„Więzienie to dla nich idealne miejsce”. Była więźniarka polityczna o pracy lekarzy w białoruskich zakładach karnych


Lekarka i była więźniarka polityczna Wolha Pauława, skazana w lutym 2021 roku na trzy lata „chemii domowej” – ograniczenia wolności połączonego z pracą na rzecz państwa, przed procesem spędziła cztery miesiące w więzieniu w Żodzinie. Kolejny miesiąc – w niesławnym areszcie przy ul. Waładarskiego w Mińsku. Profesjonalnym okiem przyglądała się pracy tzw. lekarzy więziennych. W rozmowie z Biełsatem powiedziała, że przysięga Hipokratesa nic nie znaczy dla zdecydowanej większości lekarzy w białoruskich więzieniach.

Była więźniarka polityczna Wolha Pauława przemawia na konferencji poświęconej zbrodniom reżimu Łukaszenki. Norymberga, Niemcy. 11 października 2021 roku.
Zdj. DD / Biełsat

W więzieniu w Żodzinie Wolha Pauława spędziła 17 dni w karcerze, z czego przez 10 dni prowadziła strajk głodowy. Potrzebowała pomocy psychiatry, ponieważ w sierpniu 2020 roku w celi aresztu przy ul. Akreścina doznała klaustrofobii i aleksytymii, poważnego zaburzenia emocjonalnego. Bardzo potrzebowała środków uspokajających.

Więzienny psychiatra: „Nie wierzę ci!”

– Psychiatrą, który zajmował się więźniami w karcerze, był starszy mężczyzna, który przez pewien czas był odpowiedzialny za cały oddział medyczny w więzieniu, a gdy przeszedł na emeryturę – pod jego opieką został karcer. To był mężczyzna z bardzo mocnym skrzywieniem zawodowym. Mówił wszystkim: „Nie wierzę wam”. Tak, psychiatra. Ludzie proszą o pomoc, a on mówi, że im nie wierzy – mówi Wolha Pauława.

Jak wspomina była więźniarka polityczna, tym „nie wierzę” więzienny psychiatra „leczył” również osobę po próbie samobójczej.

– W sąsiedniej celi była próba samobójcza. Mężczyzna dostał prześcieradło – powiedział, że jest mu potrzebne, by mógł odmówić namaz, ponieważ był muzułmaninem. Następnie próbował powiesić się na drzwiach. Zdążyli go ściągnąć.

Proszę sobie wyobrazić: mężczyzna został zdjęty z pętli w karcerze, przychodzi do niego psychiatra i mówi: „Nie wierzę”. Wtedy zrozumiałam, że to wcale nie był lekarz. I nie wiem, jak go właściwie nazwać – mówi Wolha.

Historie
Od „meliny” do symbolu tortur i zbrodni białoruskich funkcjonariuszy. Co kryje się za murami aresztu przy Akreścina
2022.10.02 18:17

Nasza rozmówczyni była leczona Validolem – miętowymi tabletkami o działaniu uspakajającym, błagała o niego medyków. Validol był za słabym lekiem, by mógł pomóc w tej sytuacji, ale wywoływał efekt placebo.

– Kiedy zaczynał się atak paniki, po prostu siadałam, brałam kawałek Validolu pod język, oddychałam i liczyłam do 20. I tak dopóki się nie uspokoję – mówi kobieta.

„Są leki, ale nie ma leczenia”

Jak mówi Wolha, w więzieniu nr 8 w podmińskim Żodzinie więźniowie otrzymują tylko paracetamol, citramon i aspirynę. Jodyna i inne substancje odkażające są zabronione, ponieważ mają w składzie alkohol. Mogą podawać chlorheksydynę, ale jeśli trzeba wyleczyć na przykład wrzód, to niewiele pomaga.

Więzienie w Żodzinie. Grafika: De Los / belsat.eu

Jednocześnie była więźniarka polityczna zauważa, że w rzeczywistości blok medyczny więzienia jest pełen różnych i wysokiej jakości leków, nawet importowanych. Wolha widziała je na własne oczy, kiedy po strajku głodowym została umieszczona w oddziale medycznym i prawie codziennie była zabierana na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się ambulatorium.

– Oni mają wszystko! Po prostu nic nie dają. Zdarzało się, że [do ambulatorium] przyprowadzał nas strażnik i mówił: „Mam suchość w gardle”. A on [medyk]: „Weź to i to”. To całkiem przyzwoite leki. A jeśli skarżysz się na gardło jako więzień, dadzą ci co najwyżej paracetamol. Są leki, ale nie ma leczenia – mówi Wolha.

Kobieta uważa, że wszystkie leki wysokiej jakości są trzymane „dla swoich” i tylko im są wydawane. Twierdzi, że w więzieniu w Żodzinie panuje nepotyzm. Wolha sugeruje, że to zjawisko jest typowe dla większości zakładów karnych w małych i regionalnych miastach („Nie wiem, jak jest w Mińsku”) i koloniach karnych.

– W takich miastach jest niewiele miejsc, gdzie można otrzymać dobrze płatną pracę. A tutaj jest taka praca i nic nie trzeba robić. Po prostu przychodzą i pilnują. A pensja jest całkiem niezła. Jeden z pracowników przyznał, że faktycznie, gdyby nie poszedł do straży, sam siedziałby w celi. Był taki „Batman”, jego ojciec pracował w więzieniu, żona rozwoziła artykuły spożywcze, a krewna pracowała na oddziale medycznym. To tylko jeden z przykładów. Każdy ściąga tam swoich ludzi. A jeśli ktoś pracuje w bloku żywieniowym, to w ogóle jest nieźle – mówi Wolha.

Reportaż
Inwestorzy odeszli, przyszło rosyjskie wojsko, czyli czym dziś żyje białoruska prowincja
2023.07.11 17:35

W rezultacie, podsumowuje, wygląda to tak: jeśli obrazisz strażnika, nie otrzymasz odpowiedniej pomocy na oddziale medycznym. Wszystko jest powiązane. Jedna rodzina.

Garb objawem zaburzeń psychosomatycznych?

Była więźniarka polityczna mówi, że oddział medyczny w więzieniu w Żodzinie to zwykła cela dla sześciu osób. Na całe więzienie dla kobiet przypada tylko jedna taka cela. Jeśli wszystkie miejsca w ambulatorium są zajęte, trzeba czekać na swoją kolej. Krótko mówiąc, człowiek zdąży umrzeć.

Wolha leżała tam razem z kobietą, która po aresztowaniu miała przepuklinę kręgosłupa. Kobieta nie mogła chodzić. Współwięźniarki niosły ją na ramionach na pierwsze piętro, żeby mogła się umyć. Napisała wniosek o zbadanie jej przez neurologa. Ten przyszedł, obejrzał ją i zdiagnozował: zaburzenia psychosomatyczne.

– Straszny przypadek. Leżała z przepukliną kręgosłupa przez cztery miesiące i jej kręgi lędźwiowe zaczęły się deformować, a na kości krzyżowej wyrósł garb. Byłam w szoku. Pytałam, czy nie widzą garbu na człowieku? Co to za psychosomatyka? Jeśli wyrośnie ci garb to też powiesz, że to zaburzenia psychosomatyczne? – wspomina Wolha.

Ольга Павлова, конференция «Новая Беларусь», демократические силы, Вильнюс, Литва
Była więźniarka polityczna Wolha Pauława przemawia na konferencji demokratycznej opozycji „Nowa Białoruś”. Wilno, Litwa. 8 sierpnia 2022 roku.
Zdj. Biełsat

– Bez względu na to, co cię boli, zawsze powiedzą: wydaje ci się – dodaje kobieta.

Pauława wspomina również o sytuacji, kiedy kobieta z wszawicą została przyjęta do ambulatorium. Jakiś czas później wszy pojawiły się u trzech innych współwięźniarek („Jest ciasno, głowa przy głowie”). Mimo to chciano rozwiązać celę i wysłać z niej kobiety na oddział ogólny.

– Pytam ich: czy wy jesteście normalni? Od trzech dni mówimy, że mamy wszy, prosimy o jakieś środki, a wy chcecie nas przenieść na oddział ogólny. Chcecie, żeby całe więzienie miało wszy w ciągu dwóch tygodni? Zdajecie sobie sprawę, że w celi panuje epidemia wszawicy? Jeden ze strażników śmiał się potem przez długi czas. Mówią, że na całym świecie jest pandemia koronawirusa i tylko u nas jest epidemia wszawicy – wspomina nasza rozmówczyni.

Lekarstwo na wszawicę dostaliśmy później. Ale „same pozbywałyśmy się wszy, zbierałyśmy gnidy, wszystko same”. Pielęgniarki nie podchodziły: „Aha, wszy, trzeba stać trzy metry dalej”.

„Normalni lekarze nie pracują w takich instytucjach”

Jak mówi Wolha, w całym więzieniu tylko jedną osobę można nazwać prawdziwym lekarzem. Stanowiska i nazwiska tej osoby nie może ujawnić, aby jej nie zaszkodzić. Można było również uzyskać pomoc od specjalistów ze szpitala rejonowego.

– Normalni lekarze nie pracują w takich instytucjach. Zdecydowana większość to ci, którym, delikatnie mówiąc, nigdy nie spadła gwiazdka z nieba. Dla nich więzienie jest idealnym miejscem, ponieważ nie muszą się tam rozwijać i doskonalić swoich umiejętności. Nie muszą tam wykazywać się umiejętnościami, których nie posiadają, a nawet nie są w stanie się ich nauczyć – mówi była więźniarka polityczna.

Wiadomości
Metoda carów, nazistów i komunistów – psychiatria represyjna jako środek walki z białoruską opozycją
2021.06.13 08:44

Ale lekarzy jest za mało. W Żodzinie byli tylko interniści i raz w tygodniu dentysta (zwykle stażysta na praktyce). Ale nie zawsze można było się do niego dostać w dniu wizyty, nawet z ostrym bólem. Przecież do dentysty jest kolejka.

– Piszesz podanie, ale do dentysty możesz się dostać za trzy tygodnie. Nikogo nie obchodzi twój ból. Większość ludzi w więzieniu sama wyrywa sobie zęby. Robią sobie takie mini operacje. Następnie dentysta zajmuje się następstwami, jeśli to konieczne. Zabierają cię do szpitala rejonowego, chyba że już umierasz – mówi kobieta.

Według Wolhi, w areszcie przy ul. Waładarskiego panował „absolutny horror”. Żadnego psychiatry, żadnego ginekologa – nikogo. Jeden internista.

„Nie traktują ludzi jak ludzi”

Mówiąc o nieprofesjonalnym i nieludzkim lub obojętnym podejściu lekarzy więziennych do swoich pacjentów, Wolha wspomina swoje lata na uniwersytecie medycznym. Opowiada o tym, jak jej koleżanka z trzeciego roku zachorowała na schizofrenię i musiała udać się do szpitala psychiatrycznego po sesji egzaminacyjnej. I jak studenci medycyny się z niej śmiali.

– Pewnego dnia nie wytrzymałam. Kiedy dziewczyna leżała w szpitalu, powiedziałam im: jesteście już na czwartym roku, przyszli lekarze. Wiecie, że ktoś ma schizofrenię. Ona jest chora, a wy jesteście lekarzami. Jak możecie ją tak traktować? Co z was za lekarze? Żadni! Stąd to się wszystko bierze – mówi Wolha.

Kobieta uważa, że taki stosunek do ludzi jest konsekwencją postsowieckiej kultury, w której życie ludzkie nie ma żadnej wartości i w której kultywuje się sadomasochistyczny stosunek do siebie i innych. A jeśli druga osoba jest do tego przestępcą, to powinna po prostu cierpieć. W miejscach pozbawienia wolności taki stosunek do człowieka jest hiperbolizowany.

Kadr z planu zdjęciowego filmu „Na przechowanie”. Zdjęcie ilustracyjne. Warszawa, Polska. 12 sierpnia 2022 roku.
Zdj. Tacciana Weramiejewa / Biełsat

– To jest wszechobecne. W naszych głowach. W rodzinach i szkołach: wytrzymaj, musisz przecierpieć! Mój syn miał taki nawyk – trzymał jedną rękę pod stołem, kiedy jadł. W przedszkolu nauczycielka podeszła i powiedziała: „Wezmę tę rękę i przybiję ją do stołu”. Poszłam to sprawdzić. Dyrektorka przedszkola powiedziała: „O co tyle hałasu?”. Czego więc oczekujemy od więzień i lekarzy więziennych? Dopóki nie zmienimy nastawienia w naszych głowach, nie będzie lepiej – mówi Pauława.

Historie
„Musiałem odbierać porody krów”. Informatyk i więzień polityczny o pracy przymusowej w kołchozie
2023.01.17 16:43

Zapytana o etykę lekarską i przysięgę Hipokratesa, reaguje ze śmiechem.

– Jeśli chodzi o przysięgę Hipokratesa, to oczywiście, że ją łamią. W końcu nie traktują ludzi jak ludzi. Ale tak naprawdę nie składamy tej przysięgi. To nie jest przysięga w wojsku. Wygląda to tak: rektor wychodzi, wypowiada słowa przysięgi, a my wszyscy je powtarzamy. Co to za przysięga? Na tym się kończy. Kropka – wyjaśnia.

Udało jej się uciec od „chemii domowej” za granicę, ale jako medyk widzi, że jej problemy pozostaną z nią do końca życia: unika małych zamkniętych przestrzeni i pomieszczeń bez wentylacji – zaczynają się wówczas ataki paniki.

– Powiedziałam temu psychiatrze w karcerze, że w czasie, gdy tam byłam, mógł usiąść i poczytać trochę literatury na temat tego, jak radzić sobie z paniką bez leków. Może medytacja, ćwiczenia oddechowe. Ale on przyszedł mnie wyśmiać – wspomina Wolha.

Technika kwadratowego oddechu

Po wyjściu z więzienia („Wszyscy wychodzą stamtąd z nerwicami, ze stanami lękowymi”) Wolha przeszła terapię w klinice przy ulicy Biechtieriewa w Mińsku. Mówi, że to normalna praktyka.

Była więźniarka polityczna Wolha Pauława ze swoim synem. Uciekli z Białorusi w obawie przed represjami. Zdjęcia z archiwum osobistego.

– Kiedy wychodzi się z więzienia, trzeba przez miesiąc być pod nadzorem psychiatrów. Potrzebne są leki przeciwdepresyjne. W końcu wychodzisz i odczuwasz euforię: jestem wolny! Ale po miesiącu pojawia się głęboka depresja, ponieważ nie można robić wielu rzeczy, które robiło się wcześniej. Wiele osób się tego boi. Mówią: nie jestem chory psychicznie, jestem normalny. Cóż, oddział dla pacjentów o osobowości granicznej jest dla normalnych ludzi, aby pozostali normalni – mówi Wolha.

W przypadku paniki radzi wykorzystywać technikę oddechu kwadratowego: cztery sekundy – wdech, cztery – wstrzymanie oddechu, cztery – wydech, cztery sekundy – wdech.

– Po 5-10 minutach uspokajasz się – mówi Wolha, która stosowała tę technikę w karcerze żodzińskiego więzienia.

Wolha ma 35 lat. Po ukończeniu uniwersytetu medycznego pracowała jako główny kosmetolog w firmie BELITA. W 2020 roku dołączyła do grupy inicjatywnej Swiatłany Cichanouskiej i była czterokrotnie zatrzymywana. Ostatni raz – podczas akcji na tzw. Placu Zmian w Mińsku 15 listopada 2020 roku. Następnie wszczęto przeciwko niej sprawę karną. Została oskarżona z artykułu za „organizację lub przygotowanie działań rażąco naruszających porządek publiczny” (art. 342 Kodeksu Karnego Białorusi). Przed procesem była przetrzymywana w więzieniu w Żodzinie. Spędziła 17 dni w karcerze i 10 dni na strajku głodowym. 19 lutego 2021 roku Wolha została skazana na trzy lata „chemii domowej”. Opuściła Białoruś i jest teraz bezpieczna. Wychowuje syna.

Wywiad
Szpital psychiatryczny niczym areszt. Jak wygląda leczenie w Nowinkach na Białorusi
2022.02.01 14:51

Zmicer Mirasz, ksz/ belsat.eu

Aktualności