Strach Łukaszenki, czyli Białoruś 9 sierpnia i później

Bardzo wiele zależy teraz od dojrzałości, determinacji i spokoju społeczeństwa, które wyraża swoją wolę w masowych pokojowych protestach na Białorusi – napisała w przeddzień wyborów prezydenckich w tym kraju dyrektor TV Biełsat Agnieszka Romaszewska-Guzy.

Strach Łukaszenki, niepokój sąsiadów

Nikt nie wie, co wydarzy się na Białorusi 9 sierpnia i później. Można zakładać, że wybory, na których wygranie Alaksandr Łukaszenka nie ma żadnych szans, zostaną (jak to bywało poprzednio) sfałszowane, a protesty siłą rozpędzone. Tym razem jednak siła protestu jest o wiele większa niż kiedykolwiek przedtem, a przede wszystkim większa jest jego powszechność i masowość. Większy jest też strach białoruskiego prezydenta, który czuje, że ziemia usuwa mu się spod nóg. Większe jest też zaniepokojenie sąsiadów.

Trudno sobie wyobrazić, by Kreml chciał wypuścić z rąk kraj, który Moskwa uważa za swoją ważną strefę wpływów. Przez lata Rosja podtrzymywała finansową kroplówką i swoimi rynkami zbytu niewydolną i więdnącą gospodarkę białoruską, a Łukaszenka w zamian oddawał pod rosyjską kontrolę kolejne jej elementy. Od pewnego czasu Władimir Putin coraz bardziej nalega na dalsza zapłatę za te „uprzejmości” dalszą częścią białoruskiej suwerenności.

Krnąbrny brat i niemiły gość

Tym razem jednak Łukaszenka, broniący swojej prezydenckiej, a nie gubernatorskiej pozycji, stał się dla Moskwy dość „krnąbrnym bratem”. Zapiera się i targuje o dalsze dotacje. Mnożą się więc pogłoski, że Kreml jest zainteresowany zaostrzeniem wokółwyborczej sytuacji na Białorusi i osłabieniem w ten sposób jej prezydenta. Ostre represje, rozganianie siłą pokojowych demonstracji, a w szczególności, nie daj Boże, rozlew krwi, tym razem już bezpowrotnie zamknęłyby bowiem Aleksandrowi Łukaszence drzwi na Zachód.

Napięcie potęguje tajemnicze zatrzymanie na Białorusi 33 członków rosyjskich formacji najemniczych. Mnożą się spekulacje, że było to jedno z przygotowań do wielkiej rosyjskiej prowokacji i być może rozlewu krwi w dzień wyborów, albo zaraz po nim. Sam Łukaszenka, choć nie wprost, wydaje się forsować tę wersję i coraz bardziej wyraźnie wskazywać na Rosję.

Pretekst do rozprawy?

Do Biełsatu natomiast, z kręgów zbliżonych do białoruskich struktur siłowych, napłynęła niepotwierdzona informacja, że w sprawę sprowadzenia najemników była zamieszana bezpośrednio Służba Ochrony Prezydenta Białorusi, a celem miało być wwyołanie w czasie ewentualnych protestów starć z OMON-em. Nawet przy użyciu broni palnej. Po takich wypadkach prezydent miałby rozwiązane ręce do jak najostrzejszej rozprawy z opozycją, którą w dodatku oskarżyłoby się, na użytek Zachodu, o związki z Rosją.

Są też analitycy, którzy są zdania, że prawda może leżeć gdzieś pośrodku i że cała sprawa jest teatrem na użytek białoruskiego społeczeństwa i opinii międzynarodowej, na który w pewnej mierze zgodziła się początkowo strona rosyjska. Trudno bowiem sobie wyobrazić, by zatrudnienie stu kilkudziesięciu (bo o tylu łącznie jest mowa) rosyjskich „psów wojny” uszło uwadze rosyjskich służb specjalnych.

„Przyjazna” dłoń Putina

Tę wersję mogłaby potwierdzać wczorajsza rozmowa telefoniczna Władimira Putina z Aleksandrem Łukaszenką, która sprawia wrażenie ostrzeżenia dla białoruskiego prezydenta, by nie zapędzał się za daleko w swojej narracji o rosyjskim zagrożeniu. Tak też można odczytywać szereg głosów miarodajnych postaci w rosyjskim establishmencie, a także z pozoru mało znaczący fakt, że uczestnictwa w imprezach białoruskiego prezydenta odmawiają właśnie kolejne gwiazdy rosyjskiej estrady. Jednocześnie jednak Putin w zamian najwyraźniej oferuje „braterską” przyjazną dłoń…

Faktycznie wydaje się, że w tej chwili dla Rosji optymalny byłby wariant zwycięstwa maksymalnie osłabionego wewnętrznymi protestami Aleksandra Łukaszenki, którym można by sterować jeszcze bardziej niż obecnie. Raczej nie wchodzi bowiem w grę wariant rosyjskiej zbrojnej interwencji w typie Krymu lub nawet Donbasu – ze względu na międzynarodową sytuację Rosji. Tego typu posunięcie burzące ład międzynarodowy w samym środku Europy i na granicy UE i NATO siłą rzeczy musiałoby pociągnąć za sobą bardzo poważne kroki odwetowe, ze strony państw europejskich i USA.

Wybór mimo zastrzeżeń

Jeżeli natomiast rozważać hipotetyczną alternatywę wobec Aleksandra Łukaszenki, to każdy nowy białoruski prezydent wybrany w demokratycznych wyborach, choćby i wywodził się z kręgów nomenklatury, czy nawet kół zbliżonych do Moskwy, cieszyłby się przynajmniej z początku nieporównanie większą społeczną popularnością. W związku z tym miałby nieporównanie większe pole politycznego manewru także wobec Rosji.

Nie znaczy to oczywiście, że Kreml także i w takiej sytuacji nie mieszałby w białoruskim politycznym kotle. Niemniej wygląda na to, że w tej chwili – że wszelkimi swoimi zastrzeżeniami – stawia głownie na Aleksandra Łukaszenkę. Wszelkie „kolorowe” rewolucje, choćby nawet i z białymi wstążkami, ze względu na swoją nieprzewidywalność i na dawanie „złego przykładu” Rosjanom, nigdy nie budziły na Kremlu nadmiernego zaufania.

Główny aktor historycznego spektaklu

Gdy jednak rozważa się wszystkie możliwe scenariusze oraz uwzględnia krzyżujące się interesy, skomplikowane gry służb specjalnych, a także szerzącą się dezinformację i determinację dyktatora, trzeba pamiętać: jest w tym wszystkim jeszcze jeden aktor zasadniczy, który także odegra tym razem ważną, a być może decydującą rolę w tym co się wydarzy w najbliższych dniach i kolejnych latach. Tym aktorem jest białoruskie społeczeństwo, które dziś wyraża swoja wolę w masowych pokojowych protestach. Bardzo wiele zależy tu od jego dojrzałości, determinacji i spokoju.

Jakkolwiek by potoczyły się wydarzenia, czy teraz czy w przyszłości, kiedyś nastąpi koniec rządów Aleksandra Łukaszenki. Białoruś jednak nadal będzie leżeć pomiędzy Rosją a Polską, a tym samym Unią Europejską, zaś historia bynajmniej się nie skończy. Ważne, by nie przybył jej kolejny tragiczny epizod, a o swoim losie mogli decydować sami Białorusini.

Agnieszka Romaszewska-Guzy/belsat.eu

Aktualności