Rosja i Turcja dzielą się Afryką i Morzem Śródziemnym


Libia pokazuje do jakiego modelu relacji międzynarodowych dąży Putin. Chce dzielić strefy wpływów przy aprobacie Europy.

W niedzielę w Berlinie zakończył się szczyt w sprawie Libii. Był ukoronowaniem starań niemieckiej dyplomacji, która stara się za wszelką cenę uregulować północnoafrykański konflikt. Tyle, że z berlińskiej konferencji wygranym wychodzi Rosja i, częściowo, Turcja.

W Berlinie spotkali się nie tylko Władimir Putin, Recep Tayip Erdogan i Angela Merkel, ale też cały garnitur czołowych, zachodnich polityków: Boris Johnson, Emmanuel Macron, czy Mike Pompeo, amerykański sekretarz stanu. Oraz, oczywiście dwaj walczący ze sobą libijscy przywódcy: Mustafa Saradż z Libijskiego Rządu Jedności Narodowej (siły GNA) i generał Chalifa Haftar, szef Libijskiej Armii Narodowej (LNA).

Jeszcze przed spotkaniem w Berlinie, w Moskwie z udziałem Putina i Merkel wynegocjowano rozejm w Libii. Od 12 stycznia trwa zawieszenie ognia. W Niemczech Putin pokazywał, że to on pociąga za sznurki w libijskim konflikcie i od niego zależy jego uregulowanie. I o ile faktycznie Rosja zyskała duże wpływy w Libii, wspierając siły generała Haftara, to już niekoniecznie zależy jej na pełnym uregulowaniu konfliktu.

Moskwa ma bowiem swoje cele i nie są one związane z samą Libią, tylko z Europą. Putin chce po prostu zmusić liderów Unii Europejskiej (a zwłaszcza Niemcy) do zaakceptowania polityki stref wpływów w duchu XIX-wiecznego koncertu mocarstw. W tym wypadku Rosji chodzi o dyktowanie warunków we wschodniej części Morza Śródziemnego. Głównie po to, by blokować konkurencyjne wobec rosyjskich projekty energetyczne.

Podzielić Libię

Rosja od dawna wspierała generała Haftara, który sam tytułuje się feldmarszałkiem. W latach 2016-17 Haftar latał do Moskwy co kilka tygodni. W 2017 r. do kontrolowanego przez LNA Tobruku wpłynął rosyjski lotniskowiec (krążownik lotniskowy w rosyjskiej nomenklaturze) Admirał Kuzniecow. Z jego pokładu Haftar prowadził wideokonferencję z Siergiejem Szojgu, rosyjskim ministrem obrony.

Na spotkania z libijskim generałem przychodził też biznesmen Jewgienij Prigożin. Ten bliski Kremlowi przedsiębiorca (nazywany kucharzem Putina) ma również firmy najemnicze i wydobywcze działające w krajach ogarniętych konfliktami zbrojnymi. W Libii pojawiło się co najmniej 200 rosyjskich najemników z finansowanej przez niego Grupy Wagnera. Walczyli po stronie LNA.

Wiadomości
Syria: amerykańsko-rosyjska konfrontacja przy polu naftowym
2020.01.20 09:51

Rosjanie przysyłali Haftarowi broń. Ale od pewnego czasu relacje generała i Moskwy ochłodziły się. Siły LNA w kilku śmiałych ofensywach 6 stycznia zdobyły Syrtę, inne zgrupowanie LNA stoi na przedmieściach Trypolisu. Blitzkrieg Haftara wprawdzie wyhamował, ale i tak na przełomie roku wydawało się, że upadek Trypolisu i rządu GNA jest tylko kwestią czasu.

Wtedy do gry poważniej wkroczyli wspierający GNA Turcy. Wysłali do Libii około 2 tys. bojowników-dżihadystów z protureckich ugrupowań z Syrii. Przylecieli do Trypolisu cywilnymi samolotami, gdyż wspierający LNA Egipt nie zgadzał się na tureckie transporty wojskowe i wysłał do patrolowania libijskiego nieba swoje F-16. Turcja (oraz pomagający Trypolisowi Katar) wysłały do wsparcia Saradża swoich doradców wojskowych oraz więcej sprzętu (m.in. bezzałogowce i bardzo cenione na libijskiej wojnie pick-upy, uzbrojone potem w ciężkie karabiny maszynowe i przerabiane potem na tzw. technicale).

W ten sposób Rosja i Turcja, które wchodzą w taktyczne sojusze w Syrii, oraz współpracują w kwestiach energetycznych, w Libii znalazły się po dwóch stronach frontu. O krok od zastępczej wojny przeciwko sobie. Putinowi akurat nie zależy na tym, by Haftar zdobył Tobruk i wojna się zakończyła. W interesie Moskwy jest przedłużanie libijskiej konfrontacji.

Tylko wtedy Putin może grać rolę gwaranta pokoju i głównego rozgrywającego w Afryce Północnej. Pokazał to, kiedy w Moskwie, w obecności Angeli Merkel przymusił walczące strony do zawieszenia broni. Pozwoliło to Niemcom pokazać, że odnoszą sukces na berlińskim szczycie. Mimo, że generał Haftar wyjechał z Berlina niezadowolony i nie wiadomo jak długo rozejm się utrzyma.

Za siłami LNA stoi bowiem nie tylko Rosja, ale też Egipt, Zjednoczone Emiraty Arabskie, a po cichu również Grecja i Francja. Putinowi i Erdoganowi w Berlinie udało się jednak odegrać rolę gwarantów pokoju. Na czym obu szczególnie zależało. Zwłaszcza, że podobną drogą Putin chce iść w kwestii Ukrainy – pokazać Zachodowi, że jest wiarygodnym partnerem, zdolnym zatrzymać wojnę. Tyle, że pokojowa misja Putina ma swoją cenę.

Chodzi o gaz

Oprócz dużej polityki, Rosja ma do ugrania jeszcze duże interesy w tym regionie. Jej głównym sojusznikiem jest w tym pozorny oponent z Libii – Turcja. Od czasu odkrycia wokół Cypru złóż gazu, wschodnia część Morza Śródziemnego jest bowiem polem zażartej konkurencji na polu energetyki gazowej.

Pod koniec listopada Turcja zawarła z wspieranym przez siebie rządem z Trypolisu całkowicie niezgodne z prawem międzynarodowym memorandum w sprawie podziału stref ekonomicznych we wschodniej części morza (tzw. memorandum of Understanding). Rząd Saradża i Erdogan podzielili się akwenem w ogóle nie uwzględniając Cypru i greckich wysp (Krety), oraz interesów ekonomicznych Izraela i Egiptu.

W praktyce oznaczałoby to, że Turcja ma prawo eksploatować cypryjskie złoża gazu (złoże Afrodyta), oraz blokować inicjatywę gazociągu wschodniośródziemnomorskiego, który miałby przesyłać paliwo z egipskich, izraelskich i cypryjskich złóż do Grecji i dalej, do Europy.

Gazociąg ten byłby jednak konkurencyjny wobec rosyjsko-tureckich projektów, np. Tureckiego Potoku. A także, wobec rosyjskich planów monopolizowania europejskiego rynku gazu. Również za pomocą bałtyckiego Nord Streamu. Tydzień temu na konferencji w Kairze zebrali się przeciwnicy turecko-rosyjskiego dyktatu energetycznego: Izraelczycy, Cypryjczycy, Grecy, Egipcjanie i Włosi.

Wojna w podzielonej na dwa wrogie obozy Libii stała się więc nie tylko zastępczym konfliktem Rosji i Turcji, które aspirują do roli mocarstw na Bliskim Wschodzie i rejonie Morza Śródziemnego. Jest też konfliktem o przyszłość europejskiej energetyki i sporem dwóch grup dostawców gazu.

Dla Europy, a zwłaszcza aspirujących do kierowania unijną polityką imigracyjną Niemiec, Libia ma również znaczenie jako brama dla milionów potencjalnych imigrantów z Afryki. W sytuacji, kiedy Turcja już teraz kontroluje jeden ważny szlak imigracyjny z Syrii, teraz, wspólnie z Moskwą będzie miała wpływ na drugi – biegnący przez Saharę i Libię, a potem przez Morze Śródziemne do Włoch.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności