Szef Prokuratury Generalnej tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej podziękował dziś białoruskim władzom za możliwość przeprowadzenia „czynności śledczych” z aresztowanym dziennikarzem. Tymczasem przewodniczący białoruskiego Komitetu Śledczego jeszcze dwa dni temu zapewniał, że nikt z zagranicy nie wnioskował o takie działania.
Podziękowania zamieszczono na stronie internetowej Prokuratury Generalnej samozwańczej republiki z Donbasu. Jej szef, Siergiej Gorienko wyraża w nich wdzięczność Alaksandrowi Łukaszence oraz m.in. białoruskiemu KGB „za możliwość przeprowadzenia niezbędnych działań śledczych z byłym redaktorem naczelnym białoruskiego opozycyjnego kanału Nexta w Telegramie, Ramanem Pratasiewiczem”.
Jak zapewnia Gorienko, zeznania Pratasiewicza wskazały, że „miał do czynienia” z działalnością „zakazanej w ŁNR nacjonalistycznego proukraińskiego ugrupowania Azow, bestialskimi zabójstwami ludności cywilnej Donbasu w latach 2014-2015 i używaniu zakazanych środków i metod wojny”.
– Chciałbym szczególnie podkreślić profesjonalizm białoruskich kolegów, dla których Prawo, Porządek i Honor nie są pustymi słowami, ale prawdziwie realnymi sprawami – podkreślił przedstawiciel separatystów z Donbasu, wyrażając nadzieję na dalszą owocną współpracę z białoruskimi organami śledczymi.
Tymczasem jeszcze 14 czerwca szef Komitetu Śledczego Białorusi Dzmitryj Hara, którego podczas konferencji prasowej z udziałem samego Pratasiewicza zapytano o „śledczych z ŁNR” zapewniał, że nikt z zagranicy nie wnioskował o takie działania. Być może starał się ukryć ten fakt, ponieważ Białoruś oficjalnie nie uznaje żadnej z samozwańczych “republik ludowych” z Donbasu.
Jednak jako pierwszy temat ten poruszył sam Alaksandr Łukaszenka, który podczas niedawnego spotkania z Władimirem Putinem zapowiedział, że przedstawiciele prokuratury ŁNR mogliby zadać swoje pytania Pratasiewiczowi. Chodziło właśnie o epizod z batalionem ochotniczym Azow. Aresztowany dziennikarz nigdy nie ukrywał, że był razem z ukraińskimi ochotnikami na linii frontu w Donbasie – ale jako fotoreporter. Również sami przedstawiciele Azowa potwierdzili, że ówczesny 20-latek nigdy nie dostał broni do ręki.
Mimo to właśnie fakt możliwego wydania go przez władze w Mińsku separatystom z ŁNR mógł mieć wpływ na jego załamanie się w śledztwie, które skrzętnie demonstrowała reżimowa propaganda. Takie komentarze zjawiły się zaraz potem, kiedy niemal jednocześnie z doniesieniami o wizycie „śledczych z Ługańska” rządowa telewizja wyemitowała obszerny „wywiad” z Pratasiewiczem, którzy wyrażał przed kamerami skruchę i przyznawał się do wszystkich win.
sk, cez/belsat.eu