Jerzy Giedroyc i jego Kultura: pół wieku najbardziej realistycznego polskiego marzyciela

20 lat temu odszedł szef paryskiej Kultury, a miesiąc później ukazał się jej ostatni numer, tak jak zażyczył sobie tego Jerzy Giedroyc. Modelowy przypadek „starożytnego Litwina” z Mińska, który wykonał gigantyczną pracę na rzecz polskiej kultury i polityki. I który do dziś wywołuje silne emocje – szczególnie wśród swoich ideologicznych oponentów.

Przed śmiercią Jerzy Giedroyc był niezwykle krytyczny wobec wolnej Polski, choć mógł z powodzeniem odtrąbić swój sukces. Zapominamy bowiem z jakiego punktu startował w 1947 r. O trudnych emigracyjnych początkach przypominał Czesław Miłosz w swoim pożegnalnym tekście, w ostatnim numerze czasopisma:

– Ta trójka tj. Jerzy Giedroyc, Zofia i Zygmunt Hertzowie przebywali, ośmielam się powiedzieć, na dnie klęski. Byli wrogami Imperium, natomiast Imperium miało wszystko po swojej stronie: wygraną wojnę, miliony w łagrach, kontrolę nad połową Europy i kontrole nad umysłami w drugiej jej połowie, pieniądze na propagandę dobrze, opłacany aparat policyjny i szpiegowski. Trudno dziś wyobrazić sobie rozmiary triumfu tego państwa.

I by przez ponad 50 lat wydobywać się z tego “upadku” potrzeba było silnego wewnętrznego przekonania, którego Redaktorowi jak widać nie zabrakło

Jerzy Giedroyc nie wierzył bowiem w geopolityczny determinizm i to, że żelazna kurtyna jest stałym elementem Europy. Jednak w odróżnieniu od wielu zachodnich polityków i intelektualistów wierzył, że można ją zdemontować albo przesunąć o wiele dalej na wschód niżby oni sobie wyobrażali.

W czasach, gdy Zachód z trudem przyjmował niepodległościowe aspiracje Polaków, Redaktor już działał na kierunku litewskim, ukraińskim i białoruskim. Mimo tego, że w tym czasie kwestie Litwinów, Białorusinów i Ukraińców były uznawane za wewnętrzne sprawy ZSRR. I nikomu w najśmielszych snach nie przychodziło do głowy, że narody te mogą kiedyś zamieszkać w swoich suwerennych krajach.

Druga zasada, której hołdował „Książę Niezłomny”, to niezależność. Instytut Literacki i Kultura miały być narzędziem prowadzenia polskiej polityki, tak jak ją zrozumiał Redaktor, a nie narzędziem w zimnowojennych rozgrywkach. Nie było to łatwe, bo w krajach zachodnich często zmieniały się koncepcje traktowania ZSRR, a wraz z nimi ich narzędzia i sposób finansowania. Szef Kultury dobrze sobie zdawał z tego sprawę. I walkę tę wygrał dzięki narzuconej dyscyplinie, ascetyzmowi i gronu oddanych współpracowników. Czyniąc przy pomocy minimalnych środków, najwięcej jak mogło się dać.

Pragmatyzm. Dziś niektóre środowiska używają słowa „giedroycizm” jako obelgi. Ma być ono synonimem politycznej naiwności. Polacy na wspieraniu narodów i państw Europy Wschodniej mieli wyjść tylko źle. Głównie dotyczy to sporów historycznych, które są ważne, ale nie decydujące w świetle obecnych wyzwań. Tymczasem na początku Redaktor i pierwsze pióro Kultury Juliusz Mieroszewski ideę współpracy z Litwinami, Białorusinami Ukraińcami traktowali jako narzędzie do wzmocnienia Polski względem Niemiec i zrównoważenia ich siły. Od początku nie była to miłość dla czystej miłości, a działanie również na rzecz interesu Polski.

Długofalowo zresztą myśleli o zdemokratyzowaniu Rosji, co miało zapobiec nawrotowi rosyjskiego imperializmu i rozwiązaniu kwestii rosyjskiej . I choć ta ostatnia wizja do dziś się nie ziściła, można powiedzieć, że koncepcje Kultury położyły podwaliny pod współpracę między naszymi narodami. Poczynając od „świętokradczej”, szczególnie na emigracji idei, że Polska w imię swojego dobra powinna wyrzec się marzeń o odzyskiwani Wilna, Lwowa, Grodna.

Gdy czyta się Kulturę, idee tam wysuwane i dyskutowane często wydają się anachroniczne czy naiwne. Niemniej jednak coś, co nadal pozostaje aktualne to potrzeba posiadania wizji i koncepcji jej realizacji. Rzecz, o której politycy zapominają w dobie „twitterowej dyktatury”, w której zastępy frustratów i malkontentów są gotowe storpedować najlepszy i najsensowniejszy pomysł. Działając przy tym w imię mitycznego „realizmu”, który w rzeczywistości jest zwykłym pasywizmem i krytykanctwem. Idea leżąca u podstaw polityki musi być śmiała, a sama polityka nastawiona na długofalowy efekt, tak wnioskował Redaktor i tak czynił.

Ciekawe, co Redaktor powiedziałby o białoruskich protestach, które wybuchły tak niespodziewanie, wprowadzając nawet w pewne zdumienie ludzi zajmujących się od lat Białorusią. Nie zdziwiłbym się, gdyby powiedział: „ha, wiedziałem”. Może już nie myślałby o Białorusi, ale zastanawiał się jak tu zarazić białoruską aktywnością Rosjan. Bo „zaraza wolności” jest tym, czego najbardziej boi się dziś Kreml.

Jakub Biernat dla belsat.eu

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności