Trzydzieści lat temu ZSRR przestał istnieć. Te trzy dekady to dla Łukaszenki i Putina czas zawracania historii, a w różnym stopniu, dla Białorusinów, Rosjan i Ukraińców okres ucieczki od przeszłości.
Ludzie, którzy urodzili się albo mieli wtedy kilka lat w dniu podpisania porozumień białowieskich 8 grudnia 1991 r., dziś są dorośli i mają często własne dzieci. Nie pamiętają rzeczywistości w ZSRR. Podobnie, jak wszyscy młodzi Rosjanie, Białorusini i Ukraińcy urodzeni „po Białowieży”. Borys Jelcyn, Stanisłau Szuszkiewicz i Leonid Krawczuk, przywódcy trzech “słowiańskich” republik podpisali wówczas, w rządowej daczy w Wiskulach w Puszczy Białowieskiej układ o rozwiązaniu ZSRR i powołaniu nowej formy współpracy trzech republik, czyli Wspólnoty Niepodległych Państw. Nie bardzo uświadamiali sobie, jakie wywołają zmiany.
Do tej pory zresztą na temat ich motywacji i celów krąży wiele teorii. Od takiej, że była to wyłącznie walka o władzę w ZSRR, po teorie, że chodziło wyłącznie o uporządkowanie relacji energetycznych i handlowych.
Z rozmów autora niniejszego tekstu z Krawczukiem i Szuszkiewiczem, dwoma uczestnikami porozumień, nie wynikało, by obaj mieli w 1991 r. na celu fundamentalne rozerwanie więzi między republikami ZSRR.
Raczej myśleli o reformach, o upodmiotowieniu republik, ale z zachowaniem ścisłej współpracy w obszarach gospodarki, więzi międzyludzkich, kulturowych, współpracy obronnej, czy politycznej. Następne trzydzieści lat pokazało, że się mylili. Historia przyspieszyła, szybko rujnując założenia o miękkim rozwodzie.
Jak to zwykle bywa z nieoczekiwanymi procesami, również ten zrodził szybko silny resentyment po epoce radzieckiej. Dał on władzę Alaksandrowi Łukaszence, a potem Władimirowi Putinowi i na pewien czas Wiktorowi Janukowyczowi. To ten resentyment wciąż napędza ideę jednoczenia Białorusi i Rosji, oraz leży u źródeł agresji rosyjskiej na Ukrainie. Jest częścią genezy współczesnego, rosyjskiego imperializmu. Tylko, czy rzeczywiście można posklejać tak łatwo to, co trzy dekady temu rozleciało się tak szybko?
Czy rzeczywiście w głowach Białorusinów, Rosjan i Ukraińców tkwi marzenie o ZSRR? W głowach ich przywódców to marzenie już dawno jest tylko sentymentalną fasadą.
Dla ukraińskich polityków jest koszmarem. Dla Putina – atrapą służącą imperialnej, rosyjskiej polityce. Dla Łukaszenki sposobem na znalezienie bezpiecznej przystani w mini-ZSRR, czyli państwie związkowym Białorusi i Rosji.
Łukaszenka od samego początku wykorzystywał sentyment po ZSRR. Sam był „sowiecki” do szpiku kości. W wizerunku, sposobie mówienia i myślenia o rzeczywistości. Do dziś nie pozbył się lęków na temat świata zewnętrznego, rodem z epoki Breżniewa. Całe życie patrzył na Moskwę, jako wyznacznik i cel swojej kariery. Był i wciąż jest w tym bardzo autentyczny.
Kiedy doszedł do władzy w 1994r., bardzo szybko przywrócił nieco tylko przypudrowaną, radziecką symbolikę Białorusi. I rozpoczął proces integracji z Rosją. Fakt, że z powodu własnych ambicji politycznych, ale i szczerego przekonania, że na obszarze między Bugiem a Oceanem Spokojnym nie ma alternatywy dla jakiejś formy ścisłego związku „słowiańskich republik”.
Łukaszenka robił wiele, by wszystko na Białorusi zostało po staremu. Pewnie dlatego, że inaczej nie umiał i innego świata nie rozumiał.
W Rosji Borysa Jelcyna było inaczej. Jelcyn raz budował prawdziwe fundamenty, a czasem tylko atrapy demokracji i wolnego rynku. Ale myślał, podobnie, jak Łukaszenka, czyli po radziecku. Np. wtedy, kiedy wysłał rosyjskie odziały desantowe do Prisztiny w Kosowie, doprowadzając do najostrzejszej konfrontacji z NATO od czasów zimnej wojny. I w wielu innych sprawach: presji na opozycję, nadużyć, czy praw człowieka, oraz dławienia czeczeńskiego oporu za pomocą armii.
Jego następca, Putin, bardzo szybko przestał udawać liberała i technokratę. Choć w takie piórka stroił się na początku. Zaczął otwarcie grać post-radzieckim resentymentem. Zwłaszcza, że przychodziło mu to z łatwością.
Podobnie, jak Łukaszenka, w głębi duszy był po prostu człowiekiem radzieckim i wychowankiem sytemu bezpieczeństwa. W odróżnieniu od kolegi z Mińska zdążył jednak zachłysnąć się wielkim światem w radzieckim wydaniu, kiedy w latach 80. służył w NRD. I wielkim światem w wydaniu mafijno-nowobogackim, kiedy w latach 90. działał na pograniczu biznesu, polityki i administracji w Petersburgu.
Rosjanie czuli, że Putin to ten człowiek, który chce odbudować ZSRR.
Zachód usłyszał to, kiedy Putin sam wygłosił przemówienie monachijskie w 2007 r., mówiąc o upadku ZSRR jako największej katastrofie geopolitycznej XX wieku.
Zachód zrozumiał post-radziecki resentyment w praktyce, kiedy Rosja napadła kolejno Gruzję, Ukrainę i zaczęła stosować w najlepsze zimnowojenne operacje specjalne. Putin od początku rządów konsekwentnie nawiązywał do radzieckiej przeszłości. Np. kiedy przywrócił melodię dawnego hymnu, czy radziecką symbolikę w siłach zbrojnych.
Tyle, że w sferze symbolicznej i kulturowej Putin sprytnie grał mieszanką podobieństw do ZSRR poklejoną z odbudowywanym sentymentem po Imperium Rosyjskim carów, oraz wielkorosyjskim nacjonalizmem, a nawet elementami nowoczesnego, populistycznego imperializmu. Ta eklektyczna zbieranina jest sumą marzeń i ambicji Putina o mocarstwowej Rosji.
O ile działa w przypadku Rosjan, to nie jest czymś, co może odbudować związki Rosji z dwiema republikami, z którymi trzydzieści lat temu Jelcyn rozwiązywał ZSRR. W lipcu Putin napisał, że Ukraińcy to bratni Rosjanom naród, ale państwo ukraińskie to wroga, sponsorowana przez Zachód „anty-Rosja”.
Podobne tezy powtórzył we wrześniu Dmitrij Miedwiediew. To wyrażone wprost groźby rozbioru i likwidacji ukraińskiej państwowości i emanacja czystego, kremlowskiego imperializmu. Żadne tam strojenie się w piórka państwa związkowego, współpracy. To zarazem coś, co spowodowało, że przez trzy dekady tak daleko od siebie oddaliły się od siebie dawne „słowiańskie” republiki ZSRR.
Według różnych sondaży przeprowadzanych na przestrzeni ostatnich lat Ukraina niezmiennie zajmuje zwykle jedno z czołowych miejsc w rankingu państw, które Rosjanie uważają za wrogie. Wymienia się pozycjami z Gruzją, USA, Estonią, czy Łotwą. Np. w 2009 r. w sondażu ukraińskiego tygodnika Korrespondent Ukraina była wrogiem dla 20 proc. Rosjan.
Podobnie, jako państwo wrogie definiowało Rosję podobna ilość Ukraińców. Cezurą była z pewnością wojna z 2014r. i ukraińska rewolucja. W 2015r. ponad połowa Rosjan uważała Ukrainę za wroga. Rok temu 35 proc. w lipcu tego roku ukraiński ośrodek sondażowy Rejtynh przeprowadził badanie niejako w odpowiedzi, na wcześniejsze tezy Władimira Putina, że Ukraińcy i Rosjanie to w sumie jeden naród. Okazało się, że 55 proc. Ukraińców nie uważa się za jeden naród z Rosjanami. Ale 41 proc. tak sądzi.
Można długo spierać się, czy szklanka jest do połowy pusta, czy pełna. Faktem jest, że trzy dekady po rozpadzie ZSRR dwa największe narody byłego państwa radzieckiego widzą w sobie, w dużym stopniu, wroga. Wojna i okupacja Krymu chyba ostatecznie i bardziej niż porozumienia białowieskie, ukraińska emancypacja narodowa, obie rewolucje (Pomarańczowa i Godności) oddaliły Kijów od Moskwy.
Podobne zmiany zaszły i na Białorusi, zwłaszcza po ubiegłorocznych protestach. Choć słabiej i wolniej, ale i na Białorusi nieustanne podkreślanie przez Łukaszenkę i Putina braterstwa obu narodów i wspólnej tożsamości, przy jednoczesnym epatowaniu strachem przed rosyjską interwencją wojskową, przynosi odwrotne skutki.
W tle wielkich procesów politycznych i historycznych trwało zwyczajne, codzienne życie, które również się zmieniało. Moskwa przestawała być dla milionów Białorusinów i Ukraińców centrum świata. I dziś już nie jest. Np. w ubiegłorocznym badaniu przeprowadzonym na Białorusi na zlecenie Ośrodka Studiów Wschodnich 41 proc. Białorusinów rozważało podjęcie pracy w Polsce. Więcej, niż w Rosji (30 proc.), która tradycyjnie była kierunkiem migracji zarobkowej Białorusinów.
W przypadku Ukraińców Rosja już dawno przestała być głównym kierunkiem migracji. Nie tylko zresztą zarobkowej.
Zarówno dla młodych Białorusinów, jak i Ukraińców to Polska i kraje europejskie, a nie Rosja są celem wyjazdów na studia.
Białoruś znajduje się w innym miejscu, niż Ukraina. Zwłaszcza po Rewolucji Godności Kijów przyspieszył odgórne odcinanie powiązań z Rosją – np. zmniejszając znaczenie rosyjskojęzycznych mediów i języka rosyjskiego w kulturze. Białoruś natomiast integruje się z Rosją i rosyjskie oddziaływanie, choćby w sferze kultury, języka, czy mediów jest ogromne.
Mimo to, zwłaszcza dla młodego pokolenia, Rosja przestaje być punktem odniesienia. Jak się bowiem mają czuć w Rosji młodzi Ukraińcy, czy Białorusini, kiedy po włączeniu telewizora słyszą, że jedni są faszystami, a drudzy zdrajcami na usługach Zachodu, lub co najmniej zmanipulowanymi przez obcych naiwniakami?
Trzy dekady temu trzej przywódcy nowo tworzącego się świata w sposób cywilizowany doszli do porozumienia, że konające imperium należy rozwiązać i każdy powinien pójść w swoją stronę. Od tego czasu bóle fantomowe Rosji, centrum dawnego i utraconego imperium, oraz przekonanie napędzanych sentymentem części elit i społeczeństw Białorusi, Rosji i Ukrainy skłaniały je do podejmowania prób odtwarzania dawnego świata.
Bezskutecznie. Gdyż Moskwa, dawna metropolia utraciła atrakcyjność i zdolność współpracy z sąsiadami. Nawet pozornie „miękkie” instrumenty, takie jak energetyka, gospodarka i soft power, stosuje w sposób agresywny. A kluczowym narzędziem w odbudowywaniu tego, co zlikwidowano w Wiskulach, jest strach i przemoc.
Michał Kacewicz/belsat.eu
Więcej tekstów autora w dziale Opinie
Redakcja może nie podzielać opinii autora.