„Polska jest naszą siostrą” – co polski ksiądz słyszy od mieszkańców Charkowa


Rok temu ukraińska armia odepchnęła Rosjan od Charkowa. O tym jak działała tam katolicka parafia w czasie, gdy miasto praktycznie leżało na linii frontu, o stosunku do Polaków i sytuacji na wschodzie Ukrainy opowiedział Biełsatowi ks. Wojciech Stasiewicz, stojący na czele miejscowego Caritasu.

Jak wyglądał los mieszkańców Charkowa w czasie najsilniejszych ostrzałów? Gdzie się kryli, na stacjach metra?

– Nie każdy miał możliwość się tam schronić, bo na jednej stacji mogło się mieścić 1-1,5 tys. osób. Najczęściej każdy z nas, a głównie osoby starsze, kryły się w piwnicach. Wielu mieszkańców bloków leżało pod stołami, kładło się pomiędzy szafą a ścianą – aby dalej od okien. I słyszałem często, że mówili, że „tylko Pan Bóg może nas uratować”. Dużo się modlili. Tu do końca czerwca zeszłego roku naprawdę było gorąco.

ks. Wojciech Stasiewicz przed ołtarzem Katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Charkowie.
Zdj. Belsat.eu

Rosjanie stali praktycznie pod miastem…

– Rosyjska armia do atakowania Charkowa używała dywersantów, rakiet S-300 i ostrzałów artyleryjskich. Rosjanie zajęli wioski na północ i wschód od Charkowa. Żyli w przedszkolach i szkołach. I jak podkreślają ludzie – z regularną rosyjską armia nie było tak strasznie. Trzeba było po prostu postępować dyplomatycznie. Najgorszy czas był, gdy w czasie ostatnich tygodni okupacji, przed czerwcową kontrofensywą Ukraińców, nadciągnęli separatyści z Doniecka i Ługańska. Wtedy zaczęły się tortury, gwałty i prześladowania. Z tych wsi ostrzeliwali z artylerii miasto kilka, kilkanaście razy dziennie. A jak chcieli zrobić większe zniszczenia wystrzeliwali rakiety z Biełgorodu. W linii prostej z Charkowa do granicy jest 30 km, więc taka rakieta leci kilkanaście sekund. Było więc tak, że najpierw uderzała, a dopiero potem włączono alarm. System ostrzegania nie był w stanie uruchomić się wcześniej. Ta odległość, krótki okres czasowy i stromy tor powoduje, że nie da się ich zestrzelić.

W centrum Charkowa widać mnóstwo zniszczeń po bombardowaniach. Wygląda na to, że Rosjanie nie oszczędzali cywilnej ludności. Czy w uderzeniach ucierpiał kościół czy budynki miejscowej kurii?

– Pierwsze uderzenia spadły bardzo blisko naszego kościoła, bo na komendę policji, urząd wojewódzki (obwodowy) i urząd miasta – czyli w odległości pół kilometra, 150 i 200 m. Wtedy w naszej kurii schroniło się w piwnicach około 40 osób. Były tam rodziny z dziećmi i dwie Polki – nasze parafianki. W Środę Popielcową (2 marca 2022 r.) odprawiałem mszę dla około 30 osób. Rakiety wtedy uderzyły tak blisko, że rzuciliśmy się na ziemię i zbiegliśmy do piwnicy. Po dwudziestu minutach powiedziałem, że wracam, by dokończyć mszę świętą. Zobaczyłem wtedy, jak palą się budynki i siedziby SBU i Uniwersytetu. Wróciłem do swojego mieszkania na 2. piętrze i poczułem zapach zwarcia elektrycznego. W pomieszczeniu technicznym odkryłem dziurę metrowej średnicy wyrwaną przez uderzenie bomby kasetowej. Jak pokazałem zdjęcia mojemu biskupowi, z miejsca zarządził ewakuację.

Dzieci po tygodniu były tak niewyspane, krzyczące. Nikt nie mógł normalnie jeść, funkcjonować. Był stres połączony z adrenaliną. Ewakuacja również była bardzo trudna, bo wyjeżdżali wszyscy. Na samym początku nikt nie wierzył, że ostrzały będą ciągłe. Ale po uderzeniach na centrum nastąpiła masowa ewakuacja z miasta. Zamiast jechać jeden dzień jechaliśmy więc do naszego miejsca noclegowego trzy dni. Były problemy z benzyną, ogromne korki.

Ks. Wojciech Stasiewicz szefuje miejscowemu Caritasowi.
Zdj. Belsat.eu

Charków jest obecnie najdalej wysuniętą na wschód ukraińską metropolią, która mimo wysiłków Rosjan znajduje się pod kontrolą władz w Kijowie. Można by pomyśleć, że ten teren to domena prawosławia, jednak i tu są katolicy. Kim oni są?

– Przed wojną na niedzielna mszę w naszej katedrze uczęszczało regularnie 500-600 osób. To była mieszanka: byli tam Ukraińcy, Polacy, nawet Rosjanie, bo tu mamy wiele mieszanych małżeństw. I fakt, że wielu z nich zostało ochrzczonych w prawosławnych cerkwiach.

Wywiad
“Zabrałem spodnie, koszulkę i bluzę, napisałem testament” – czeski ochotnik o walce z rosyjską agresją
2023.07.29 15:01

Jeżeli mówimy o miejscowych Polakach, to są to najczęściej osoby, które przypomniały sobie o polskich korzeniach. Są też Polacy, którzy przyjechali z zachodu czy centrum Ukrainy – na przykład największa grupa pochodzi z Żytomierza.

I teraz po roku wojny na niedzielną mszę świętą przychodzi około 150-200 osób, z których połowy nie znam. Są to wojskowi, przyjezdni itp. Nie ma dzieci i młodzieży. W tym roku w pierwszej Komunii Świętej uczestniczył jeden człowiek – lekarz po 60.

Na początku wojny miasto opuściło setki tysięcy ludzi, w tym Polaków. Kto z nich pozostał?

– Przed wojną mieszkało tu około 200 takich osób. Wiele z nich wyjechało – i obecnie jako Caritas pomagamy stu kilkunastu ludziom. Są to szczególnie osoby w starszym wieku. Minimalna emerytura na Ukrainie to w przeliczeniu około 250 zł. Jeżeli ktoś żyje samotnie, to te pieniądze nie wystarczają na opłaty komunalne. Dostarczamy artykuły spożywcze, chemiczne i leki.

Liczba Polaków wyraźnie się zmniejszyła. W niedzielę były cztery msze, z czego jedna po polsku, na którą przychodzili też pracownicy konsulatu generalnego. Teraz są tylko dwie i według moich ocen zostało nam 20 proc. parafian. Bo szczególnie wyjechali ci o polskich korzeniach.

Jak wygląda stosunek do Polski w czasie wojny?

– Teraz pojęcia „Polak” i „Polacy” nabrały mega pozytywnego znaczenia. Wielokrotnie podchodzili do mnie ludzie i prosili „o przekazanie Polakom podziękowań”. „Proszę powiedzieć, że Polska jest naszą siostrą” – mówili. To bardzo czułe zachowanie . Słyszałem nawet taką interpretację, że ukraiński tryzub oznacza Ukrainę, Polskę i Anglię. Jesteśmy bardzo na wschodzie, tu historia Polaków wyglądała zupełnie inaczej. Nikt tu nie wie specjalnie kim był Stepan Bandera. Tu nie ma miejsca na ukraiński nacjonalizm, który jest obecny w centralnej czy zachodniej Ukrainie. Pracuję 16 lat na wschodniej Ukrainie – nigdy tu nie doświadczyłem negatywnej reakcji, jakiejś agresji ze względu na swoje pochodzenie. Podczas tych ostatnich 16 miesięcy – ludzie powtarzają jak mantrę, że „Polska nam pomaga”. Żołnierze, członkowie obrony terytorialnej czują się bezpieczniej, że mogą tu walczyć, bo w Polsce przebywają ich dzieci i żony.

Wywiad
Wolontariat po ukraińsku: „Jesteśmy jak mrówki. Wszyscy się mobilizujemy, gdy ktoś nam niszczy mrowisko”
2023.07.02 18:05

Powszechne jest przekonanie, że pokazaliśmy światu jak powinna wyglądać pomoc. Choć nie tylko aspekt humanitarny się liczy. Mile odbierane są wizyty polskiego prezydenta na Ukrainie. Ludzie doceniają, że Polska cały czas mówi o wojnie i jest ambasadorem Ukrainy na arenie międzynarodowej.

Czy w armii ukraińskiej walczą Polacy?

– W czasie wojny odwiedziło nas kilku wojskowych. Kilka dni temu polski żołnierz, stacjonujący pod Kupiańskiem, przyszedł tutaj, by się pomodlić i poprosił o udzielenie pomocy kilku rodzinom z tej wsi, w której przebywał. Poznałem też polskich żołnierzy z Legionu Międzynarodowego.

Jakie wyznanie dominuje w Charkowie?

– Wszystkie obecne tu cerkwie podlegają moskiewskiemu patriarchatowi. Władze miejskie są przychylne patriarchatowi moskiewskiemu, obwodowe kijowskiemu. Podział jest upolityczniony. Obecny tu biskup kijowskiego patriarchatu wynajmuje maleńkie pomieszczenie na skraju miasta. Ma też polskie pochodzenie po babci-katoliczce i nazwisko – Butyński. Mieszkał z nami tu cztery miesiące, bo jego kuria była w pobliżu jednostki wojskowej i więzienia, gdzie spadały bomby.

A jak na terenie Charkowa zachowuje się moskiewska Cerkiew?

– Przyjęli politykę, że mają trudny czas, bo nie wyszło to, co zostało zaplanowane. Czują, że jest odsetek ludzi, którzy przejrzeli na oczy i nie akceptują ich upolitycznienia. Pamiętamy, jak Cyryl błogosławił rosyjskich żołnierzy, nazywając ich męczennikami. Jednak, gdy się patrzy na uroczystości publiczne, widać, że dużo ludzi nadal akceptuje moskiewską Cerkiew. Choć na usprawiedliwienie trzeba dodać, że wielu z nich nie rozumie na czym polega różnica. Po prostu idą do cerkwi. Młodzież już zupełnie inaczej się odnosi.

Charków jest miastem rosyjskojęzycznym, czy to daje przewagę rosyjskiej propagandzie i dezinformacji?

– Ta propaganda była tu obecna przez te wszystkie lata. Nadal w Charkowie jest pełno nazw i symboli sowieckich. Ukraiński do wojny był tu tolerowany, traktowany z dystansem, nawet przymrużeniem oka. Na targu, gdy zaczynam mówić po ukraińsku, bo na rosyjski przechodzę niechętnie, spotykam się z reakcją „wy nie nasz, bo mówicie po ukraińsku”.

Przykra prawda jest taka, że na okupowanych terenach w przygranicznych wioskach propaganda tak działała i działa dalej, że odsetek prorosyjskiej ludności się zwiększył. Propaganda mówi tak: „zobaczcie, co wam dała Ukraina, chcecie wolności, chcecie iść na Zachód – to macie taki efekt”. Wpływ Rosji jest bardzo duży. Wykorzystuje ona np. fakt podwyżki opłat komunalnych, czym obciąża ukraińskie władze. W rozmowach ludzie podkreślają autorytet Zełenskiego, mówiąc, że po 30 latach „mają nareszcie prezydenta”. Rosjanie jednak usiłują naruszyć ten mandat zaufania. Oby nie było jakiegoś majdanu czy wojny domowej. Sytuacja jest bardzo napięta.

Ale jak dalej będzie się to rozwijać nie wiadomo. W Charkowie wszystko jest takie jakby uśpione, pod kloszem. Ludzie na coś czekają, tylko nie do końca wiadomo, kto na co. Lepiej na te tematy nie rozmawiać, bo prowadzi to do sporów. Często słychać, że „po co nam to było” „za Janukowycza było stabilnie”, „co nam daje ta Europa”. Jednak mimo wszystko nie rzutuje to na stosunek do Polaków.

Jak żyją ludzie na terenach wyzwolonych z rąk rosyjskich?

– Odwiedziłem ludzi mieszkającymi we wsi Hrakowe, około 40 km od Charkowa. Sytuacja jest bardzo trudna, nikt nie pracuje. Ludzie mówią, że nie mają żadnych pieniędzy i że jesteśmy jedyną organizacją, która przywozi pomoc. Po zeszłorocznej kontrofensywie nastąpił pomocowy boom. Przyjeżdżała masa wolontariuszy, organizacji i potrzebujący otrzymywali pomoc kilka razy dziennie. Teraz jest krytycznie słabo. Pomaga coś Czerwony Krzyż np. w odbudowach, ale pomoc humanitarną przywożą nieliczne organizacje. Tym bardziej, że wiele humanitarnych organizacji działa jednorazowo. Gdy zniszczono zaporę w Nowej Kachowce, cała Ukraina ruszyła z pomocą i można odnieść wrażenie, że jeżdżą tam, by zrobić sobie reklamę. Ale na przykład na tych terenach, gdzie była okupacja, ludzie szczególnie potrzebują pomocy, bo nie mają pracy i pieniędzy.

Wiadomości
Polska wysyła pomoc na Ukrainę w związku z katastrofą humanitarną w obwodzie chersońskim
2023.06.07 14:22

W jaki sposób do mieszkańców wschodniej, rosyjskojęzycznej Ukrainy dociera rosyjska propaganda?

– Oglądają strony internetowe, oglądają rosyjską telewizję, która tam dociera. Ja do dziś pamiętam, jak proboszcz z Ługańska opowiadał jak przyjechał zza granicy jego parafianin i opowiadał jak oglądał rosyjską TV. Pierwszego dnia mówił, że włączył rosyjski program i śmiał się z tego co tam mówili. Drugiego dnia stwierdził, że zaczął się zastanawiać nad tym co tam zobaczył, a trzeciego był skłonny uwierzyć.

Każda okupacja niesie za sobą przypadki zdrady i kolaboracji. Jak to wyglądało na terenach zajętych przez Rosjan?

– Pamiętam sytuację z Izjumu, Rosjanie sporządzili listę osób wspierających Ukrainę. I w masowym grobie, w tym dole w Izjumie właśnie znalazło się tych 400 osób, głownie ukraińskich patriotów. Przykre są sytuacje znane z II wojny światowej, że sąsiad sąsiada wydawał, ratując się, z poczucia nienawiści do „ukraińskiego nacjonalisty, banderowca”. Woluntariusze opowiadali o zezwierzęceniu Rosjan. Gdy np. takiego ukraińskiego żołnierza nie było w domu, a była żona, to ją gwałcili przez ileś dni i tygodni. Przychodzili po godzinach i czekali w kolejce. Typowo sowieckie praktyki. Na terenach okupowanych przedstawiciele moskiewskiego Patriarchatu działali na rzecz Rosji. W Izjumie ludzie opowiadali, że miejscowi „batiuszkowie”(księża) mówili, że nareszcie mamy czego chcieliśmy, zostaliśmy oswobodzeni. A we wrześniu, gdy Ukraińcy poszli do przodu, ich retoryka się zmieniła i mówili, że nareszcie przeżyliśmy najgorsze i jesteśmy pod sztandarem Ukrainy. A ludzie tego nie wybaczą.

Foto
“Rosja wszędzie zostawia śmierć”. W Iziumie odnaleziono ponad 400 bezimiennych grobów
2022.09.16 07:58

Jak wygląda pomoc płynąca z Polski?

– Chciałbym podkreślić zaangażowanie naszych wolontariuszy, którzy do dziś przyjeżdżają z Polski. Organizują się w swoich środowiskach i parafiach, zbierają pieniądze, produkty żywnościowe, ubrania. I przyjeżdżają tu co miesiąc. Mamy też dobrą współpracę z Rządową Agencją Rezerw Strategicznych. Podarowali nam cztery samochody transportowe. Przekazali nam około 20 tirów pomocy humanitarnej w postaci artykułów żywnościowych. Trwa też misja 14 polskich lekarzy, którzy pomagają. Robią takie rzeczy jak analizy krwi, badanie ciśnienia – i jest to bardzo ważne dla mieszkających tam ludzi.

Z ks. Wojciechem Stasiewiczem rozmawiał w Charkowie Jakub Biernat/ belsat.eu

Aktualności