Przez długi czas uważano, że powstała w 1992 roku Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB) jest martwym owocem polityki zagranicznej postsowieckich reżimów. Po 30 latach stało się jasne, w jakim celu ten blok wojskowo-polityczny został faktycznie stworzony – dla militarnego rozwiązania problemów zaprzyjaźnionych dyktatur. ODKB powstało na wszelki wypadek i czekało na swój czas.
5 stycznia prezydent Kazachstanu Kasym-Żomart Tokajew zwrócił się do ODKB o pomoc wojskową i została mu ona udzielona. Już następnego dnia do Kazachstanu zaczęły przybywać jednostki wojskowe z Armenii, Białorusi, Kirgistanu, Rosji i Tadżykistanu. Trzon międzynarodowego kontyngentu jest rosyjski. Jego głównym celem jest wsparcie reżimu gwarantującego zachowanie kraju w sferze wpływów ODKB, a przede wszystkim Rosji.
Problem rozwiązuje się na dwa sposoby: poprzez pomoc w tłumieniu opozycji oraz przez mniej lub bardziej stałą obecność wojskową w kraju. W pewnym stopniu osiągnięto jedno i drugie: demonstracje opozycji są praktycznie stłumione, wojska ODKB są w Kazachstanie.
Dla Kremla i jego sojuszników najprawdopodobniej nie ma istotnej różnicy, kto utrzyma Kazachstan w strefie wpływów Moskwy. Ważny jest wynik. W tym przypadku postawili na Tokajewa, bo to on zaprosił ODKB do Kazachstanu. Wieloletnia przyjaźń Kremla z Nursułtanem Nazarbajewem, którego teraz wyparł Tokajew, okazała się nieistotna. Komunistyczna biografia Nazarbajewa, która zgodnie z tradycją pozwalała liczyć na łatwą kontrolę ze strony Kremla, okazała się dla Moskwy równie mało ważna.
Dramatyczne wydarzenia w Kazachstanie nie wzbudziły w Moskwie większego zaniepokojenia. Spontaniczne działania były spowodowane przyczynami natury materialnej, a nie ideologicznej – jest to motyw zrozumiały dla Władimira Putina i nie budzący jego niepokoju. To nie Białoruś, gdzie demonstranci domagali się uczciwych wyborów i protestowali przeciwko dyktaturze Alaksandra Łukaszenki.
Polityczne żądania, które pojawiły się w Kazachstanie w związku z żądaniami obniżenia cen gazu, nie były głównymi i, jak się wydaje, nie cieszyły się dużym zainteresowaniem. Ludzie, którzy wyszli na ulice kazachskich miast, domagali się sprawiedliwego podziału korzyści, a nie wolności – to nie jest zbyt duże zagrożenie dla autorytarnego reżimu.
Jednak falę powszechnych protestów najwyraźniej przejęli poplecznicy Nazarbajewa m.in. w organach ścigania, którzy poczuli się zagrożeni. Konsekwencją tego, jak mówią naoczni świadkowie, był dobrze zorganizowany zbrojny opór wobec sił wciąż kontrolowanych przez prezydenta Tokajewa. W ten sposób zamieszki uliczne nie przekształciły się w rewolucję, ale w zbrojną konfrontację między klanami w walce o władzę.
Konfrontacja jeszcze się nie skończyła, ale najprawdopodobniej taktyczna wygrana pozostanie po stronie urzędującego prezydenta. Niemniej strategicznie może to być dla Kazachstanu ogromną stratą. Wsparcie Moskwy, które uratowało reżim Tokajewa, to pożyczka, którą trzeba będzie spłacić później.
I nie trzeba nawet zgadywać, że ta zapłata będzie oznaczała ograniczenie suwerenności i posłuszeństwo wobec dyktatu Moskwy. Gwarancją tej wymuszonej polityki będzie obecność wojsk rosyjskich w Kazachstanie, które od czasu do czasu będą „powstrzymywać” napór „piątej kolumny” i wrogów z zewnątrz.
Ograniczenia suwerenności będą oczywiście dotyczyć także nominacji na wyższe stanowiska rządowe. Kasym-ŻomartTokajew nie może liczyć na wdzięczność Kremla za otwarcie bram swojego kraju. Musi się liczyć z tym, że razie potrzeby zostanie wymieniony. Co więcej, niektóre z podjętych przez niego kroków w ogóle nie są zgodne z duchem Kremla.
Niedawne całkowite zniesienie kary śmierci i wprowadzenie rynkowych cen gazu (co w rzeczywistości wywołało masowe demonstracje) nie jest tym, czego Moskwa oczekuje od swojego partnera. A polityczna przeszłość Tokajewa, z punktu widzenia Kremla, nie jest bezchmurna: na początku lat 90. był członkiem Transnarodowej Partii Radykalnej, międzynarodowej organizacji libertariańskiej, która stanęła na czele walki z reżimami totalitarnymi.
Wysłanie wojsk do Kazachstanu nie jest dla Rosji nowym zagraniem. W 1955 roku pod auspicjami ZSRR powstał Układ Warszawski – blok wojskowo-polityczny mający bronić komunistyczne dyktatury w Europie Wschodniej przed NATO, ale i wewnętrzną “kontrrewolucją” . Trzynaście lat później, w sierpniu 1968, wojska państw Układu Warszawskiego wkroczyły do Czechosłowacji, by stłumić demonstracje antykomunistyczne w tym kraju. Ten sam schemat działa teraz w Kazachstanie.
Aleksandr Podrabinek dla vot-tak.tv/belsat.eu
Inne teksty autora w dziale „Opinie”
Redakcja może nie podzielać opinii autora.