30 lecie Czarnobyla: „Sadziliśmy ziemniaki, a z nieba padał srebrny deszcz”


W podgrodzieńskim miasteczku Hoża mieszka białorusko-gruzińska rodzina, która przeniosła się tu ze swojej rodzinnej wsi Dubrouna – oddalonej jedynie o 60 km od miejsca czarnobylskiej katastrofy.

Z Grodna do Hożej jedzie się pół godziny. W dwupiętrowych blokach na ul. Brahińskiej mieszkają rodziny przesiedleńców ze strefy czarnobylskiej.

Timor  Kadżaja urodził się w Batumi. Służył w armii radzieckiej na rosyjskim Dalekim Wschodzie. Po zwolnieniu ze służby przeniósł się do Moskwy, gdzie poznał przyszłą żonę. Pochodząca z Białorusi Swiatłana, studiowała wtedy w sowieckiej stolicy. Pochodziła ze wschodniej Białorusi – wsi Dubrounej w rejonie Brahińskim, dokąd młoda para przeniosła się od razu po ślubie. Jak okazało się – nie na długo.

Domy polewali pianą i wywozili ziemię

Wieś znalazła się w strefie podlegającej przymusowemu wysiedleniu. Jednak do wyjazdu doszło dopiero sześć lat po katastrofie – małżeństwo czekało na przydzielenie mieszkania w nowym miejscu. W międzyczasie narodził się im syn.

„Pamiętam jak 1 maja 1986 r. razem z mamą sadziłyśmy ziemniaki – wspomina Swiatłana – nikt nic nie wiedział. Pamiętam tylko, że deszcz padał taki dziwny – jakby srebrny. Wszyscy wybiegli na podwórko… a tam coś dziwnego padało z nieba, jakby pył. Dla nas to było nawet ciekawe. Potem przyjechali ludzie w mundurach i maskach gazowych. Skosili trawę na podwórkach, zerwali wierzchnią warstwę ziemi, a domy polewali  jakąś pianą. Było to straszne, bardzo straszne”.

Łącznie do Hoży trafiło ponad dziesięć rodzin, głównie z Dubrounej, ale również z pobliskich Chojników i Narowli. Domy przekazane uciekinierom okazały się słabej jakości. Dzieci zaczęły chorować od wilgoci, przeciekał dach. W końcu rodzinie udało się wywalczyć lepsze lokum.

“Nie chcieli nawet dawać pracy w kołchozie”

Przesiedleńcy początkowo nie mogli znaleźć zajęcia w nowym miejscu, nie mówiąc o ulgach. Jedyne co otrzymywali to 50 proc. zniżkę na podręczniki dla dzieci.

„Zapomogę dali tylko raz – tłumaczy Timor – więcej już nic nie dali. Żadnych ulg też nie mamy – ani na przejazd, ani na wczasy. Likwidatorzy awarii mieli lepiej, nam przesiedleńcom było ciężko. Pomoc w znalezieniu pracy? Powiem szczerze, nawet kołchozie nas nie chcieli”

Z Duboruna zabrali niewiele, choć byli też tacy, którzy nie zważając na zakazy wywozili świnie i inne zwierzęta. Główną rodzinną relikwią zabraną z rodzinnych stron jest starodawna ikona Bogurodzicy. Już na nowym miejscu została skradziona, jednak przestępców schwytano, a obraz wrócił na miejsce.

„Brałam chleb, moczyłam w wodzie i posypywałam cukrem”

Miejscowi z początku odnosili się do nowych mieszkańców z podejrzliwością. Zastanawiali się, dlaczego przyjechali właśnie tu. Zazdrościli otrzymanych „bezpłatnie” mieszkań. W szkole dzieci przesiedleńców nazywano „czarnobylcami”. Dopiero po jakimś czasie sąsiedzkie stosunki unormowały się.

„Mąż nie miał pracy. Ja z dziećmi siedziałam w domu. Prąd podłączyli , ale jeszcze nie było gazu. A gotować jakoś było trzeba. Kończyły się pieniądze…Chodziłam do sklepu i kupowałam dwa bochenki czarnego chleba. A dzieci nie rozumiały, dlaczego nie ma pieniędzy. Syn mówił „Patrz dziewczynki mają ciastka – daj mi też”. Moczyłam więc chleb w wodzie, posypywałam cukrem i dawałam mu. I on to do dziś pamięta”

Timor zatrudnił się jako leśniczy, a obecnie pracuje w stacji pomp przy jednostce wojskowej. Choruje na cukrzycę – czy to efekt promieniowania? – Nie wiadomo.

„Jedziesz szosą, a wokół wyludnione wsie”

Od czasu do czasu rodzina wraca  w swoje rodzinne strony. W Dubrounie spotykają się wtedy byli mieszkańcy. 80 procent wioski już nie istnieje – domu zburzono i zakopano– pozostały po nich niby kurhany.

„Posiedzimy na cmentarzu, ale nawet nie nocujemy, bo i już nie ma gdzie – mówi Timur. Wsiadamy do samochodu i jedziemy z powrotem. Z byłymi sąsiadami spotykamy się tylko tam. Mieszkają w Mińsku, Reczycy.”

„Nie wyobrażam sobie powrotu. Jedziesz szosą, a wokół wyludnione wsie…Chciałoby się z pobyć z miejscowymi – ale przywykliśmy już  do życia w nowym miejscu” – dodaje Swiatłana.

„Nigdzie dalej już nie pojedziemy”

Na pytanie o jej stosunek o budowę nowej białoruskiej elektrowni atomowej w niedalekim Ostrowcu Swiatłana niemal z płaczem mówi – „Nie daj Boże żeby to się powtórzyło. Może już wymyślili jakieś nowe technologie, jednak my nigdzie nie pojedziemy.”

Timur podkreśla, że krajowi potrzebna jest tania energia elektryczna, bo tak podpowiada sytuacja gospodarcza. Jedank na końcu lakonicznie dodaje

„A czy ktoś nas się w ogóle pytał o zgodę?”

AK/JB/ www.belsat.eu/pl/

Aktualności