Tajemniczy autor książek o Grodnie wydał kolejny tom poświęcony mało znanym wydarzeniom historycznym, które rozegrały się w mieście nad Niemnem. Prezentacja „Grodzieńskich historii” odbędzie się 14 września.
Choć Andrej Pabacz napisał już pięć książek poświęconych historii Grodna, nikt osobiście go nie poznał. Nie wiadomo nawet, czy pod tym nazwiskiem kryje się jeden historyk, czy jest to zbiorowy pseudonim. Tym razem w jego nowej książce opartej na wywiadach z najstarszymi mieszkańcami i dokumentach archiwalnych przedstawiono 40 krótkich grodzieńskich historii. Wybraliśmy pięć z nich.
W 1506 r. biskup warmiński Łukasz Watzenrode został zaproszony do Wilna na spotkanie z królem polskim i wielkim księciem litewskim Aleksandrem Jagiellończykiem. Rozmawiali o Krzyżakach i ich planach zerwania zależności wasalnej od Polski. Biskup na spotkanie jechał przez Grodno, w gościnie u króla spędził trzy dni.
Biskup Watzenrode był wujem Mikołaja Kopernika i choć ten nie figuruje nigdzie jako uczestnik wyprawy, są podstawy by twierdzić, że brał w niej udział. Dlaczego? Kopernik pełnił bowiem funkcję jednocześnie sekretarza i lekarza swojego wuja biskupa. A ten rzadko wybierał się bez niego w ważne podróże. Wiadomo też, że król Aleksander był już wtedy stary i chory. Być może wyedukowany w Europie lekarz mógł więc specjalnie pojechać do Wilna, by zbadać również monarchę.
Kto wie, być może stojąc akurat na Górze Zamkowej w Grodnie w kwietniu 1506 r., Kopernik mógł rozmyślać nad obrotami sfer niebieskich i wędrówką Ziemi wokół Słońca?
Na herbie Pilawy w Prusach Wschodnich (czyli obecnie Sowiecka w obwodzie kaliningradzkim) umieszczono jesiotra w koronie. W czasach Wielkiego Księstwa Litewskiego jesiotr był nazywany „niemiecką rybą”, bo przypływał z Prus, docierając daleko w górę rzeki. W Grodzieńskim Muzeum Historyczno-Archeologicznym do dziś przechowywane są rybie kręgosłupy znalezione podczas wykopalisk na Górze Zamkowej. Na ich podstawie można stwierdzić, że jesiotry osiągały długość nawet 3 metrów.
Ostatni udokumentowany przypadek złowienia ogromnego jesiotra miał miejsce w 1927 r. W Niemnie u stóp Cerkwi Kałożskiej wyłowiono prawie 100-kilogramowe zwierzę o długości ponad dwóch metrów.
Stanisław Żywno, dyrektor Muzeum Przyrodniczego, taksydermista, czyli wypychacz zwierząt namawiał rybaków, by rybę przekazali do muzeum. Jednak rybacy, którzy w kronikach zostali zapisani pod nazwiskiem Baran, postąpili ze zdobyczą w bardziej prozaiczny sposób. Usmażona, trafiła na stół restauracji Kujawskiego. Jesiotry, chociaż mniejsze, spotykano w Niemnie jeszcze do lat 50 ub. w.
W wielopiętrowej grodzieńskiej kamienicy na rogu ulic Wileńskiej i Sowieckiej mieści się dziś restauracja Białystok i kawiarnia Komunarka. Przed wojną znajdował się tu kultowy dla Grodna lokal gastronomiczny – „buźnia” Orient i fabryka słodyczy Mikołaja Wasilewicza.
Wasilewicz rozkręcił wykupiony od Macedończyków interes z orientalnymi słodyczami. Podawano tam właśnie „buzę”, czyli sfermentowany napój z mąki, drożdży, masła. Czego jeszcze nie robił Wasilewicz: własną czurczelę – czyli zagęszczony sok winogronowy, rachatłukum, kareokę (ryżową mąkę w słodkim syropie), „cytrynki” – kandyzowane cytryny i inne. Samej chałwy sprzedawano tu 15 gatunków. Po drugiej stronie ulicy, tam, gdzie dziś mieści się urząd stanu cywilnego, znajdowała się kawiarnia Stambuł nazywana także „U Turka”. W której urzędował wprawdzie nie Turek, ale Azerbejdżanin. Po 1939 roku cukiernia przestała istnieć, a czurczeli mieszkańcy Grodna mogli odtąd skosztować jedynie w Gruzji.
W pobliżu jednej z podpór mostu kolejowego w Grodnie znajdowała się przystań, przy której w drugiej połowie XIX w. cumował parowiec Niemen. Przez trzy lata statkiem zajmował się inspektor szlaku wodnego Paweł Rykow – potomek smoleńskiej szlachty. Pobyt w Grodnie był dla niego prawdziwym zesłaniem, bo przedtem Rykow był oficerem imperatorskiej floty morskiej. Ale jak do tego doszło?
W latach 70. XIX wieku służył on jako starszy pomocnik kapitana na okręcie wojennym Olaf. Statki parowe zaczynały dopiero swoją karierę w rosyjskiej flocie. Podczas wizyty w Kopenhadze na statku doszło do pożaru. A że był on wypełniony prochem i amunicją, istniała groźba, że wybuch zniszczy nie tylko statek, ale też całą dzielnicę nadbrzeżną. Rykow zdecydował więc o zatopieniu okrętu, by zapobiec katastrofie. Został nawet za to nagrodzony orderem. Jednak sprawa się na tym nie skończyła, bo odpowiedzialność za pożar również zrzucono na niego i zesłano go do Grodna.
Z czasem Rykow doprowadził do swojej rehabilitacji i wrócił do służby morskiej, został nawet admirałem. Jego synowie poszli w ślady ojca i po rewolucji padli ofiarą represji bolszewików. Gdyby jednak Rykow zdecydował się pozostać w Grodnie, losy jego rodziny mogłyby się potoczyć inaczej.
Na skraju miasta niedaleko od Niemna można znaleźć samotny kamień z zatartym napisem. Jest to grób Płatona Zubowa, naczelnika linii telegraficznej, który zginął samobójczą śmiercią w 1847 r. I jako samobójca został zgodnie z tradycją pochowany poza murami cmentarza. Przez dłuższy czas historycy zastanawiali się nad datą jego śmierci. Klasyczny telegraf pojawił się w Godnie dopiero w l. 60. XIX w. Zubow był jednak naczelnikiem telegrafu, ale optycznego, wynalezionego we Francji jeszcze w XVIII w. Opierał się on na systemie wież oddalonych o ok. 5-10 km, które przekazywały litery za pomocą zakodowanych sygnałów optycznych.
W czasach cara Mikołaja I przez Białoruś przechodziła najdłuższa w świecie linia telegrafu optycznego – ciągnąca się na przestrzeni 1,5 tys. km od Petersburga do Warszawy. Jedną z jego stacji wybudowano na Wieży Giedymina w Wilnie. I na przykład straceni powstańcy styczniowi byli chowani właśnie na miejscu zburzonego domu naczelnika stacji telegrafu, który z powodu postępu technicznego stracił rację bytu.
Zubow odpowiadał zaś za docinek od Grodna do Białegostoku. Oznacza to, że zawiadywał około 10 stacjami. Nie wiadomo jednak do dziś, gdzie mieściła się grodzieńska wieża przesyłowa.