Rozbite głowy, połamane nogi i ręce. Białoruska milicja wraca do najbrutalniejszych metod


Białoruscy lekarze twierdzą, że podczas akcji 8 listopada protestujący byli traktowani tak samo brutalnie jak podczas pierwszy dni po wyborach.

Podczas marszów protestacyjnych w niedzielę 8 listopada w całym kraju zatrzymano ponad tysiąc Białorusinów. Takie informacje podało Centrum Obrony Praw Człowieka Wiasna. Zatrzymani, podobnie jak 9 i 10 sierpnia, znowu byli bici w milicyjnych więźniarkach, znów zmuszano ich do stania godzinami z rękami w górze przy niskich temperaturach. Do szpitali znowu zaczęły trafiać ofiary milicyjnej przemocy.

Foto
Białoruś: milicja zatrzymała ponad 1000 demonstrantów
2020.11.08 21:50

Lekarka pogotowia ratunkowego anonimowo opowiedziała nam o tym, co stało się w szpitalu po rozpędzeniu protestu i zatrzymaniach w Mińsku. Nasza rozmówczyni twierdzi, że tym razem większość ofiar miała takie same urazy – rozbite głowy, złamane nogi, ręce.

– Pomagali nam traumatolodzy, zakładali gips, bo zdarzały się złamania wieloodłamkowe i z przemieszczeniem. Chłopaki powiedzieli, że funkcjonariusze bili najpierw po nogach – łamali je, żeby człowiek upadł, a potem dokładali ciosy w głowę” – mówi lekarka.

Poszkodowani powiedzieli medykom, że zostali pobici przy zatrzymaniu, w milicyjnych busach i na posterunkach milicji. Ambulanse przywiozły ludzi z mińskich komisariatów. Ale nie każdy mógł uzyskać pomoc.

Nie pozwalają zabrać pobitych

– Ratownicy pogotowia mówili, że pobitych było dużo. Ale funkcjonariusze oddawali tylko tych, którzy nie mogli wstać z powodu złamanych nóg i tych, którzy zemdleli lub zwymiotowali z powodu urazu głowy. Czasami nakazywali lekarzom zabandażować ludzi i zostawić ich na komisariacie. Nie ma żadnego przepisu prawa, który pozwoliłby lekarzom zabrać kogokolwiek z posterunku milicji. Nie pozwalają ich zabrać, nie pozwalają ich zbadać. Nawet nie słuchają medyków.

Według relacji konwojenci byli w kominiarkach i zachowywali się bez cienia szacunku wobec przyjeżdżających lekarzy.

Na podwórku jednego z komisariatów zatrzymani z podniesionymi rękami byli przetrzymani ponad 8 godzin. 8 listopada 2020 r.

– Lekarze absolutnie nie są już dla nich autorytetem. Patrzą na nas ze złością, są nieuprzejmi – powiedziała lekarka.

Jak mówi 8 listopada do szpitala przywieziono 15 ofiar, wśród nich trzy dziewczyny, dwie w wieku 19-20 lat, trzecia – nieco starsza. Mieli urazy głowy, a także siniaki na klatce piersiowej i brzuchu.

– Sama byłam świadkiem, jak w sierpniu milicjanci bili kobiety po brzuchu, poniżej żołądka i mówili, żeby nie rodziły bachorów. To jest ludobójstwo. Nie mogę nazwać tego inaczej. A teraz wróciły takie pobicia.

Rodzina nie mogła na to patrzeć

Poszkodowanych odwiedzali ich bliscy i rodzice. Niektórym robiło się niedobrze, kiedy widzieli co mundurowi zrobili ich dzieciom.

– Nie rozumiem, co ci zamaskowani ludzie chcą osiągnąć. Rodzice powiedzieli, że pójdą na następny protest zamiast swoich dzieci i nie będą już uciekać – mówi rozmówczyni.

Jak mówi lekarka, późno w nocy do szpitala zaczęto przywozić ludzi z aresztu przy ulicy Akreścina. Ostatniego z pięciu przywieziono o piątej rano:

– Z powodu urazu głowy u tego chłopaka mogła oddzielić się siatkówka oka. Ci chłopcy przyjechali bez konwoju, więc po udzieleniu im pomocy mogli wrócić do domu, szczęśliwi, że wyszli na wolność.

Powtórka z sierpnia

Siarhiej, który również pracuje w szpitalu ratowniczym, mówi, że wie od kolegów z izby przyjęć, że w nocy z 8 na 9 listopada przywieziono wielu rannych.

– Było wielu ludzi, a obrażenia były poważne. Coś podobnego miało miejsce w sierpniu. Oczywiście ludzie z ranami odniesionymi w wyniku wybuchu nie zostaną przywiezieni do nas. Oni trafią do szpitala wojskowego. Były złamania – bili po dłoniach, łamali palce. Kilka osób miało połamane nogi. Są wstrząsy mózgu i udary krwotoczne. Można to porównać tylko z sierpniem, wtedy też było mnóstwo ludzi, bez przerwy badaliśmy, zakładaliśmy gips i zszywaliśmy – wspomina lekarz Siarhiej.

Grozili, że złamią też drugą nogę

21-letni Jahor Fatychau opowiedział w wywiadzie dla Naszej Niwy o wydarzeniach z 8 listopada. Zamaskowani mężczyźni z pałkami złamali mu nogę podczas zatrzymania w pobliżu Placu Zwycięstwa. Jeden z funkcjonariuszy z krzykiem: „Stój, ku*wa!” dogonił Jahora i uderzył go pałką w nogę.

– Przewróciłem się, spadły mi okulary, próbowałem je znaleźć. Potem udało mi się wstać, ale zrobiłem trzy kroki i zdałem sobie sprawę, że z moją nogą jest coś nie tak. Podszedł do mnie ten sam milicjant i zwalił mnie z nóg. Upadłem. Znowu uderzono mnie w nogę. Skrępowali mi ręce ciągle przeklinając. Poprowadzili mnie w dół wzniesienia. Poprosiłem ich, żeby nie pochylali mnie tak mocno, bo jedną nogę miałem niesprawną, a oni zagrozili, że złamią mi też drugą – opowiada Jahor.

Zaprowadzono go do milicyjnej więźniarki. I jak opowiada, gdy był prowadzony mnie, przewrócił się kilka razy i wtedy był przyduszany.

– Grozili: „Może oddamy cię naszym, żeby rozszarpali cię na kawałki?”. Bili mnie po głowie, a kiedy nie mogłem iść – ciągnęli po ziemi, przetarłem sobie dłonie – Jahor twierdzi, że do więźniarki dotarł w stanie półświadomości. – Na kolanach wszedłem po schodach, w środku złapali mnie mundurowi.

Przyjechała karetka i Jahora w milicyjnym konwoju zabrano do szpitala. Na miejscu lekarze stwierdzili uraz wewnątrzczaszkowy, wstrząśnienie mózgu, stłuczenia tkanek miękkich, rany na dłoniach, rozcięcie wargi, zamknięte złamanie kości strzałkowej. W związku z urazem nogi przeprowadzono operację.

Fotoreportaż
Tortury i rozpacz bliskich. Co się dzieje w białoruskich aresztach
2020.08.13 02:49

Co zmusza władze do brutalności? Komentarz politologa Walera Karbalewicza.

– Białoruskie władze doszły do wniosku, że nadszedł czas na całkowite oczyszczenie całego pola politycznego na Białorusi i uruchomiły taki właśnie mechanizm represji. Ponieważ cierpliwość Łukaszenki się kończy, trudno mu patrzeć, jak każda niedziela na Białorusi zamienia się w święto wolnego narodu. Władza wyczuła psychologiczne zmęczenie ludzi uczestniczących w protestach i postanowiła wykorzystać odpowiedni moment do zduszenia tego protestu. Poza stolicą protesty prawie ucichły, więc lokalną milicję można po cichu przenieść do Mińska.

Ta trzymiesięczna konfrontacja, to walka mająca na celu wykończenie wroga. Kto pierwszy ugnie się pod naciskiem, ten przegra. Można zakładać, że siły Ministerstwa Spraw Wewnętrznych również się wyczerpują, więc trzeba się spieszyć, aby za jednym zamachem zakończyć protesty i wreszcie móc spokojne odetchnąć.

– Można zakładać, że Łukaszenka się spieszy, bo rozumie, że sytuacja gospodarcza jest zła – z powodu koronawirusa, niestabilności politycznej na Białorusi i innych czynników. Póki jeszcze nie wszystko się zawaliło, trzeba się spieszyć i szybko wszystko zdusić. Bo potem będzie jeszcze gorzej.

Możliwe jest również, że Rosja naciska. Były różne hipotezy, że Putin dał Łukaszence ograniczony czas na uporządkowanie spraw, a Łukaszenka nie stosuje się do tego harmonogramu, więc teraz przyspiesza rozwój wydarzeń i chce stłumić protest.

W pewnym sensie przynosi to owoce. Jest wielu zatrzymanych, jak w sierpniu. A na ulicach jest mniej ludzi. To, jak długo potrwa taki stan, jest kolejnym pytaniem, na które nie da się dziś odpowiedzieć.

IK, MG, ksz/ belsat.eu

Aktualności