Andrzej Poczobut – więzień polityczny, dziennikarz i działacz społeczny, członek zarządu niezależnego Związku Polaków na Białorusi, od trzech miesięcy przebywa w areszcie. Zaproponowano mu uwolnienie w zamian za wyjazd za granicę, jednak odmówił. Obecnie warunki jego przetrzymywania znacznie się pogorszyły. Dziennikarz jest chory na koronawirusa, a jego rodzina nie może uzyskać żadnych informacji na temat jego stanu zdrowia.
Andrzej Poczobut ma 48 lat. Mieszka w Grodnie. Ma żonę i dwójkę dzieci – starsza córka, Jana, studiuje na Uniwersytecie Medycznym w Grodnie, młodszy syn, Jarosław, uczęszcza do szkoły.
Rankiem 25 marca do mieszkania Andrzeja Poczobuta przyszli funkcjonariusze organów ścigania. Przeprowadzono rewizję, a dziennikarza zatrzymano i przewieziono do aresztu śledczego przy ul. Waładarskiego w Mińsku. Jest on oskarżony o “podżeganie do nienawiści na tle etnicznym” (art. 130 cz. 3 KK) podobnie jak prezes Związku Polaków Andżelika Borys i inni. Obecnie Andrzej przebywa w areszcie śledczym w podmińskim Żodzinie. Grozi mu do 12 lat więzienia.
Rodzice Andrzeja mieszkają w małym mieszkaniu w Grodnie. U progu powitał nas ojciec dziennikarza, pan Stanisław. Prowadzi nas do niewielkiego pokoju. Na ścianach, w ramach, wiszą stare fotografie, z których przenikliwie spoglądają na nas postacie z dziewiętnastowiecznych portretów. Na innej ścianie wisi drewniany krzyż, który pradziadek pana Stanisława dostał od księdza ze wsi Makarowce. Na stoliku stoi nietypowa skrzynka z napisem “1910. USA” – została wykonana na zamówienie dziadka pana Stanisława podczas jego podróży do Ameryki. Miał popłynąć Titanikiem, ale tego nie zrobił, bo bilet był zbyt drogi.
– Bardzo troszczymy się o pamięć o naszych przodkach – mówi pan Stanisław i sięga po walizkę.
Znajduje się tam duże archiwum osobiste, około 800 dokumentów rodzinnych. Jeden z nich pochodzi z 1629 roku. Oglądamy też pierwsze polskie paszporty z 1918 roku. Potem pan Stanisław pokazuje drzewo genealogiczne – dumę rodziny.
– Mieszkaliśmy w Brzostowicy, małej wiosce, którą można obejść w kilka minut. Andrzej miał bardzo dobry kontakt z jego babcią Marią. Miała ona duży wpływ na jego wychowanie. To właśnie dzięki jej opowieściom o dawnych czasach Andrzej zaczął interesować się historią i to dzięki dziadkom zaczął odczuwać swoją polskość już jako dziecko. Na jego polskość wpłynął również fakt, że brat mojej mamy został zabity podczas przekraczania granicy tuż po wojnie – chciał mieszkać w Polsce. Brat mojej babci natomiast zginął w bitwie pod Stołowiczami. Andrzej znał te historie bardzo dobrze – mówi pan Stanisław.
Babcia Andrzeja była Białorusinką, ale całą swoją młodość spędziła na terenach należących do Polski. Wyszła za mąż za Polaka, od razu dołączyła do Kościoła Katolickiego i, jak twierdzi pan Stanisław, nigdy nie było u nich konfliktów na tle narodowościowym.
– Andrzej ożenił się z Białorusinką. W naszej rodzinie wszystko jest pomieszane – mówi ojciec dziennikarza.
Matka Andrzeja, Wanda, pracowała jako nauczycielka chemii. Ojciec również był nauczycielem – geografii, historii, wychowania fizycznego, a nawet wychowania obronnego. Swoją działalność pedagogiczną zakończył jako nauczyciel w jednej z grodzieńskich szkół.
Andrzej uczył się w szkole białoruskiej i w przeciwieństwie do młodszego brata Stasa lubił czytać książki.
– Stas jest z charakteru anarchistą, nawet na portrecie, który tu wisi, wygląda na pyskatego. Andrzej też urodził się z tymi “różkami”, też był skłonny do konfrontacji. Nie były to niegrzeczne dzieci, ale zawsze miały swoje zdanie. Stas jest dzieckiem świata, a Andrzej wybrał drogę narodową. Dla Stasa polskość to po prostu narodowość, a dla Andrzeja bardzo ważne było poczucie, że jest Polakiem – mówi pan Stanisław.
Po szkole Andrzej wyjechał do Polski i rozpoczął studia inżynierskie, jednak bardzo szybko wrócił.
– Zawsze chciałem, żeby został inżynierem. Sam kiedyś pracowałem w gazecie i uważałem, że pisanie artykułów to proste zajęcie w przeciwieństwie do pracy inżyniera. Wysłaliśmy Andrzeja na studia do Polski, ale nigdy nie uzyskał tytułu inżyniera. Miał dwa dobre powody – miłość, która nosiła imię Aksana i fakt, że ze studiami technicznymi nie było mu po drodze. Andrzej znał Aksanę od czasów liceum, widziałem, jak chodzili trzymając się za ręce. Jeździł do Polski bardzo niechętnie. Miłość do Aksany skłoniła go do powrotu i wszystkie marzenia o tym, że zostanie inżynierem, przepadły – wspomina z ciepłym uśmiechem pan Stanisław.
W Grodnie Andrzej studiował prawo, potem pracował jako nauczyciel w technikum. Ale, jak twierdzą rodzice, to też nie było bliskie jego sercu. Andrzej nigdy nie chciał pracować jako pedagog, dlatego odszedł z tamtej pracy. Wtedy w polskiej gazecie w Grodnie pojawiło się wolne stanowisko i ta praca stała się jego przeznaczeniem.
– Okazało się, że Andrzej umie pisać. Pewnie ma to po mamie. Jest przenikliwy, potrafi wszystko rozłożyć na czynniki pierwsze, dokonać analizy – mówi pan Stanisław.
Andrzej rozpoczął swoją karierę dziennikarską w 2002 roku. Pracował dla gazet Pahonia i Głos znad Niemna, a także dla Gazety Wyborczej. Od tego czasu działał również w niezależnym Związku Polaków na Białorusi. Po rozłamie w Związku w 2005 roku niezależna organizacja kierowana przez Andżelikę Borys znalazła się pod presją władz. Andrzej przeszedł przez szereg aresztowań, zatrzymań i rewizji. W kwietniu 2011 roku przeciwko dziennikarzowi zostały wszczęte dwie sprawy karne – za “obrazę prezydenta” i “zniesławienie prezydenta”. Dwa miesiące spędził w areszcie śledczym, po czym został skazany na trzy lata więzienia w zawieszeniu. Rok później przeciwko Andrzejowi została wszczęta kolejna sprawa karna za znieważenie Alaksandra Łukaszenki, ale nie trafiła ona do sądu i została umorzona z powodu braku dowodów.
Stanisław Poczobut w zamyśleniu obraca w dłoniach album z fotografiami. Zawiera on całą kronikę fotograficzną związaną z aresztowaniem Andrzeja 10 lat temu.
– Kiedy aresztowano go po raz pierwszy, nie baliśmy się – był młody i zdrowy. Teraz cierpi na różne choroby. Przestaliśmy spać spokojnie. Moja żona w nocy lunatykuje. Żyjemy z ciągłą myślą, że wydarzy się coś złego. Gdy włączam komputer – drżą mi ręce, bo wiem, że mogę przeczytać coś okropnego. Nie wiemy, czy lekarstwa do niego docierają, czy jest tam leczony. Największym problemem jest teraz to, że właściwie nic nie wiemy o jego stanie zdrowia – mówi pan Stanisław.
Krążą legendy o tym, jak 10 lat temu, podczas spotkania z synem w więzieniu, pan Stanisław powiedział Andrzejowi, by nie prosił władz o ułaskawienie, jak robiło to wtedy wielu polityków. Niedawno z taką prośbą zwrócił się do Łukaszenki ojciec Rosjanki Sofii Sapiegi, która została zatrzymana 23 maja wraz z blogerem Ramanem Pratasiewiczem.
– Nie mogę prosić o ułaskawienie dla syna, bo Andrzej nie jest winny. Jeśli poproszę o ułaskawienie, to przyznam, że mój syn jest winny, że jest wrogiem tego państwa. Ale nie jest tak. Andrzej jest obywatelem Białorusi, mieszka tu, szanuje ludzi, którzy tu mieszkają. Na tej ziemi żyją obok siebie Białorusini, Żydzi, Rosjanie. I bzdurą jest oskarżanie Andrzeja o podżeganie do nienawiści na tle etnicznym. Jego żona jest Białorusinką, mówią po białorusku i polsku. Moje wnuki Jana i Jarek rozmawiają ze mną i moimi rodzicami po polsku, z babcią po rosyjsku, a z mamą po rosyjsku i po białorusku. Aksanę traktujemy jak swoją córkę. A w obecnej sytuacji bez niej bylibyśmy zgubieni. Jestem niewidomy, żona jest chora i to Aksana załatwiała wszystkie sprawy związane z Andrzejem – mówi Stanisław Poczobut.
Na początku czerwca okazało się, że trzech z pięciu aresztowanych działaczy Związku Polaków na Białorusi zostało przymusowo wywiezionych do Polski. Uwolnienie w zamian za deportację zaproponowano także Andżelice Borys i Andrzejowi Poczobutowi, ale odmówili.
Ojciec dziennikarza mówi, że rozumie i absolutnie popiera taki wybór swojego syna.
– W tej historii wszystko widać jak na dłoni. Wcześniej Polaków wypędzano tylko dlatego, że byli Polakami. Nie ma wśród nas wrogiego nastawienia przeciwko Białorusinom czy prawosławiu. Ale my troszczymy się o nasze narodowe tradycje. Jeśli się ich wyrzekniemy, jeśli naruszymy tradycję – będzie to grzech. Tradycja była oporą dla naszych dziadków i pradziadków – podkreśla pan Stanisław.
Pani Wanda stoi obok i ciężko wzdycha.
– Odmowa deportacji: nie spodziewałam się po moim synu niczego innego. Bez dwóch zdań. Wiedziałam, że nie pojedzie, ale gdzieś tam w sercu myślałam: “Boże, jak dobrze byłoby, gdyby on pojechał, Bóg z nim, my byśmy tu zostali sami” – mówi pani Wanda z przejęciem i dodaje – ale wiedziałem, że nie pojedzie. To przecież nie dziecko, żeby można było go wysłać gdzieś tak po prostu. Nie, nie. Zawsze miał w sobie silne poczucie sprawiedliwości.
Matka dziennikarza przynosi listy od syna. Ze wzruszeniem odczytuje linijki kartki, w których Andrzej wyjaśnia swój wybór:
– Nigdzie się nie wybierałem i nie zamierzam. Wyrok, jakikolwiek by nie był, prędzej czy później się skończy. A jeśli wyjadę, to na zawsze.
Głos pani Wandy łamie się. Po chwili przerwy dodaje:
– Napisał to jeszcze 3 czerwca, zanim zachorował na COVID. Ostatnio rzadko się widywaliśmy. Przychodził do nas tylko pod okno, ponieważ bał się, że zarazi nas koronawirusem. Albo przychodził pod nasze drzwi i zostawiał nam zakupy. A w końcu sam zachorował. Mogę policzyć na palcach, ile razy w tym roku widzieliśmy się normalnie, a nie przez okno. I prosił po sto razy, żebyśmy myli ręce. Teraz przysłał nam trzeci list. Przez jakiś czas nie było żadnych listów, nie czuł się dobrze i powiedział Aksanie, że boi się, że przez listy przekaże rodzicom jakąś zarazę.
Rodzice piszą do niego często. Listy w języku polskim są jednak zabronione. W swoich listach Andrzej uspokaja ich, pisze, że czuje się dobrze.
– Ale jak może czuć się dobrze? Jego serce jest słabe, ma chory żołądek – wrzody mogą powrócić w każdej chwili! Ale najgorsze jest to, że cierpi na choroby serca, ma arytmię, kilka razy stracił przytomność i przez to trafił do szpitala. A teraz choruje jeszcze na koronę – pani Wanda nie może powstrzymać łez.
– Nic nie wiemy. System jest tak skonstruowany, że nie da się uzyskać żadnych informacji: czy ma leki, jak się czuje, czy potrzebuje pomocy medycznej. Wczoraj Aksana rozmawiała z jego lekarzem przez telefon. Ale powiedziano jej, że aby mogła otrzymać informacje o stanie zdrowia Andrzeja, musi poprosić o pozwolenie. “Niech zadzwoni jutro”. Ale dziś po drugiej stronie już nikt nie podniósł słuchawki – mówi ze smutkiem pan Stanisław.
Jak mówi pan Stanisław, Andrzej zawsze troszczył się o bezpieczeństwo rodziców, nie dzielił się z nimi złymi wiadomościami.
– Od zawsze się o niego niepokoimy. Jeszcze za czasów szkolnych ciągle pakował się w tarapaty. Martwiliśmy się również teraz. Gdy w sierpniu zaczęły się represje, było jasne, że może zostać aresztowany. Ale nie uciekł, nie schował się. Mógł wyjechać, istniała perspektywa pozostania w Polsce, dostałby dobrą pracę. Ale Andrzej powiedział, że tam go nie ciągnie, tu się urodził i tu pozostanie. Jest dziennikarzem, musi mówić ludziom prawdę. To jego zawodowy obowiązek. Co złego zrobił? Nie zgadza się z Alaksandrem Łukaszenką, ale w naszej historii był już przykład, kiedy myśli całego państwa grały unisono. Różnica poglądów to przecież coś wspaniałego. Nie życzę niczego złego Alaksandrowi Łukaszence. Nie życzę mu takiej emerytury, jaką ma Stanisłau Szuszkiewicz. Nie życzę mu, aby był w takiej sytuacji jak ja – wydaję jedną czwartą swojej emerytury na tabletki. Niech sobie żyje, niech przejdzie na emeryturę. Ale państwo musi być demokratyczne, dla narodu – mówi pan Stanisław.
Matka Andrzeja przegląda fotografie.
– Te zdjęcia zrobiono w pobliżu więzienia, gdy wyszedł na wolność. Jeśli mnie pamięć nie myli, Andrzej pozostał na wolności tylko podczas jednych wyborów. Kiedy zaczęły się aresztowania w Brześciu, zadzwoniłam do syna, powiedziałam: “słyszę twój głos, czyli wszystko w porządku, zadzwoń do mnie, synku”. Odpowiedział: “mamo, wszystko w porządku”. Jeśli aresztowali Andżelikę Borys, to można się było spodziewać, że i po niego przyjdą. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej. W tej chwili najważniejsze jest dla mnie, żeby wyzdrowiał – mówi pani Wanda.
Jej mąż dodaje:
– W głowie kłębią się najbardziej pesymistyczne myśli. Nie mogę przestać myśleć o tym, jak on sobie radzi. Kiedy serce przestaje bić prawidłowo, to granica jest bardzo cienka. Albo wszystko, albo nic. To jest okropne i bolesne. I gdzie szukać pomocy…
Sasza Praudzina, ksz, pp/belsat.eu