Afera Wirecard: koronny dowód służalczości białoruskiego KGB wobec Moskwy

To nie jest pierwszy raz, kiedy KGB Łukaszenki pełni rolę podwykonawcy dla rosyjskich służb specjalnych. I nigdy na tym nie zyskuje.

Spółka Wirecard była złotym dzieckiem niemieckiego biznesu i działki finansów internetowych. Przebojem trafiła na listę trzydziestu największych niemieckich korporacji. Wirecard oferowała usługi transferów finansowych w internecie, opracowała nowatorskie systemy płatnicze. Niemiecka firma zagospodarowała niszę dyskretnych przelewów w sieci: obsługiwała kasyna internetowe, branżę porno, ale i pożyczki. Szczególnie szybko rozwijała się w Azji.

I to właśnie azjatyckim oddziałem korporacji zarządzał czterdziestoleni Austriak Jan Marsalek. Pod koniec ubiegłego roku Financial Times w toku dziennikarskiego śledztwa odkrył, że na rachunkach Wirecard w singapurskim oddziale brakuje 2 mld euro, a piramida funansowa rosła w szybkim tempie. 25 czerwca Wirecard ogłosiła bankructwo. W czerwcu rada nadzorcza zwolniła zarząd, dyrektor generalny Marcus Braun był aresztowany za oszustwa finansowe. Tymczasem Marsalek zniknął. Był na Filipinach i w Dubaju. Ostatecznie odnalazł się na Białorusi.

Rosyjski ślad

Nie wiadomo kiedy dokładnie Austriak pierwszy raz zetknął się z Rosjanami. Być może prowadząc biznes we wrażliwej działce finansów w internecie, po prostu na pewnym etapie musiał mieć kontakt z rosyjskim biznesem. W 2015 r. Jan Marsalek działał w pogrążonej w wojnie domowej Libii. Wykorzystując unijne programy odbudowy Libii inwestował m.in. w branży budowlanej.

Ale nie tylko – według dziennikarzy śledczych z The Insider, Bellingcat i Der Spiegel, Marsalek już wtedy miał kontakty z operatorami rosyjskich firm najemniczych, które próbowały wejść na rynek ochroniarski i wynajmować się do chronienia europejskich interesów w Libii i nie tylko tam. Austriak w Libii współpracował z Andriejem Czypryginem, rosyjskim ekspertem od Bliskiego Wschodu. W rzeczywistości oficerem GRU, wywiadu wojskowego. Kontakty z Rosjanami były coraz częstsze. Dwa lata później Marsalek jedzie np. na wycieczkę do…Palmiry w Syrii. Przebywał w rosyjskich bazach wojskowych i miał ochronę Rosjan.

Foto
Jak najemnicy Wagnera wyrabiali na Białorusi dokumenty. Śledztwo Biełsatu
2018.10.30 17:12

W ciągu ostatnich dziesięciu lat Austriak był 60 razy w Rosji. Latał do Moskwy często, zwłaszcza po 2014 r. Co ciekawe, korzystał z różnych paszportów (w Austrii jest to możliwe). Używał jednak również paszportu dyplomatycznego nieznanego państwa, wydanego na „nie obywatela”. Jest to dziwna sytuacja, gdyż paszporty dyplomatyczne przysługują wyłącznie obywatelom.

Marsalek znajdował się również w bazie danych FSB. W odróżnieniu od standardowej procedury rejestracji przebywających w Rosji cudzoziemców, w jego przypadku FSB rejestrowała jego podróże poza Rosją. Trzy lata temu Marsalek był zatrzymany na krótko na lotnisku Szeremietiewo i nie wpuszczono go do Rosji. Potem znowu tam jeździł.

Zdaniem dziennikarzy śledczych w życiorysie Austriaka jest wiele poszlak wskazujących wprost na jego współpracę z rosyjskimi służbami. Zresztą austriacki biznesmen lubił się przechwalać i czasem w środowisku bankierów opowiadał, że zna recepturę rosyjskiego, trującego gazu „nowiczok”, albo wie wszystko o zamachu na rodzinę Skripali. Sam roztaczał wokół siebie aurę człowieka, który dużo może, bo jest nad nim parasol ochronny służb specjalnych.

Kiedy w czerwcu, po wybuchu afery w Wirecard, Marsalek zniknął, jeden z jego znajomych zadzwonił do niego zapytać się gdzie się znajduje. Marsalek nie chciał odpowiedzieć wprost. Na pytanie, czy znajduje się w kraju stabilnym politycznie odpowiedział jednak:

– Nie martwcie się, tutaj od 25 lat rządzą ci sami ludzie.

Jest taki kraj, który pasuje do tego opisu. Według danych lotniczych jego samolot Embraer 650 lecąc z Tallina w nocy 19 czerwca wylądował na Białorusi.

Lokaje Łubianki

Przebywając na Białorusi Marsalek jest bezpieczny. Mińsk będzie zaprzeczał i na pewno nie wyda Austriaka. Rosjanie najprawdopodobniej chcieli uniknąć bezpośrednich oskarżeń o „prowadzenie” agenta zainstalowanego w niemieckiej korporacji. Biznesmen na pewno był cenną zdobyczą dla służb. Miał rozbudowane kontakty w świecie europejskiej i azjatyckiej finansjery. I miał wpływ na jedną z największych na świecie firm obsługującą dyskretne transfery finansowe. Dla służb specjalnych dostęp do wiedzy o takich transferach i możliwość przesyłania pieniędzy poza kontrolą innych państw jest prawdziwym skarbem.

Nie jest też wykluczone, że Marsalek pracował i dla innych służb: austriackich, czy niemieckich. Jednak kiedy doszło do afery i upadku Wirecard, Rosjanie postanowili ratować swojego człowieka i potencjalne źródło kompromitujących informacji. Jan Marsalek to nie Edward Snowden, któremu Rosjanie demonstracyjnie udzielili azylu. Snowden mógł być wykorzystany propagandowo, jako bojownik o wolność w sieci i ktoś, kto będzie podgrzewał „antysystemowe” nastroje i teorie spiskowe na Zachodzie. W porównaniu ze Snowdenem, Marsalek to po prostu aferzysta.

Wiadomości
„Białoruś zachowuje się jak jakiś wasal”: FSB porywa rosyjskiego obywatela na Białorusi
2017.05.30 10:23

 

Z punktu widzenia Moskwy, Białoruś jest idealnym miejscem na taki azyl. Białoruskie służby nie pójdą na współpracę z zachodnimi w tak delikatnej sprawie i nie naruszą układu lojalności wobec swoich rosyjskich patronów. Pod tym względem białoruskie KGB pełni rolę służebną wobec rosyjskich odpowiedników: FSB, SWR, czy GRU.

W 2017. Białoruska milicja zatrzymała Władisława Tichońkiego, kierowcę byłego rosyjskiego deputowanego Denisa Woronienkowa. Były parlamentarzysta zginął w zamachu w Kijowie, a wcześniej był ścigany przez rosyjskie służby. Jego kierowca jechał z Rosji przez Białoruś na Ukrainę. Zatrzymanego na Białorusi Tichońkiego po prostu odebrali funkcjonariusze rosyjskiej FSB i zabrali do Rosji.

Na terenie Białorusi Rosjanie prowadzili wiele operacji o charakterze specjalnym, traktując miejscowych co najwyżej jako wsparcie i łamiąc wszelkie reguły w relacjach międzynarodowych. Trzy lata temu agenci FSB porwali w Homlu młodego Ukraińca, Pawła Hryba.

Zwabili go na Białoruś wykorzystując współpracowniczkę, która na portalu randkowym nawiązała z Hrybem znajomość. Przewlekle chory aktywista nie był jakoś wyjątkowo cenny. Wtedy Rosjanie „kolekcjonowali” jednak ukraińskich zakładników i chodziło o postawienie zarzutów terroryzmu dużej liczbie młodych ludzi, tak żeby zbulwersować opinię publiczną i zmusić ukraińskie władze do targowania się o uwięzionych w Rosji obywateli.

Wiadomości
Pawło Hryb opowiada, jak został porwany na Białorusi przez FSB WIDEO
2019.09.13 15:51

 

Zarówno z porwania Hryba, jak i ukrywania austriackiego biznesmena Białoruś nie ma żadnych korzyści. Przeciwnie – zyskuje opinię państwa, w którym nawet znane z małej dbałości o swój wizerunek rosyjskie służby załatwiają brudne sprawy. Alaksandr Łukaszenka może wiele mówić o tym, że Rosja próbuje ingerować w wybory i knuje spiski przeciw niemu. Może kreować się na obrońcę białoruskiej niepodległości. Jednak kiedy idzie o najbardziej sekretne i newralgiczne działania, jest całkowicie lojalny wobec patrona ze wschodu.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Inne teksty autora w dziale Opinie

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności