2006, 2010, 2020 – jak wybory zmuszały Białorusinów do emigracji


Piętnaście lat temu po wyborach prezydenckich, na Plac Październikowy (biał. Kastrycznickaja Płoszcza) wyszły tysiące protestujących. W znak protestu przeciwko oficjalnym wynikom głosowania i ogłoszeniu zwycięstwa Alaksandra Łukaszenki w centrum Mińska powstało miasteczko namiotowe, które stało tam przez cztery dni. Doszło do brutalnego rozpędzenia zgromadzonych, władze oskarżyły opozycję o przygotowywanie „akcji z wybuchami i podpaleniami” i zapowiedziano, że działania protestujących będą uznane za „terroryzm”, co wiązało się z karą do 25 lat pozbawienia wolności.

Wydarzenie to dało początek smutnej tradycji masowej emigracji z powodów politycznych po każdych powyborczych protestach. Rozmawialiśmy z protestującymi, którzy z powodu swoich poglądów byli zmuszeni opuścić ojczyznę.

„Musimy pamiętać, że jesteśmy lwami, a w naszych żyłach płynie krew Kalinowskiego”

Alena Kapacz, uczestniczka protestów Płoszczy-2006, stypendystka pierwszego programu im. Konstantego Kalinowskiego w Polsce

Alena Kapacz.
Zdj. JS/ belsat.eu

Pamiętam dobrze, kiedy na placu pojawił się pierwszy namiot. Niestety w 2006 roku nie było prawie żadnych szans na zmiany. Zbyt mało osób rozumiało wtedy sytuację, ludzie bali się ujawnić. Już w 2004 roku, kiedy byłam studentką pierwszego roku ekonomii, zaczęłam działać w ramach organizacji Zubr. Rozdawałam ulotki i gazety, chodziłam na akcje. Dlatego ten protest był dla mnie kwestią honoru.

Po rozpędzeniu demonstarcji i po rozmowie z KGB bardzo szybko relegowano mnie z uczelni. Formalne wezwanie wysłał Wydział Ochrony Metra po tym, jak zostałam zatrzymana w metrze za rozklejanie nalepek. Rozmowa rzeczywiście odbyła się w gabinecie kierownika ochrony metra, ale zamiast funkcjonariuszy z tego wydziału rozmowę odbyłam z dwoma oficerami KGB. Przesłuchiwali mnie przez trzy godziny, chcieli uzyskać informacje o poszukiwanym chłopaku. Oczywiście odmówiłam udzielenia jakichkolwiek informacji.

Myślałam, że już nigdy nie uda mi się skończyć studiów na Białorusi – wszyscy, którzy zostali relegowani po Płoszczy, byli na „czarnej liście”. Podświadomie nie bardzo chciałam brać udziału w programie im. Kalinowskiego, pewnie jak większość moich kolegów. Była to emigracja wymuszona, a nie nasza inicjatywa. Ale nie mieliśmy wyboru. W Polsce większość dopadła ciężka depresja.

– To jest słownik polsko-rosyjski, który dostałam przed wyjazdem od mojego ówczesnego chłopaka. Niestety teraz siedzi w więzieniu razem z setkami białoruskich więźniów politycznych – mówi Alena.
Zdj. JS/ belsat.eu

Rozpoczęłam studia na Uniwersytecie Jagiellońskim wraz z moją przyjaciółką. Wylewałyśmy rzeki łez, słuchałyśmy białoruskiej muzyki, ciągle pakowałyśmy walizki. Nie chciałyśmy tracić kontaktu z białoruską rzeczywistością, ani asymilować się z polskim społeczeństwem. Było nam ciężko. Trudne studia, nieznany język. Ale cieszę się, że później zrozumiałam jedną rzecz: wykształcenie i wiedza przydadzą się, gdy na Białorusi nadejdą zmiany.

Po wydarzeniach Płoszczy-2010 byłam rozczarowana Białorusią i Białorusinami. Tylko mniejszość jest gotowa wyrazić swoje zdanie. Czy naprawdę ludziom podoba się takie życie, chcą takiego prezydenta? Ale moja wiara powróciła niespodziewanie latem 2020 roku. Dla mnie zwycięstwem jest to, że Białorusini pokonali w sobie strach. 9 sierpnia 2020 roku narodził się nowy naród, a ja przestałam normalnie sypiać. Moi rodzice i ja odbywaliśmy kwarantannę na wsi, ale udało nam się włączyć VPN i śledziliśmy bieżące wydarzenia. Wiem, jak trudno jest wyjść z domu, gdy nie ma pewności, że sąsiad też wyjdzie.

Bardzo źle sypiam, ciągle myślę o tych, którzy zostali okaleczeni, o tych, których zabito. W sierpniu na kilka dni przyjechał na Białoruś mój przyjaciel z Krakowa Arciom Sauczuk. Napisał mi, że trzeba wziąć urlop w poniedziałek, 10 sierpnia, bo może być „gorąco”. Wtedy jeszcze nie wiedział, że będzie na „urlopie” przez kilka lat. Niedawno został skazany na 4 lata więzienia za udział w masowych zamieszkach. Odnoszący sukcesy i utalentowany chłopak… I nie tylko jego to spotkało. Jedyne, co mogą teraz zrobić więźniowie polityczni, to zachować godność, podczas gdy my walczymy o ich wolność. Białorusini to koty, które zdejmują buty przed wejściem na ławkę, ale jesteśmy też lwami, a w naszych żyłach płynie krew Kalinowskiego, który całe życie walczył o wolność.

Zdj. JS/ belsat.eu

Czy Białoruś ma szansę? Oczywiście! Pytanie brzmi: kiedy? Niedawno zgłosiłam się do programu „Nowe kadry dla nowej Białorusi”. Wcześniej przez 10 lat pracowałam w korporacji, dobrze zarabiałam… Ale bez wahania znów zostałam studentką i odeszłam z pracy. Po zmianach na Białorusi nadejdą bardzo ciężkie czasy. A jeśli będę w stanie pomóc chociażby sprzątając ulice – zrobię to.

„Czy ludzie naprawdę myślą, że ten oszalały na punkcie władzy dziad ma jeszcze jakieś zasady?”

Paweł Marynicz, lider organizacji Zubr i Małanka Media. Wyjechał z Białorusi po wydarzeniach Płoszczy-2010

Podczas wyborów w 2010 roku byłem członkiem sztabu wyborczego Andreja Sannikawa. Po grudniowych wydarzeniach na Placu Niepodległości w pewnym momencie stało się jasne, że czas się skończył – nie było możliwości, by uniknąć aresztu. Musiałem wyemigrować. Koledzy zawieźli mnie na granicę rosyjsko-łotewską, a ja przekroczyłem ją pieszo w Siebieżu. To była zima, straszne mrozy. Poprosiłem więc kierowcę ciężarówki, by zabrał mnie do Rygi. Spędziłem tam Boże Narodzenie, a na Nowy Rok 2011 byłem już w Wilnie.

Paweł Marynicz.
Zdj. Andrej Antonau/belsat.eu

Dlaczego Wilno? To był szybki, ale racjonalny wybór. Często tu bywałem w czasach studenckich, znałem to miasto. Podobało mi się, miałem tu już przyjaciół. Plusem jest też to, że miasto jest niewielkie – można wszędzie dotrzeć bez samochodu. Dlatego też dość szybko przyzwyczaiłem się do Wilna. Nostalgia? Nie odczuwam jej. Formalnie po prostu nie mogę wjechać na terytorium danego kraju. Ale niewielu ludzi na świecie może dziś swobodnie podróżować. Tak więc moje ograniczenia nie wydają się być jakimś dramatem.

Na papierze „10 lat” nie robi wielkiego wrażenia, ale z perspektywy całego życia życia jest to spory kawałek czasu. Przyjechałem do Wilna jako młody chłopak i to tutaj przeżyłem to, co mnie zdefiniowało jako człowieka. Początkowo myślałem, że mój emigracyjny epizod potrwa około pół roku. To uczucie, że zaraz wrócę do domu, towarzyszyło mi jeszcze przez jakieś trzy lata. Dopiero w 2015 roku zdałem sobie sprawę, że nie uda się wrócić na ojczyznę w najbliższym czasie.

– Posiadanie rzeczy, która codziennie przypominałaby mi o mojej ojczyźnie czy bliskich, nie do końca do mnie pasuje. Ale mam taką jedną. To zegarek na rękę. Mój ojciec dał mi go na urodziny. Nie mogę go używać ani jako chronometru, ani jako ozdoby. Ma ważniejszą i bardziej odpowiedzialną funkcję – jest pamiątką – dodaje Paweł.
Zdj. Andrej Antonau /belsat.eu

Nadzieja pojawiła się w zeszłym roku. Jestem bezpośrednio zaangażowany w zmiany w naszym kraju poprzez platformę Zubr. Postawiliśmy sobie za cel pokazać ludziom w czasie rzeczywistym, jak kradnie się im głosy, jak pozbawia się ich prawa wyboru. Nie spodziewałem się, że nasza praca pomoże doprowadzić do tak silnej zmiany, ale udało się! Ludzie zaczęli bronić swoich wyborów, swoich głosów. Naprawdę nie spodziewałam się takiego efektu. I do tej pory nie straciłem nadziei.

Wolność ma swoją cenę. Na Białorusi do rozlewu krwi dochodziło przez całe 26 lat rządów Łukaszenki. Do tej pory lała się ona stosunkowo cienką strużką. Reżim zabijał i nadal zabija ludzi. Nie widzę możliwości pokojowego rozwiązania tej sytuacji. Jeśli ludzie chcą zapewnić sobie przyszłość, muszą o nią walczyć. A to, co się teraz dzieje w kraju… Czy ludzie naprawdę myślą, że ten oszalały na punkcie władzy dziad ma jeszcze jakieś zasady? Powtórzę: wolność ma swoją cenę. Ale jeśli Białorusini są gotowi znosić te rządy przez kolejne 26 lat, to ich wybór. Jeśli chodzi o mnie, to jestem przekonany, że ulica sama zrodzi swoich bohaterów, nowych liderów.

Zdj. Andrej Antonau /belsat.eu

Widzę Białoruś jako członka rodziny narodów europejskich i członka NATO. Przed nami wiele pracy, jeśli chcemy, by w centralnej Europie nigdy więcej nie powtórzyła się sytuacja, z jaką musi się mierzyć mój kraj. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc w budowie wolnej i demokratycznej Białorusi.

„Mnie też dopadnie machina represji”

Michaił Chasiniewicz, aktywista z Białoruskiego Państwowego Uniwersytetu Medycznego (BDMU), jeden z administratorów kanału telegramowego Rupar BDMU. Na emigracji już cztery miesiące

Jestem „w temacie” od dawna. Od około 2015 roku regularnie śledzę wydarzenia w kraju, brałem nawet udział w dwóch kampaniach, które miały związek również z polityką. Po aktywnym sierpniu poprzedzającym rozpoczęcie nauki zrozumiałem, że trzeba działać również na uniwersytecie. Razem z przyjaciółmi stworzyliśmy więc w Telegramie kanał, który szybko zyskał 5,5 tys. czytelników. 26 października 2020 r. odbył się protest na uczelni. Dwa dni później zostałem relegowany, a po kolejnych dwóch dniach wyjechałem.

Michaił Chasiniewicz.
Zdj. Anastasija Ułasawa/belsat.eu

Teraz wiem doskonale, że był to właściwy wybór. Pobyt na Białorusi był naprawdę niebezpieczny: administracja uniwersytetu przekazała mi, że milicja dysponuje filmem, na którym chodzę z megafonem w ręku. Byłem prawie pewien, że oni wiedzieli, że jestem jednym z organizatorów ruchu protestacyjnego. Mniej więcej w tym samym czasie aresztowali chłopaków z innego uniwersytetu. Zrozumiałem, że mnie też dopadnie machina represji. Gdyby doszło do zwykłego wydalenia, to później mógłbym zostać przywrócony albo przenieść się na inną uczelnię. Ale więzienie to nie żarty. Postanowiłem więc wyjechać.

Najpierw zatrzymałem się u przyjaciół w Warszawie, potem przeniosłem się do Düsseldorfu. Mieszka tam moja ciocia. Teraz jestem w Kijowie. Jest tu dużo Białorusinów i podoba mi się, że Ukraińcy są nam bliscy kulturowo i językowo. A ja nie chcę żyć w innej przestrzeni kulturowej.

Kilka razy byłem na placu, gdzie w niedziele zbierają się Białorusini. Zdałem sobie sprawę, że działania poza Białorusią nie są tak skuteczne jak praca aktywistów. Dlatego kontynuuję pracę nawet z zagranicy. Nie mogę mówić za wszystkich, ale wielu młodych ludzi rozumie, że obecne zmiany zostały zapoczątkowane dzięki pracy działaczy społecznych na długo przed wydarzeniami z sierpnia 2020 roku.

– Z rzeczy symbolicznych mam tu moją biało-czerwono-białą flagę z protestów w Mińsku, puchar i trzy książki, jedną z nich jest Biblia. Nie jestem osobą religijną, książkę dostałem od znajomej i bardzo ją sobie cenię. Teraz ciekawie się to czyta – wyjaśnia Michaił.
Zdj. Anastasija Ułasawa/belsat.eu

Dopóki reżim Łukaszenki się nie skończy, nie mogę wrócić na Białoruś. Być może pojadę do Lwowa. Oprócz odpowiedzialności za aktywność społeczną na Białorusi czeka na mnie jeszcze armia – nie jestem już studentem. A za unikanie służby w wojsku też jest się uznanym za KRYMINALISTĘ. Nawet jeśli „odpuszczę” i nie będę brał udziału w protestach, pozostanie problem z wojskiem.

Przygotowuję więc dokumenty, by ubiegać się o zezwolenie na pobyt czasowy. Prawnie procedury nie zostały uproszczone, ale dzięki Bogu, to jest Ukraina i wydaje się, że łatwo jest tu zdobyć dokumenty. Niedawno usłyszałem od znajomego taką metaforę, bardzo mi się spodobała: na Białorusi jest zły porządek, w Rosji – zły bałagan, a na Ukrainie – dobry bałagan.

Andrej Antonau, Alik Sardaran, Anastasija Ułasawa, JS, belsat.eu

Aktualności