Fala samobójstw, zabójstw i depresji ukraińskich żołnierzy to cena wojny w Donbasie


Z pomocą dla weteranów i narażonych na stres bojowy żołnierzy ukraińskich sił zbrojnych jest lepiej, niż na początku wojny. Ale wciąż na tyle źle, że co tydzień zdarzają się dwa-trzy samobójstwa.

Tydzień temu mieszkańcy jednego z kijowskich osiedli znaleźli na trawniku rozerwane ciało młodego mężczyzny. Okazało się, że to 24-letni żołnierz z Połtawy. W nocy zdetonował granat i zabił się. Takich przypadków jest mnóstwo. Zdaniem wolontariuszy zajmujących się wsparciem dla ukraińskiej armii, żołnierze popadają w skrajne stany depresyjne i decydują się na desperackie czyny: samobójstwa, zabójstwa, dezercje. I to właśnie, kiedy są z dala od frontu, kiedy wybierają się na przepustki, urlopy, albo wracają z wojny do domów. Wojna na wschodzie Ukrainy ma wpływ na psychikę żołnierzy. Problemem jest jednak niedostateczna opieka psychologiczna dla żołnierzy i weteranów.

Epidemia samobójstw

Prokurator generalny ukraińskich sił zbrojnych Anatolij Matios od dwóch lat regularnie alarmuje, że przez ukraińską armię przetacza się fala samobójstw. Od początku konfliktu w Donbasie w ukraińskiej armii dochodzi do dwóch-trzech samobójstw wojskowych tygodniowo. Statystyki przerażają. Okazuje się, że jeden ukraiński żołnierz na czterech zabitych w walce, to samobójca. Od 2014 do 2017 r. życie odebrało sobie 554 żołnierzy. Tymczasem od początku konfliktu na Donbasie zginęło sumie 3332 żołnierzy i oficerów (stan na maj br.) Ukraińskie ministerstwo obrony tłumaczy jednak, że 66 proc. samobójstw w armii nie zdarza się wcale w strefie działań zbrojnych, ale w jednostkach wojskowych i na przepustkach. Lub wręcz po zakończeniu służby wojskowej.

Samobójstwo było próbą rozwiązania problemów już dla ponad pięciuset ukraińskich żołnierzy. Źródło: thekievtimes.com

Anatolij Matios obwiniał ministerstwo obrony o zaniżanie statystyk. Krytykował też ministerstwo polityki społecznej, które powinno organizować wsparcie dla weteranów. W ubiegłym roku budżet na budowę ośrodków i zatrudnianie specjalistów pracujących z żołnierzami wyniósł 109 mln. hrywien (3,8 mln dolarów). W latach 2015-2017 rehabilitację pod nadzorem psychologów przeszło 12 tys. żołnierzy. Kolejne 15 tys. leczyło się w zamkniętych ośrodkach i sanatoriach. Zdaniem Matiosa to zdecydowanie za mało, jak na kraj prowadzący wojnę. Przez strefę frontową przeszło w tym samym czasie ponad 300 tys. młodych ludzi.

– Obecnie liczba psychologów w jednostkach wojskowych wzrosła, ale wciąż brakuje połowy etatów – mówi Ołena Batynśka, psycholog wojskowy i dodaje – Psycholog nie ma niestety wiele do gadania w armii, może jedynie rekomendować np. odsunięcie żołnierza, który ma problemy, od ciężkich zadań, ale dowódca wcale nie ma obowiązku go słuchać.

Zmiany w ukraińskiej armii, choć powoli, to jednak zachodzą. M.in. dzięki ogromnemu zaangażowaniu wolontariuszy i wpajanym wzorcom z państw NATO.

Depresja okopowa

Ukraińska armia ma wizerunkowy problem z samobójcami i dezerterami. Kiedy do mediów zaczynały przeciekać informacje o skali zjawiska, pułkownik Eduard Litwinenko, szef tzw. zabezpieczenia moralno-psychologicznego sił zbrojnych twierdził, że skala zjawiska jest wprawdzie duża, ale nie jest jeszcze powodem do paniki. Co innego twierdzą wolontariusze i specjaliści pomagający żołnierzom.

– Oficjalne statystyki są zaniżone, bo uwzględniają jedynie przypadki czynnych wojskowych, a nie np. tych, którzy po służbie wrócili do domu. A poza tym dotyczą jedynie sił zbrojnych, a w konflikt zaangażowana jest policja, gwardia narodowa, wojska pograniczne i bataliony ochotnicze – uważa w rozmowie z Biełsatem Andrij Kozinczuk, psycholog wojskowy z ośrodka dla weteranów pod Równem.

Anatolij Hrycenko, były minister obrony również alarmuje, że żołnierze zbyt często targają się na swoje życie. I wskazuje przyczyny: zmiany na froncie trwają zbyt długo, bo czasem nawet półtora roku z krótkimi urlopami.

Andrij Kozinczuk jest jednym z setek wolontariuszy i psychologów, którzy pomagają ofiarom stresu bojowego. Źródło: facebook

Po podpisaniu porozumień mińskich żołnierze nie zawsze mogą odpowiadać od razu na ostrzał. Siedzą ostrzeliwani w okopach, a każda ich reakcja wymaga zgody sztabu z Kijowa. To zaś rodzi frustrację.

– Wystarczy 45 dni na froncie, by żołnierz przestał efektywnie służyć i był podatny na czynniki stresowe – tłumaczy Kozinczuk.

Tymczasem w jednostkach frontowych kuleje wczesne wykrywanie symptomów stresu i depresji. Oficerowie sami najczęściej mają podobne problemy. Działa psychologia grupy i żołnierz, który czuje niepokojące sygnały, nie zgłasza ich, gdyż boi się, że nazwą go słabeuszem i symulantem. Jednak najgorszy czas czeka żołnierzy, kiedy wracają z frontu do domów.

– Wtedy dopada ich zespół stresu bojowego, nie potrafią znaleźć swojego miejsca w życiu, zwłaszcza, że ukraińska rzeczywistość daleka jest wciąż od normalnej – mówi Andrij Kozinczuk. – Są chodzącymi, tykającymi bombami zegarowymi.

Dwa tygodnie temu w lesie pod Łuckiem, w trakcie zbierania grzybów były weteran z Donbasu nagle rzucił się na swoją żonę. Zadźgał ją nożem bez powodu. Takie historie przewijają się przez ukraińskie media co dwa-trzy tygodnie. I są bezpośrednim skutkiem nieleczonego stresu pourazowaego. Ludzi, którzy przeszli piekło wojny, a teraz próbują samodzielnie funkcjonować w społeczeństwie są tysiące.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności