Na okupowanych terytoriach Ukrainy rosyjscy maruderzy kradli nie tylko kosztowności i elektronikę. Niektórzy uprowadzili sobie także rasowe zwierzęta.
Ostatnio w sieci pojawiła się wiadomość, że białoruscy wolontariusze pomogli ukraińskim właścicielom odzyskać maine coona o imieniu Maks. Rodzina mieszkała z kotem w Buczy, która stała się jednym z symboli ludobójstwa wymierzonego w Ukraińców. Gdy wybuchła wojna, właściciele zwierzaka uciekli z półtorarocznym synem do Żytomierza – planowali wkrótce wrócić po Maksa i rzeczy. Jednak już w pierwszych dniach wojny ich dom został zajęty i nie było do czego wracać. Okupanci zaparkowali w podwórku BTR, a wzdłuż płotu wykopali okop.
Gdy po wyzwoleniu miasta rodzina wróciła do Buczy, dom był zrabowany i zdemolowany. Meble zostały celowo zniszczone, ściany zabazgrane wulgaryzmami, osobiste rzeczy wyrzucone na podłogę. A kot Maks zniknął – jego poszukiwania skończyły się fiaskiem.
W końcu do Ołeny, właścicielki kota, zadzwoniono z białoruskiego numeru telefonu. Okazało się, że Maks został oznaleziony w Homlu, gdzie trafił wraz z rosyjskimi żołnierzami. Został odnaleziony dzięki imiennikowi z numerem telefonu na obroży.
Białoruscy wolontariusze pomogli w wyrobieniu paszportu weterynaryjnego i zaczipowaniu zwierzęcia, by mogło zostać legalnie wywiezione z kraju. Potem Maks został przekazany wolontariuszom w Polsce – wraz z przeprosinami za uczynki Alaksandra Łukaszenki. Teraz wychudły i ogolony kot dotarł do rodziny, która uciekła do Czech.
– Do tej pory jest w szoku, bo w ciągu dwóch miesięcy warunki jego życia kardynalnie się zmieniły. Obecnie jest leczony, ciągle ma ataki paniki i jest bardzo płochliwy – powiedziała Biełsatowi właścicielka kota.
Nie wszystkim ukradzionym zwierzętom się poszczęściło. Niektórych właściciele wciąż szukają. Po wiadomości o szczęśliwym ocaleniu Maksa do redakcji Biełsatu zwróciła się Iryna ze wsi Błystawyca pod Buczą.
Wraz z rodziną kobieta spędziła pod okupacją 14 dni. W tym czasie jeden samochód zniszczyła im artyleria, drugi ukradli uzbrojeni rosyjscy żołnierze. Został jeszcze jeden samochód, którym 9 marca całej rodzinie (9 ludziom, 2 kotom i 2 szczeniakom) udało się uciec z zajętych przez Rosjan terenów. Do samochodu nie zmieściły się już jednak dwa dorosłe psy – właściciele musieli je opuścić, zostawiając dla nich dużo karmy i wody.
Gdy wrócili do domu na początku kwietnia, w podwórku znaleźli trupa jednego z psów. Zwierzę zostało zastrzelone – na ganku pozostała kałuża krwi i dziura po kuli. Z kolei owczarek Mitchel zniknął.
– Psa, który im się nie przydał, zabili. On był nierasowy, ale też kochany – powiedziała Biełsatowi Iryna.
Z kolei Mitchel, według właścicieli, został ukradziony. Wraz z nim zniknęła jego obroża, smycz, zabawki i miski.
– Najwidoczniej żołnierze Federacji Rosyjskiej kradli rasowe zwierzęta – uważa Iryna.
Twierdzi, że Mitchel, jak wcześniej kot Maks, mógł trafić na Białoruś. Owczarek miał pięć lat, na piersi małą białą plamkę, a na prawej przedniej łapie małą bliznę. Redakcja Biełsatu czeka na informacje, czy ktoś z naszych czytelników nie widział psa na Białorusi.
ps,pj/belsat.eu