Ale za jego udział w pikiecie odpowiedzieli rodzice dzieci, które go ulepiły.
Grzywnę o równowartości ponad 42 zł ma zapłacić Julia Niczyparuk z Brześcia, która zdaniem brzeskiego sądu zrobiła z bałwana narzędzie niedozwolonej agitacji.
W celu wyrażenia przez grupę osób interesów społeczno-politycznych i publicznego protestu w sprawie budowy fabryki akumulatorów, w obecności nie mniej niż 25 osób umieściła ona na środkowej części bałwana ulotkę z napisem „Precz z trucizną!” – głosił milicyjny protokół.
I tak też zdaniem sądu wyglądało nielegalne zgromadzenie z udziałem bałwana.
– Myślę, że dzięki temu ludzie przyjrzą się trochę, jak u nas odbywają się sądy i kogo ściga się w naszym kraju. Nie przestępców, ale zwyczajne rodziny, które chcą żyć i oddychać czystym powietrzem – mówi Julia Niczyparuk.
Julia, młoda mama, bierze udział w protestach, które już od ponad roku organizują mieszkańcy Brześcia sprzeciwiający się budowie pod miastem fabryki akumulatorów ołowiowych. Rocznica minęła 6 stycznia i uczczono ją spotkaniem aktywistów przed biurem przedsiębiorstwa.
Kiedy dorośli dyskutowali, dzieci lepiły bałwany. Julia ozdobiła jednego z nich ulotką…
Grzywna za „pikietę bałwanów” to nie pierwszy taki absurd. Siedem lat temu „masowo protestowały” pluszowe zabawki. Co prawda, do aresztu trafiły też nie misie i zajączki, ale aktywista Paweł Winahradau, który zresztą osobiście nie brał udziału w akcji. Fotograf Anton Surapin trafił na miesiąc do aresztu KGB za zdjęcia pluszowych misiów, które zrzucili z samolotu przelatującego nad Białorusią szwedzcy działacze. A Paweł Markiełau odsiedział w areszcie trzy dni za protest, który okazał się… fotomontażem.
– Władze Białorusi nie znają się na żartach. Bo żarty to pierwszy krok ku temu, aby przyznać, że wolność słowa jest naszym podstawowym prawem, z którego wynikają inne – w tym także prawo do życia. I dlatego zjawiają się absurdalne kary za bałwany, zjawia się blokowanie stron internetowych itd.
W annałach białoruskiego sądownictwa zapisze się też przypadek ukarania jednorękiego niepełnosprawnego – za to, że protestował „klaszcząc w dłonie”. A także zatrzymania głuchoniemego – za przeklinanie i „wykrzykiwanie antyrządowych haseł” oraz posiadacza transparentu, na którym nic nie było napisane.
Granice pomiędzy dozwolonym a zabronionym w państwach autorytarnych wyznacza nie prawo, ale władze. A one mogą dopatrzyć się niebezpiecznej polityki w czymkolwiek – nawet pluszakach i bałwanach.
Alaksandr Papko, cez/belsat.eu