Ci międzynarodowi działacze sportowi, którzy zabiegają o ponowne dopuszczenie do zawodów międzynarodowych zawodników z Rosji i Białorusi, ciągle powtarzają, że nie należy mieszać sportu z polityką. Nie przejdzie im przez gardło, że nie należy mieszać sportu z moralnością, więc mówią o polityce – która gorzej się kojarzy. Ale zostawmy to i przejdźmy na grunt wyłącznie sportowy.
Ciekawe, że pierwsze kary i sankcje sportowe wobec Rosji, całkiem poważne, posypały się długo przed rozpoczęciem pełnowymiarowej rosyjskiej inwazji na Ukrainę. I nie z powodów politycznych, nie z powodu, na przykład, pierwszej agresji na Ukrainę. Stało się to po ucieczce na Zachód szefa rosyjskiej agencji dopingowej (RUSADA) Grigorija Rodczenkowa oraz paru rosyjskich sportowców.
Ujawnili amerykańskiemu i europejskim wymiarom sprawiedliwości potężną skalę oszustwa i nieliczenia się ze zdrowiem zawodników. Okazało się, że w Rosji istnieje cały system państwowego wspierania niedozwolonego farmakologicznego dopingu przez Kreml i jego służby specjalne. Oczywiście na Zachodzie też są afery dopingowe, ale to są skandale indywidualne. Kiedy wyjdą na jaw – to koniec kariery i żadne państwo nie ma litości dla oszusta. W Rosji Putina to norma. Wyszło na to, że bez systemowego dopingu rosyjski sport wyczynowy praktycznie nie istnieje.
Zresztą Rodczenkow w wyprodukowanym przez Netflix filmie dokumentalnym “Ikar” opowiada, że tak było już w czasach ZSRR, nawet wśród dzieci. Sam był w wieku młodzieńczym biegaczem i uważał zażywanie dopingu za coś normalnego.
W tle są sprawy jeszcze bardziej mroczne. Rodczenkow uciekł do USA w obawie o swoje życie. Po tym, jak uciekli pierwsi rosyjscy sportowcy i opowiedzieli o roli RUSADA i samego Rodczenkowa, obawiał się, że stanie się dla Kremla „kozłem ofiarnym” i zostanie zlikwidowany. Jeden z jego współpracowników zmarł zresztą w tajemniczych okolicznościach. Obecnie Rodczenkow przebywa w USA pod opieką FBI – pod zmienioną tożsamością, w ramach programu ochrony świadków.
Po wybuchu afery Rosja nie chciała współpracować w kwestii jej wyjaśnienia z międzynarodową agencją antydopingową WADA i Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim. Za karę więc rosyjscy sportowcy zostali wykluczeni z niektórych prestiżowych międzynarodowych dyscyplin, na czele z lekką atletyką. Poza tymi nielicznymi, którzy nie pojawiali się w tych aferach, mogli więc występować pod neutralną flagą. Wielu odebrane zostały też medale olimpijskie czy z mistrzostw świata lub Europy. Ale też w wielu dyscyplinach Rosjanie rywalizowali jakby nigdy nic, głównie w sportach zespołowych. Może dlatego, że tam było za mało twardych dowodów na poparcie pojawiających się oskarżeń.
Jak wiadomo, Rosja i Białoruś po rozpoczęciu pełnowymiarowej inwazji na Ukrainę zostały wykluczone już z większości dyscyplin, ale nie wszystkich. Sporo furtek pozostawiono dla Białorusi (np. w piłce nożnej). W tym roku niektóre federacje, gdzie Rosja miała największe wpływy, zaczęły tylnymi drzwiami dopuszczać lub próbować dopuszczać niektórych sportowców z krajów-agresorów.
Sankcje praktycznie nigdy nie objęły tenisa. Tam rosyjskie i białoruskie zawodniczki i zawodnicy rywalizują bez przerwy i bez przeszkód. Muszą „tylko” podpisać tajne oświadczenia, że są przeciwko wojnie, nie używać flag Rosji i łukaszenkowskiej Białorusi. To wywołuje wokół kortów czasem różne nieprzyjemne sytuacje, które szkodzą sportowemu duchowi w tenisie i wizerunkowi tej dyscypliny jako elitarnej.
W Rosji i na Białorusi większość sportowców jest na etatach w resortach siłowych. Oznacza to, że są zupełnie zależni od nich. A przecież sport to teoretycznie ma być przejaw wolności, a nie zniewolenia. Niektórzy białoruscy i rosyjscy sportowcy są prześladowani, więzieni lub zastraszani albo zmuszani do emigracji. Niektórzy sami stali się morderczym narzędziem reżimu, jak zabójcy Ramana Bandarendki.
Oprócz sportowców prześladowani lub używani przez reżim są w tych krajach też kibice. Z Białorusi zbiegło za granicę wielu aktywnych fanów piłki nożnej, bo brali udział w protestach po sfałszowanych wyborach w 2020 roku i byli represjonowani. Niektórzy z nich zgłosili potem się do białoruskiego Pułku Kalinowskiego i innych formacji armii ukraińskiej. Część zginęła.
W tym tygodniu w Donbasie zginął podczas walk ukraiński mistrz świata w kick-boxingu Serhij Łysiuk. Bronił swojego kraju przed rosyjską inwazją. Od jej początku zginęły już setki ukraińskich sportowców i działaczy sportowych. Od młodzików i juniorów po utytułowanych wyczynowców. Wśród ofiar są też liczne kobiety i dzieci. Ci sportowcy, którzy żyją – albo porzucili kariery, albo trenują w coraz gorszych warunkach, albo walczą na froncie.
Rosjanie niszczą infrastrukturę sportową na Ukrainie – stadiony, ośrodki treningowe, boiska, hale i inne tego typu obiekty. Brakuje pieniędzy, obozów, trenerów, chętnych do uprawiania sportu, a treningi i mecze są przerywana alarmami.
Wśród ofiar wojny jest też wielu kibiców. Władze ukraińskiej ligi piłkarskiej podały, że zginęło co najmniej 160 fanów różnych drużyn walczących w armii. Są to jednak ofiary spośród wojskowych i najbardziej aktywnych, o których śmierci dowiedziały się kluby, którymi kibicowali. W rzeczywistości przecież, jak wszędzie na Ukrainie, jest dużo więcej fanów różnych dyscyplin, a ofiary to nie tylko żołnierze. Duża część z setek tysięcy ofiar wojny była zapewne kibicami. A sportowi potrzebni są też kibice.
Dodajmy do tego zagrożenia dla stanu psychicznego i fizycznego zawodników i kibiców, czy w ogóle ludzi sportu – i widać, że na Ukrainie sport po prostu nie może normalnie się rozwijać. Jeśli potrwa to latami, to może w ogóle w dużej mierze zaniknąć.
Tymczasem niektórzy światowi działacze sportowi troszczą się o sport rosyjski (i łukaszenkowski), próbując wpuścić go na przyszłoroczne Igrzyska albo do rozgrywek piłkarskich. FIFA i UEFA zabiegały (na szczęście chyba im się to nie uda) o dopuszczenie rosyjskich juniorek i juniorów argumentując, że nie można karać dzieci za winy rodziców. A co z juniorkami i juniorami ukraińskimi?
Rosjanie i ich zwolennicy chcą więc brać udział w normalnej rywalizacji sportowej, ale jednocześnie niszczą sport na Ukrainie i prześladują sportowców i kibiców u siebie. To nieuczciwe także ze względów czysto sportowych. Po prostu obecnie Rosja Władimira Putina i Białoruś Alaksandra Łukaszenki nie nadają się do światowego sportu.
Na razie niestety najpopularniejsza i wykonywana z największą pasją dyscyplina russkiego miru to ponury „rosyjski triathlon”. Zabijanie sportowców, zabijanie kibiców i niszczenie infrastruktury sportowej.
Marcin Herman/belsat.eu
Inne teksty Autora w dziale Opinie
Redakcja może nie podzielać opinii autora.