"Przewiozłam przez granicę 13 karetek z Polski". Rozmowa z grodnianką, która pomaga ukraińskim paramedykom


Pojazdy, dzięki którym wolontariusze z ukraińskiego batalionu medycznego Hospitalierzy ratują rannych na linii frontu, od początku wojny trafiają najpierw do warsztatu Piotra pod Warszawą. Piotr sprawdza karetki, minivany i pick-upy jadące na front z całej Europy i w razie potrzeby naprawia je. Wtedy wolontariusze zabierają pojazdy na Ukrainę, nocą w weekendy, kiedy na granicy są najmniejsze kolejki. Nasz korespondent udał się w taką podróż wraz z pochodzącą z Grodna wolontariuszką Natallą Jahorawą, która przewiozła przez granicę już trzynaście pojazdów i porozmawiał z nią o szczegółach jej wolontariackiej działalności na rzecz Ukrainy.

Natalla Jahorawa.
Zdj. Jan Lisicki/belsat.eu

– Kim są Hospitalierzy?

– To wolontariacka organizacją paramedyków założoną przez Janę Zinkewycz po wybuchu wojny w Donbasie, na potrzeby pomocy w transporcie rannych i zabitych z linii frontu. Paramedycy to osoby z wykształceniem medycznym lub studenci medycyny. Od medyków różnią się tym, że za swoją pracę nie otrzymują wynagrodzenia. W 2014 roku organizacja liczyła sześć osób i dysponowała dwoma samochodami. Prowadzili szkolenia medyczne i rozwijali się – do czasu inwazji Rosji na Ukrainę wolontariusze organizacji uratowali ponad 3 tys. rannych. Hospitalierzy byli przygotowani do nowej wojny.

24 lutego dołączyło 35 osób, następnego dnia 75. Od 24 lutego do początku czerwca Hospitalierzy uratowali 1500 osób.

Wywiad
Szpitalnicy XXI wieku. Kim są ochotnicy ratujący żołnierzy na Ukrainie?
2022.03.09 16:07

– Jak to się stało, że zaczęłaś im pomagać?

– Kiedy zaczęła się wojna, zgłosiłam jako wolontariusz, także na nocnych zmianach, do punktu pomocy uchodźcom na Dworcu Zachodnim w Warszawie: tłumaczyłam, udzielałam informacji i pomagałam nosić walizki. Spędziłam tam miesiąc. Potem fala uchodźców zmalała, więc starałam się jeździć do miejsc, gdzie lokowano uchodźców na nocleg. Ale nie było ich wiele i czułam, że tylko tracę czas i energię. Po pracy trudno jest iść i znowu pracować, a gdy się tylko siedzi, czas się ciągnie i pojawia się poczucie bezczynności.

Аўтамабілі для «Гаспітальераў»
Pickupy z Wielkiej Brytanii w bazie logistycznej Hospitalierów pod Lwowem. Czerwiec 2022 r.
Zdj. Jan Lisicki/belsat.eu

Mój mąż powiedział mi, że jego kolega z pracy szuka kierowców, którzy mogliby zawozić samochody na granicę ukraińską i przekazywać je dalej. Nie mam dużego doświadczenia w prowadzeniu samochodu, ale swoją pierwszą wyprawę traktowałam jako przygodę, sposób na oderwanie się od codzienności. O północy 27 marca po raz pierwszy pojechałam na granicę pojazdem przeznaczonym dla Hospitalierów, karetką z Francji.

– Skąd pozyskiwane są pojazdy?

– Hospitalierzy są znani w sieci, wiele osób wie, czym się zajmują, organizacja ma dobrą reputację. Na ich stronie znajduje się lista aktualnych potrzeb, opisano też, jak można pomóc. Pieniądze na samochody przekazują różni ludzie – na przykład społeczność Ukraińców za granicą. Pickupy i karetki pochodzą głównie z Wielkiej Brytanii, a kupuje je miejscowa diaspora ukraińska. Wiele samochodów pochodzi również z Hiszpanii i Szwajcarii.

Dość często samochody z dużym przebiegiem są po prostu oddawane.

Raz dostarczałam karetkę z przebiegiem 550 tys. km, ale była w dobrym stanie i po warsztacie – na pewno przyda się na froncie. W Warszawie są one sprawdzane i naprawiane przez ukraińskich mechaników, a następnie wolontariusze wożą je na Ukrainę.

– Jak wyglądają takie wyprawy?

– Najpierw podwoziliśmy samochody do granicy, a stamtąd odbierali je przyjaciele i znajomi koordynatorki Hospitalierów Katii, która zajmuje się logistyką i łącznością. Teraz brakuje kierowców: część pojechała na front, inni są teraz bliżej strefy działań wojennych. Zaczęliśmy więc jeździć bezpośrednio do bazy Hospitalierów pod Lwowem. Wyjeżdżamy w nocy, żeby być na granicy rano, kiedy kolejki są mniejsze. Samochody z Warszawy odbieramy po zmroku, zabieramy kluczyki i dokumenty, wsiadamy i jedziemy.

Аўтамабілі для «Гаспітальераў»
Pickupy z pomocą humanitarną dla Hospitalierów na trasie z Warszawy do granicy z Ukrainą. Czerwiec 2022 r.
Zdj. Jan Lisicki/belsat.eu

Zazwyczaj zabieramy trzy-cztery samochody, ale czasami nawet sześć. Za kierownicę wsiadają wolontariusze z Polski, Białorusi i Ukrainy. Rekordzistą jest były polski wojskowy Wojtek, który przewiózł 12 samochodów. Przez jakiś czas jeździł z nami Roman, Ukrainiec, który pracuje jako policjant w Kanadzie. Wziął dwa miesiące urlopu i przyjechał nam pomóc, jeździł cały czas. Wiele osób nam pomaga.

Wywiad
Wojna się skończy, ale nie przestanie zabijać. Wywiad z saperem o przyszłym rozminowaniu Ukrainy
2022.04.06 14:33

Jedziemy kolumną – tak jest łatwiej, w razie gdyby coś się zepsuło. Wszystkie pojazdy są po przeglądach i naprawach, ale zdarzają się awarie. Z góry uzgadniamy, gdzie się zatrzymać, żeby rozprostować kości, zjeść, przewietrzyć się i zatankować samochody.

Аўтамабілі для «Гаспітальераў»
Natalla rozmawia z Wojtkiem w kolejce na przejściu granicznym w Rawie Ruskiej. Czerwiec 2022 r.
Zdj. Jan Lisicki/belsat.eu

Przekraczanie granicy zajmuje różną ilość czasu. Raz trwa godzinę, raz dziesięć – tak jak wtedy, gdy wszyscy przewozili samochody (od 1 lipca Ukraina zniosła wprowadzone w stanie wojennym ulgi na import samochodów. Teraz przy sprowadzaniu pojazdów na Ukrainę trzeba ponownie zapłacić VAT, cło importowe i akcyzę. – belsat.eu).

Kiedyś ukraiński celnik postanowił otworzyć i sprawdzić w moim samochodzie każdy schowek, gdzie były bandaże, używane telefony, ładowarki i powerbanki, a następnie kazał mi zadeklarować każdy przedmiot osobno. Trudno było je policzyć, było wiele pudełek. W końcu poszliśmy do kierownika zmiany, który pozwolił nam wpisać „przybliżoną liczbę” rzeczy. Potem zaczął się czepiać, że nie możemy wypełnić dokumentów pismem ręcznym i kazał nam iść do kogoś, kto wpisze je na komputerze. Wypełnienie i wydrukowanie deklaracji „ładnie” zajęło nam trzy godziny.

– Który wyjazd najbardziej zapadł ci w pamięć?

– Kiedy jechałam hiszpańską karetką załadowaną po brzegi. Ciężko było wyjechać pod górkę przy ukraińskiej granicy, ale z górki samochód gnał jak łoś. Trzeba było gdzieś skręcić i aż żal mi było hamować. Jechało się przyjemnie: łatwo było zmienić pas ruchu, łatwo było wszystkich wyprzedzić. Czułam, jakby wszyscy usuwali mi się z drogi. Myślałam: wow, ładny kolor samochodu.

I wtedy Wojtek zadzwonił ze słowami: „Wyłącz koguta”.

W kabinie był stół z milionem przycisków. Najwyraźniej przypadkowo coś włączyłam, gdy brałam stamtąd butelkę z wodą. Nie wiedziałam, jak. Nie było gdzie się zatrzymać. Wyłączyliśmy go dopiero gdy dojechaliśmy do parkingu McDonalds pod Lublinem. Kiedy jechaliśmy następną karetką, pierwszą rzeczą, jaką mi pokazano, był przycisk do wyłączania koguta.

Pamiętam też wspaniały ambulans: volvo z Austrii – zamieszkałabym w tym samochodzie. Przyjemnie się go prowadziło, był bardzo wygodny. I był tam też tempomat. Na granicy z Ukrainą wszyscy pytali, czy to moje i za ile kupiłam. A ja widziałam cenę w i odpowiadałam: „Mogę sobie na to pozwolić”. Podczas jazdy tak go polubiłam, że gdy się żegnałam, łza mi się zakręciła w oku, że już nigdy go nie zobaczę i nie wiadomo, co się z nim stanie na froncie.

Наталля Ягорава
Natalla z ambulansem volvo. Zdjęcie z prywatnego archiwum.

Mój mąż nazywa te samochody „moimi byłymi”.

Można się do nich przyzwyczaić, są świetne, udaje mi się z nimi zaprzyjaźnić podczas podróży. Emocje wywołuje u mnie wsiadanie za kierownicę każdego innego samochodu. Zwłaszcza w samochodach z kierownicą po prawej: w każdym samochodzie wszystko jest inne, nawet w porównaniu z innymi prawostronnymi. Poznawanie tych wszystkich przycisków to dreszczyk emocji.

Reportaż
Karetki dla Szpitalników. Jak polscy kierowcy wspierają ratowników-ochotników na Ukrainie
2022.03.19 17:10

Kiedyś po drodze w jednym z samochodów o świcie zobaczyłam przycisk „tempomat”. Nie wiedziałam co to jest, więc zaczęłam naciskać i uczyć się. Fajnie jest nie musieć trzymać nogi na gazie. Ale niestety dość niebezpieczne, bo można zasnąć (śmiech).

– Skąd czerpiesz siły na takie nocne jazdy?

– Dzień przed wyjazdem staram się nie uprawiać żadnego sportu, co najwyżej pływanie. Po pracy jadę do granicy, potem wracam. Po wszystkim jestem bardzo zmęczona, ale lubię ten stan braku snu. Po powrocie biorę prysznic, coś jem i kładę się spać.

Wyjazdy są dla mnie jednym ze sposobów radzenia sobie z wojną. Ludzie reagują na stres na trzy sposoby: biją, biegną, zamierają. Ja biegnę – zawsze jestem aktywna. Mam czas, zdrowie, prawo jazdy, polski paszport, który pozwala mi bez problemu przekroczyć granicę.

Sumienie nie pozwala mi siedzieć w domu i sprzątać.

Natalla na granicy polsko-ukraińskiej po powrocie ze Lwowa. Czerwiec 2022 r.
Zdj. Jan Lisicki/belsat.eu

Te wyjazdy sprawiają, że życie nabiera sensu. Kiedy zaczęła się wojna, chyba każdy Białorusin doświadczył jakiegoś rodzaju hejtu i agresji. To wciąż można odczuć, ale nauczyłam się z tym żyć. Niektórzy Ukraińcy nie postrzegają mnie przez pryzmat moich działań – wolontariatu i poświęcania swojego czasu – ale przez pryzmat mojego akcentu.

Kiedyś ukraiński pogranicznik, widząc niepolską pisownię mojego nazwiska w polskim paszporcie, zapytał: – “Narodowość”? – “Polka” – odpowiedziałam. – “A tak naprawdę?” – „Polka”. Wtedy się ożywił: – “Właściwie nie muszę zadawać tego pytania. Pomaga nam pani, dziękujemy”.

Rozumiem tych ludzi, rozumiem, że postrzegają nas przez pryzmat traumy i żalu. Nie mam sił, by przekonać ich, że jest inaczej.

– Czy poczucie odpowiedzialności zbiorowej jest ci bliskie?

– Nie, absolutnie nie. Robię, co mogę. Moje sumienie jest czyste, zawsze byłam przeciwna reżimowi Łukaszenki, nigdy na niego nie głosowałam i jak każdy normalny człowiek z Białorusi nie popieram tej autorytarnej władzy. I nie czuję się winna za to, co się stało na Białorusi. Robiłam wszystko, aby temu zapobiec. Dlatego teraz to uczucie mnie nie dotyczy.

– Ile samochodów planujesz jeszcze przewieźć?

– Tyle, ile będzie trzeba. Nie mogę trzymać się z dala od tego, zamknąć oczu i udawać, że nic się nie dzieje. Nie czuję, że robię coś wielkiego, bo jeżdżę samochodami. Moje rozumowanie jest takie: będzie wspaniale, jeśli ten samochód i leki pomogą uratować komuś życie. A jeśli to w jakiś sposób przybliży Ukrainę do zakończenia tej wojny, to też będzie cudownie.

Reportaż
“Jeszcze na Majdanie zrozumiałam, że najważniejsze jest umieć uratować życie”. Rozmowa z wolontariuszką batalionu medycznego
2022.05.14 12:43

Jeden z naszych wolontariuszy powiedział, że teraz wieziemy pickupy, a kiedy wojna się skończy, będziemy wieźć to, co pomoże odbudować kraj.

Jesteśmy zdrowi i młodzi – dlaczego nie?

Rozmawiał Jan Lisicki, ksz/belsat.eu

Aktualności