Wybór jest tylko jeden, czyli dożywocie Putina

Trzydniowe wędrówki Rosjan po lokalach wyborczych i głosowanie w sieci to rytuał, fasada i plebiscyt, ale na pewno nie wybory. Po co były Putinowi, skoro i tak ma pełnię władzy?

Rosyjskie wybory, w których frekwencja przekracza 70 proc., a poparcie dla głównego i de facto jedynego kandydata przebija 87 proc. nie są zdarzeniem politycznym w klasycznym rozumieniu. Nie są konkurencją o najwyższe stanowisko w państwie, ani częścią procesu zmiany bądź kontynuacji władzy. Dla Putina przeprowadzone w środku wojny tzw. wybory były jednak ważne. Kremlowska propaganda zrobiła z nich festiwal uwielbienia dla Władimira Putina, wojny i nienawiści wobec Zachodu. W odróżnieniu od poprzednich wyborów z 2018 roku zatraciły już nawet swój fasadowy charakter. Poprzednio również wszystko było jasne. Miał wygrać Putin przy stosunkowo wysokiej frekwencji.

Sześć lat temu frekwencja sięgnęła 67,5 proc., a Putin wygrał zdobywając ponad 76 proc. głosów. Wobec wyborów prezydenckich z 2012 roku frekwencja wzrosła nieznacznie, zaś poparcie dla Putina o ponad 10 proc. To tylko cyfry, ale stanowią ważną dla dyktatorskiej władzy próbę jej legitymizacji. W zakończonym wczoraj trzydniowym głosowaniu nie chodziło jednak o legitymizację samej władzy. Tym razem chodziło o plebiscyt i swojego rodzaju referendum nad kierunkiem putinowskiej polityki. Kierunkiem, którego azymutem jest wojna z Ukrainą, konfrontacja z Zachodem i droga Rosji ku państwu totalitarnemu. Rozpoczynając kolejną sześciolatkę rządów Putin wybrał drogę wojny. Nie może się z niej cofnąć. Potrzebował spektaklu, który pokaże, że jest tylko wyrazicielem woli 140 milionowego narodu. I taki właśnie spektakl – plebiscyt entuzjastycznego poparcia – otrzymał.

Wybieramy wojnę

Każde wybory ery putinowskiej były w Rosji stres-testem dla administracji. Musiała się wykazać i dać z siebie wszystko. I to na każdym poziomie. Od najniższego, w gminach, gdzie zabezpieczony powinien być proces techniczny głosowania. Po najwyższy – kremlowskiej elity władzy, która powinna przy okazji wyborów spozycjonować się względem perspektywy kolejnej sześcioletniej kadencji wodza.

Tym razem chodziło o coś więcej. O to, by po dwóch latach wojny przeciw Ukrainie elita władzy porzuciła ostatecznie złudzenia, że możliwy jest powrót do życia takiego, jak przed 2022 rokiem. W nielicznych w czasie kampanii wyborczej wywiadach, „gorących liniach” i starannie reżyserowanych spotkaniach z wyborcami, Putin zakreślił wizję nie tyle braku szans na powrót do sytuacji sprzed wojny. Właściwie, grożąc Zachodowi i strasząc atakami nuklearnymi, powiedział, że Rosja weszła na ścieżkę długotrwałej i eskalującej konfrontacji ze światem zachodnim. Jednym słowem, kampania posłużyła do rozdzielenia zadań.

Aktualizacja
„Południe przeciwko Putinowi”. Rosyjska opozycja policzyła się pod komisjami wyborczymi
2024.03.17 17:55

Zadaniem dla społeczeństwa jest dostarczanie rekruta, praca w przemyśle obronnym i na rzecz wysiłku wojennego i znoszenie kolejnych ograniczeń w imię zwycięstwa w „wojnie o pokój” (jak przedstawia agresję na Ukrainę kremlowska propaganda). Agenda dla aparatu administracyjnego to pilnowanie społeczeństwa, by bezwarunkowo i z fanatyzmem pracowało na rzecz wysiłku wojennego. Zadaniem elity władzy jest akceptacja tej polityki i pełne zaangażowanie w plany Putina. Elita nie może mieć jakichkolwiek wątpliwości. I musi zapomnieć o światowym życiu i zaakceptować izolację i konfrontację ze światem zachodnim.

Perpetuum mobile 

Kampania wyborcza zakończona trzydniowym głosowaniem była pod tym względem szczytowym osiągnięciem kremlowskiej, skrajnie cynicznej technokracji i inżynierii społecznej. Powstała odpowiednia masa krytyczna fanatycznego wręcz poparcia dla agresywnej i autorytarnej polityki Putina. Rzecz polegała na tym, by ta masa była na tyle silne, by wywierała odpowiedni oddolny nacisk na elitę władzy. Tak, by nikomu na Kremlu i wokół niego nie przyszło do głowy, by wyłamać się z szeregu. Zaproponować jakiś kompromis z Ukrainą, Zachodem, pomyśleć o zakończeniu wojny i zmianie polityki. Taki ktoś musi się teraz liczyć z tym, że zdecydowana większość społeczeństwa chce kroczyć drogą Putina.

Putin nie potrzebował wyborów do np. eskalacji w wojnie z Ukrainą. Do rozpoczęcia nowej ofensywy. Z wojskowego punktu widzenia, ani nawet dla ciągłości funkcjonowania administracji czy dowodzenia w wojnie, głosowanie nie ma żadnego znaczenia. Natomiast kampania wyborcza posłużyła do wzmożenia wojennej propagandy. Bo właściwie nie była prowadzona pod innym hasłem, jak mobilizacji społeczeństwa rosyjskiego dla wysiłku wojennego i zjednoczenia Rosjan wokół wodza.

– Gratulacje dla wszystkich wrogów Rosji z okazji wspaniałego zwycięstwa Putina – napisał Dmitrij Miedwiediew na platformie X w niedzielny wieczór.

To sedno kremlowskiego przekazu: zjednoczony wokół Putina naród naprzeciw wrogom zewnętrznym: Zachodowi. Plebiscyt ma nieść również przekaz dla Zachodu. Celem jest demonstracja, że prowadzona przeciw Ukrainie wojna nie jest wojną Putina, tylko wojną wszystkich Rosjan. I szanse na jakiś bunt, zmęczenie wojną, opór przeciw polityce Putina są po prostu nikłe.

Wiadomości
Niemiecki wywiad nie wyklucza, że Putin może zaatakować kraje NATO po 2026 roku
2024.03.16 17:21

W 1938 roku w nazistowskich Niemczech zorganizowano wybory do Reichstagu. Hitlerowska NSDAP zdobyła ponad 99 proc. poparcia. Były to ostatnie wybory przed wybuchem II wojny światowej. I ostatnie wybory w ogóle przed upadkiem III Rzeszy. Wybory te były bardziej plebiscytem akceptacji dla agresywnej polityki Hitlera wobec sąsiadów. Odbyły się tuż po aneksji Austrii.

Czy w putinowskiej Rosji również był to ostatni wyborczy plebiscyt? Putin w teorii ma otwartą drogę do rządów aż do 2036 roku. Musiałby zorganizować kolejny wyborczy spektakl w 2030 roku. Czy pozwoli mu na to stan zdrowia? Czy pozwoli mu na to elita władzy? Dziś zmobilizowana i przyparta do muru ogólnonarodowym, fanatycznym entuzjazmem, ale nie wiadomo, czy taka będzie jutro.

I wreszcie, jeśli odpowiedzi na poprzednie pytania dadzą Putinowi szansę na długie rządy, to czy potrzebny mu będzie kolejny wyborczy spektakl za sześć lat? Bo formuła tego, który się właśnie zakończył, pokazuje, że w kroczącej ku totalitaryzmowi Rosji rytualne udawanie pozorów demokracji nie będzie już potrzebne.

Michał Kacewicz/ belsat.eu

Inne teksty autora w dziale Opinie

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności