji. Dlatego, że u nas jest stabilność [potrzebna] do normalnego życia ludziom. Dziewczynki nie powinny bać się chodzić do szkoły w spódniczce. O jakich prawach człowieka można tu mówić? Gdzie są prawa 70 ludzi, których rozstrzelano w Norwegii? A on sobie siedzi w trzypokojowym więzieniu i mu dobrze – Łukaszenka nie omieszkał wspomnieć o Andersie Breiviku.
Wiadomo, na Białorusi na mocy wyroku już dawno strzeliliby mu w tył głowy. Tu gadka jest krótka. Na przykład kilka lat temu w pośpiechu zastrzelono dwóch chłopaków skazanych w sprawie wybuchu w mińskim metrze. I stało się tak, choć ich proces u wielu wywoływał wątpliwości.
Łukaszenka również był niezadowolony, że „Niemcy” nie docenili roli kanclerz Angeli Merkel i są – „gotowi wyrzucić ją na śmietnik historii”. Wymiana liderów państwowych na drodze wyborów, a nie poprzez wyniesienie nogami do przodu, jak widać nie mieści się w głowie człowiekowi, który rządzi krajem 25 lat i nie zbiera się do odejścia.
Nie trudno jest pojąć, że Łukaszenka jest o wiele bardziej szczery, gdy bierze Europę pod włos z powodu jej “zgniłego” liberalizmu, niż gdy wygłasza mowy pożegnalne do przedstawicielki tejże Europy. Przecież już ćwierć wieku utrzymuje bastion jedynowładztwa i rządzi twardą ręką. Anachroniczna Białoruś ostała się jako kraj z półfeudalnym autorytarnym reżimem, otoczony z trzech stron demokratycznymi krajami Unii Europejskiej i Ukrainą. Pokrewny reżim panuje tylko na wschodzie, w Rosji. Ale i tak nawet z Kremlem ciężko mu się dogadać, a to dlatego, że „imperium” pokazało pazury i domaga się „pogłębionej integracji”.
Zatem nie jest dobrą wolą Łukaszenki, że czyni gesty wobec EU, zgadzając się na polityczny dialog. Musi on rozszerzać pole dla geopolitycznego manewru. I nadszedł widać czas, by pokadzić naiwnym Europejczykom.
Przelewać tak z pustego w próżne można latami, a nienawiść do „zgniłego Zachodu” wcale nie zniknie. Europejskie wartości dla białoruskiego wodza były i będą nieskończenie obce, co więcej – wrogie. A to dlatego, że niosą zagrożenie dla tego porządku, na którym swą władzę opiera Łukaszenka.
Alaksandr Kłaskouski, białoruski publicysta dla belsat.eu
Redakcja może nie podzielać opinii autora.