Przez ostatnie 20 lat polski zakonnik pełnił służbę duszpasterską w różnych zakątkach Białorusi. Ostatnio – w Woropajewie pod Postawami. Dziś pod przymusem wyjeżdża z kraju.
We wrześniu duchowny otrzymał pismo od Leanida Hulaki, rządowego pełnomocnika ds. religii i narodowości. Dokument anulował pozwolenie na pracę i pobyt na Białorusi.
– Nie z własnej woli wyjeżdżam z Białorusi. Czuję się represjonowany w tej sytuacji. Nikomu nie wyrządziłem zła – zapewnia ojciec Jerzy. – Jestem bardzo wdzięczny ludziom, którzy byli ze mną wszystkie te 20 lat, a zwłaszcza starszemu pokoleniu, które przeżyło czasy prześladowań chrześcijan za władzy sowieckiej. I teraz doświadczają podobnych.
Akurat dziś, 2 października, Kościół obchodzi święto Wspomnienia Aniołów Stróżów. W jego przededniu w warapajewskiej parafii pw. Michała Archanioła odbyła się świąteczna msza św. Stała się ona też smutną okazją do pożegnania się z duchownym z Polski.
Na nabożeństwo przybyli nie tylko miejscowi parafianie, ale także wierni z innych zakątków Białorusi, którzy także znali ojca Jerzego.
Są zgodni: ksiądz został wypędzony z Białorusi za to, że czynił dobro, zawsze mówił prawdę i uczył tego innych. I że to zemsta władz za aktywność społeczną mieszkańców Woropajewa.
– Wysyłają go z kraju dlatego, że chyba był „niewygodny” dla obecnych władz. O ile można je nazwać władzami…
– Trudno mówić pożegnalne słowa do człowieka, do którego się przyzwyczailiśmy, którego uważaliśmy za swojego, który nie zrobił nikomu nic złego. Uczył nas walczyć ze złem i wierzyć w lepsze.
– Chcemy życzyć księdzu Jerzemu, żeby koniecznie wrócił do nas. Będziemy na niego czekać. Wierzymy, możemy, zwyciężymy! – mówili nam uczestnicy spotkania.
Mieszkanka Woropajewa Hanna Fiedoronak sama była prześladowana przez władze – po ostatnich wyborach prezydenckich. Teraz nie mogła powstrzymać łez, kiedy wręczała ojcu Jerzemu kwiaty – a wraz z nimi – dać mu nadzieję na lepsze:
– Ile on dobrego zrobił dla naszej parafii, dla naszego kościoła, dla całej Witebszczyzny. I człowiek okazał się nagle niepotrzebny, bo naszym władzom nie są potrzebni uczciwi ludzi – mówiła.
Jednak ojciec Jerzy tonuje nastroje. Przypomina, że łatwo jest kochać tych, którzy nas kochają, ale Jezus uczył kochać nawet wrogów:
– Nie walczymy z ludźmi, walczymy z grzechem. W każdym człowieku jest więcej dobra niż zła. Tylko to zło spowodowane grzechem częściej bywa widoczne. Widzimy je z zewnątrz – tych słabych i biednych ludzi, którzy teraz biegają z pałkami. Dlatego, że człowiek słaby zawsze bije innych i po prostu zabija, jak niestety to teraz widzimy. A człowiek silny – kocha i wybacza.
Jak podkreśla ks. Wilk, jest on bardzo szczęśliwy, że zobaczył tu wielu szczęśliwych ludzi. I że cała Europa i cały świat zobaczyły wspaniały naród białoruski, który wstaje z kolan i bez wątpienia zwycięży.
Po latach służby duszpasterskiej na Białorusi ojciec Jerzy (chociaż urodził się w Polsce i ma polskie obywatelstwo) sam może czuć już w pewnym sensie przedstawicielem tego narodu. Nauczył się białoruskiego, a nawet każe mówić do siebie nie Jerzy, ale Juryj…
Teraz żartuje tylko, że władze widocznie potraktowały na serio jego nazwisko, skoro wręczyły mu „wilczy bilet” – czyli anulowały ważną jeszcze pół roku wizę i wstawiły do paszportu stempel nakazujący wyjazd. Zapewnia jednak, że chociaż opuszcza Białoruś z wielkim żalem, to na pewno z czystym sumieniem.
Alona Szabunia, Zmicier Łupacz, cez/belsat.eu