W mieście nad Niemnem odbył się festiwal słowiańskich sztuk walki – z Kozakami, nahajkami i wstążeczkami św. Jerzego.
Uczestnicy i goście „XVI Festiwalu słowiańskich sztuk walki” zebrali się w pochmurną niedzielę w okolicach Kurhanu Chwały. Jednak w porównaniu z ubiegłoroczną, obecna impreza była niezbyt ludna: na początku uczestników było kilka razy więcej niż widzów.
Podczas uroczystości składania kwiatów przed obeliskiem, do Kozaków oraz rycerzy w szkockich kiltach i miłośników strikeballu zwrócili się organizatorzy.
Przedstawicielka fundacji „Rossodrudniczestwo” Jelena Masłowa kilkakrotnie wzywała, aby pamiętać, że w ostatniej wojnie zwyciężył Związek Radziecki i „naród radziecki”. Ale już szef głównego wydziału pracy ideologicznej grodzieńskiego obwodowego komitetu wykonawczego Aleksander Wiarsocki nie dość, że wystąpił po białorusku, to jeszcze i wojnę demonstracyjnie nazwał „II światową”, a nie „Wielką Ojczyźnianą”.
Kompania biorąca udział w festiwalu była bardzo pstrokata: były i kluby rycerskie, rekonstruktorzy oddziałów średniowiecznej szkockiej piechoty i Kozacy różnej maści – grodzieńscy, bobrujscy i twerscy. Były i młodzieżowe organizacje „militarno-patriotyczne” i miłośnicy strikeballu. Wszyscy po kolei pokazywali swoje umiejętności: fechtowanie, woltyżerkę, „uwolnienie zakładnika” i „wyniesienie rannego”.
Najmniej do pozostałych pasowali przedstawiciele tzw. Rumołu, czyli prorosyjskiej organizacji Ruś Mołodaja, która w ostatnich latach koordynuje kolportaż wstążeczek św. Jerzego i rosyjskich flag. Na początku trzech chłopaków w czerwonych podkoszulkach maszerowało razem ze wszystkimi, potem rozdawało wstążeczki. W pobliżu sceny stał ich baner.
Wkrótce jednak wszystko znikło: i młodzieńcy, i wstążeczki, i baner… Wcześniej mieli do nich podejść organizatorzy i coś im wytłumaczyć.
W tym roku nie było imperialnych flag Rosji, i rozdawanie wstążeczek georgijewskich skończyło się szybko. Specyfika święta jednak pozostała. Jak zapewniają biorący w nim udział Kozacy, są oni zwolennikami białoruskiej państwowości i obrońcami ojczyzny. Przekonują, że Kozak nie ma narodowości, ale broni tego kraju, w którym mieszka.
Jednak jeśli zainteresować się głębiej i zapytać, co taki Kozak wie o tym kraju, i co o nim myśli, to może zrobić się strasznie. Np. niejaki Michaił Iwanowicz, który przedstawił się jako grodzieński ataman Wielkiego Wojska Dońskiego, podzielił się takimi przemyśleniami:
„Grodno to odwiecznie słowiańskie miasto. 80 proc. to prawosławni, 70 proc. – Rosjanie. Rosjanie nawet w paszportach! Weźcie całe kierownictwo miasta w czasach ZSRR, każdego inżyniera, każdego specjalistę, który w Grodnie pracował. Wszyscy to przyjezdni z Rosji, dzieci oficerów, którzy pełnili tu służbę. Myślicie, że ich dzieci, które się tu urodziły, to nie Rosjanie?
AK, belsat.eu